wtorek, 11 października 2016

Rozdział 25 "Idź do diabła, Weasley"

Rozdział XXV

Kilka godzin później.
- George? Ginny?- zapytał Remus, idąc kilometr przed Norą, na moczarach.
- Jesteśmy! - zawołał wesoło George, przeskakując kępki bardzo mokrej i błotnistej trawy. Cały bliźniak, nawet w takiej sytuacji zachowywał dobry humor.
- Ekhem - odchrząknęła Tonks, dając o sobie znać. Pięć minut temu przeteleportowali się tutaj. Ze względu na bezpieczeństwo, woleli zachować dystans od domu.
- O Ciebie nie muszę się martwić - odpowiedział Remus swojej żonie, obracając się i uśmiechając się do niej.
- To nie jest najlepsze miejsce na gruchanie, gołąbeczki - skwitował to rudzielec, naśladując głos swojej matki. Była ich tylko czwórka, ponieważ Remus rzucił na samochód zaklęcie, które sprawiło, że było zatankowane. Uznali, że sprawiedliwie będzie jak Fred i Hermiona wrócą autem, bo nie mogło zostać w środku lasu. Samochód wykorkował tylko kilka kilometrów przed domem, a najważniejszą rzeczą było to, żeby Ginny pojawiła się jak najszybciej, potwierdzając wersje Lupina. Co jak co, ale zbyt ryzykowne było robić interwencje w Malfoy Manor, nie będąc pewnym, czy mają w tym cel. Lupin obrócił się w stronę towarzyszących.
- Chodźcie, musimy się przygotować – westchnął ciężko - gdy tamci wrócą, wyruszymy.

                                                                 ***

Fred i Hermiona nie odzywali się do siebie całą drogę do auta.
Obydwoje przesadzili, dobrze o tym wiedzieli. Niestety ich jedną z niewielu wspólnych cech było to, że nie odpuszczali zbyt łatwo. W końcu bycie gryfonem to nie tylko zwykły podział na domy.
Gdy doszli do samochodu, Fred spróbował odpalić auto. Bezskutecznie jednak. Remus dał mu wskazówkę, że zanim woda którą zamienił skomplikowanym zaklęciem w benzynę, dopiero po czasie powinno zadziałać i auto wtedy samo się odpali na znak, że już jest na chodzie. Usiadł więc na masce samochodu i wsadził do ust papierosa. Odpalając go, zerknął kątem oka na Hermione. Siedziała w aucie, opatulona jego bluzą.
Zrobiło mu się przykro.
Powoli zaczęło do niego docierać, jak wielką przykrość jej sprawił. Jedyne co go tłumaczyło to był fakt, że sama przypięła mu plakietkę skurwiela bez mózgu. Jemu też było przykro, tyle że był mężczyzną z krwi i kości, który nie potrafi pokazać swoich słabości. Dziewczyna wyszła bez słowa i usiadła obok niego na masce. Widocznie nie chciała być sama.
Spojrzał na nią.
Stała się dla niego tak ważna, przez tak krótki odstęp czasu.
To było tak nieodpowiedzialne i dziecinne.
Jak zresztą całe jego życie.
 Hermiona kaszlnęła dwa razy i schowała ręce w rękawy.
- Przeszkadza Ci? - odezwał się pierwszy, pokazując jej papierosa. Pokiwała delikatnie głową.
Była tak czysta, że nawet taka drobnostka jej szkodziła. Podobało mu się to. Nigdy nie kręciły go takie dziewczyny, a jednak u niej podobało mu się to. Nie tylko to. Podobała mu się cała jej nieskazitelność.
- Długo to będzie trwało? - zapytała cicho. Miała dość już sporów. Zwłaszcza z nim. Po tym co jej powiedział, nie wiedziała czy ona tu zawiniła, a on po prostu chciał jej dopiec, mówiąc to na złość, czy rzeczywiście tak uważał. Nic już nie wiedziała.
- Nie mam pojęcia - pokręcił głową - Remus mówił, że musimy chwilę poczekać
- Rozumiem - rozpięła bluzę i ją ściągnęła - trzymaj, koszulka już wyschła
- Niee, miej ją, jest zimno
- Dam radę - podała mu ją - nie musisz zgrywać dżentelmena - chłopak westchnął i przerzucił bluzę przez ramię.
Nastała cisza. Każde z nich miało wyrzuty sumienia, lecz także pretensje do siebie nawzajem.
- Ta dziewczyna...
- Nie tłumacz się, nie mam Ci tego za złe
- Nie - tym razem on jej przerwał - chcę żebyś to wiedziała - zacisnął szczękę i opowiedział jej całą historie dotyczącą Madison. Hermiona kiwnęła na końcu głową. Po poznaniu sytuacji, zrobiło jej się głupio. Rzeczywiście nie zrobił nic złego. Z drugiej strony, nie wiedziała ile w tym prawdy. Tyle że po co chłopak miałby ją okłamywać?
- Możesz robić co chcesz
- Wiem - odpowiedział pewnie. Dalej miał jej za złe tego co powiedziała i postanowił zachowywać się w sposób, w jaki go podsumowała. Jako oschłego dupka.
Po chwili usłyszeli sygnał zapalającego się samochodu. Odetchnęli z ulgą. Obydwoje nie byli zbyt chętni kontynuowania tej niezręcznej rozmowy.
Hermiona pospiesznie wsiadła do samochodu, a za nią uczynił to rudzielec. Ruszyli bez słowa. Przez dłuższy czas wpatrywała się w szybę a Fred w drogę. Jechał o dziwo wolno i bezpiecznie. Chyba miał dość prowokowania na siłę gryfonki. Obydwoje milczeli. Dziewczyna spojrzała na niego. Ręce miał kurczowo zaciśnięte na kierownicy i co jakiś czas wypuszczał powietrze przez usta. Martwił się.
- Hej, spokojnie - odezwała się w końcu - wszystko będzie dobrze
- Wiem - zapewnił ją rudzielec. Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Niestety chłopak miał tendencje do ukrywania swoich obaw,  obojętnie jak by były duże.
- Poradzimy sobie - mimo kłótni i żalu do niego, szatynka nie potrafiła patrzeć na niego w takim stanie. Przecież chodziło o jego ojca - Ty sobie poradzisz - wykorzystała moment, kiedy miał rękę na skrzyni biegów i wplotła w nią swoją. Chciała chociaż w ten sposób dodać mu otuchy.
- Potrafimy walczyć o nasze, Fred, gdziekolwiek jest Twój tata, damy im rade - kontynuowała, a chłopak nagle nie wiadomo kiedy gwałtownie zahamował. Hermiona spojrzała na niego wystraszona.
- Obiecaj mi coś, dobra? - powiedział stanowczo, łapiąc ją za nadgarstek - nie będziesz się w to mieszała, okej? Ta sprawa nie dotyczy Ciebie, więc nie będziesz się narażać
- Fred, jak możesz tak mówić, jesteśmy drużyną!
- Obiecaj mi! - potrząsnął jej ręką. Nie wiedziała co w niego wstąpiło.
- Nie ma mowy! - wyrwała rękę.
- Nie mam szczególnej ochoty martwić się jeszcze o Ciebie, wiesz?
- A co z Ginny!? - wykrzyczała mu - jest Twoją siostrą, o nią się nie martwisz!?
- Nie martw się, George nie pozwoli na to, żeby się narażała, obydwie nie weźmiecie w tym udziału, to zbyt niebezpieczne
- I kto to mówi, do cholery jasnej - zaśmiała się w nerwach - Fred Weasley, najbardziej odpowiedzialny chłopak na świecie!
- Może i nie robię zbyt odpowiedzialnych rzeczy, ale nie narażę  was dwóch na takie niebezpieczeństwo - spojrzał na drogę i zaczął jechać.
- Nie musisz, sama się chętnie narażę, nie masz nic do gadania!
- Hermiona, jesteś dla nas wszystkich jak rodzina, Ginny jest naszą rodziną, jesteście niepełnoletnie, myślisz, że Ron będzie mógł w tym wziąć udział?
- Jak wszyscy to wszyscy - szatynka spojrzała w okno i założyła ręce. Zrobi wszystko, by pomóc panu Weasley'owi, nawet jeżeli Fred ma do tego wielki problem.
- Dlaczego musisz być tak cholernie uparta? - uderzył pięścią w szybę, wyładowując złość.
- Od kiedy zrobiłeś się taki upierdliwy?
- Tu chodzi o wasze bezpieczeństwo, nie dacie sobie rady - nie mógł powstrzymać krzyku i gestykulowania rękami.
- Nie martw się, poradzimy sobie lepiej od Ciebie i George'a!
- Dobra - pokręcił głową - widocznie się nie dogadamy 
- Widocznie nie - także pokręciła głową. Pięć minut później zobaczyli z oddali Norę. Nie odzywali się do siebie przez resztę drogi. Fred w nerwach prawie wywinął w bok garażu, gdy do niego wjeżdżał, rzucając przy tym wiązankę przekleństw. Gdy zgasił silnik, szatynka jakby tylko czekała aż się stamtąd uwolni, wyszła z impetem trzaskając drzwiami. Chłopak powędrował za nią wzrokiem i westchnął. To było niemożliwe ile razy potrafiła go w ciągu dnia rozzłościć.
Gdy wyszedł z auta, usłyszał znajome krzyki swojej matki. Z tego co zdołał zrozumieć, gwałtownie coś tłumaczyła. Splunął na trawę i rozprostował szyje. Czekał tylko, aż to piekło się skończy. Niestety tym razem sytuacja z gryfonką mu tego nie ułatwiała. Hermiona czekała na niego przed drzwiami. To było oczywiste, że gdyby weszli osobno, od razu by się wszyscy skapnęli, że się posprzeczali. Tym bardziej teraz, kiedy wszyscy podejrzewają, że mają coś do siebie i każdy uparcie ich obserwuje. Fred bez słowa otworzył drzwi i przepuścił w nich Hermione. Ta dalej z założonymi rękami weszła do środka. Obydwoje pojawili się równocześnie w salonie. Zauważyli cały zakon przy stole i o dziwo swoje rodzeństwo im towarzyszące. Ginny gestykulując coś tłumaczyła a poszczególni członkowie wymieniali zdania między sobą. Gdy zauważyli parę nastolatków jakby odetchnęli z ulgą.
- Bill! - zawołał Fred, zauważając swojego najstarszego brata.
Dość dawno go nie widział.
- Cześć młody! - chłopak wstał z miejsca. Rudzielec podszedł do niego i uścisnął po męsku. Bill po chwili skierował się w stronę Hermiony i także ją uściskał.
- Hermiona, to Ty? - zapytał puszczając jej oczko. Czarownica się zaśmiała.
- Nigdy nic nie wiadomo! 
- Tak bym wam chciał przypomnieć, że to nie jest zlot rodzinny - odezwał się Alastor Moody. Nastolatkowie usiedli na wolnych miejscach. Gdy Lupin zaczął rozmawiać z Billem a Syriusz z George'em, nastał mały chaos. Hermiona wykorzystała ten moment i spojrzała na swoją przyjaciółkę. Wiedziała już wszystko. Ruda siedziała z założonymi rękami i mierzyła swojego brata rozmawiającego z Syriuszem. Już była pewna, że George przeprowadził jej taką samą 'rozmowę rodzicielską'. Jedyne co ją dziwiło to fakt, że Ron tak aktywnie uczestniczy w zebraniu, jakby był członkiem zakonu. Nie widać było po nim grama pretensji jak u swojej siostry. To wydało jej się dziwne.
- Że gdzie jest tata!? - Fred musiał zapytać jeszcze raz, bo myślał, że się przesłyszał.
- U Malfoy'ów, Fred - odpowiedział mu z żalem w głosie Syriusz. Nikogo nie ucieszyła ta wiadomość. Nie to, że inne miejsce porwania Artura by ich cieszyło, ale Malfoy Manor to chyba jedna z najbardziej pesymistycznych opcji. Hermiona słysząc to nazwisko aż się wzdrygnęła. To było tak niedawno. Zabolała ją każda część ciała. Wspomnienia wróciły.
- Przygotujcie się, wyruszamy o godzinie pierwszej, myślę, że Malfoy'owie o tej godzinie śpią - zaplanował Lupin patrząc po wszystkich.
- Zróbmy to teraz! - Fred wstał z miejsca i zacisnął pięści - będziemy się skradać jak szczury!? Oni powinni pożałować tego co zrobili! - spojrzał ukradkiem na Hermione. Znów zobaczył w jej oczach strach. Dobrze wiedział co w tym momencie przeżywa.
- Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam walczyć - dodał George i wstając, złapał swojego bliźniaka za ramie, dając wszystkim do zrozumienia, że się z nim zgadza. Po chwili wstał Bill.
- Bill? - zapytała cicho jego mama.
- Oni mają racje mamo - starsi członkowie zakonu spojrzeli po sobie. Ginny, Ron i Hermiona wstali w tym samym momencie. Nie wiedzieli, czy mają coś do powiedzenia, jednak podzielali pomysł Freda. O dziwo wszystkim, minęła chwila i z miejsca podniósł się Syriusz. Nikt nie spodziewał się, że sprzeciwi się zdaniu zakonowi. Dotąd było jednoznaczni.
- Łapa, siadaj - powiedział stanowczym głosem Lupin.
- Wybacz Remusie, ale i we mnie płynie gryfońska krew - spojrzał mu głęboko w oczy szukając jakiejś małej siły, która przewyższyła by jego tak silną odpowiedzialność - to hańba działać wbrew swojemu domu
- A niech wam będzie - wstała Molly Weasley. Tego to już całkiem nikt się nie spodziewał - nikt nie będzie krzywdził mojej rodziny
- Remusie...
- Siedź Tonks - przerwał jej mąż. Obserwował bacznie poczynania innych członków zakonu. Ci z kolei obserwowali jego poczynania.
- A co ja do cholery mam do stracenia - zaśmiał się Moody i niezgrabnie, podpierając się swoją laską, wstał. Już tylko zaledwie kilka osób zostało na swoich miejscach. Mina Remusa stawała się coraz bardziej zniesmaczona. Wiedział, że tym razem nic nie pójdzie według jego planu. Chcąc nie chcąc, wstał i rozejrzał się po zebranych.
- Za pół godziny wszyscy zbierzemy się przed Norą - spojrzał na Molly - przygotujcie się, to nie będą koleżeńskie odwiedziny - po tych słowach wyszedł z pomieszczenia i słychać było tylko odgłos trzaskających drzwi.
Zapanował chaos. Nikt nie wiedział za co się zabrać i jak tak naprawdę się przygotować. Hermiona poszła więc na górę się przebrać. Wciąż była przekonana, że mimo próśb chłopaka i tak uda się z resztą. Nie była tchórzem i nie miała zamiaru schować się w domu. Gdy ubrała wygodne ciuchy, zostało jej jeszcze jakieś piętnaście minut. Postanowiła pójść do tajemniczego pokoju rudzielca, żeby wykorzystać ten czas. Liczyła, że nikogo tam nie zastanie, przecież wszyscy tkwili na dole wymijając się bez celu w pośpiechu. Leniwie przeszła po schodach na górę. Ku jej zdumieniu drzwi były uchylone. Zaciekawiona, bezszelestnie wsunęła się do pomieszczenia i się rozejrzała. Ciemno, ani żywej duszy. Już chciała wychodzić, kiedy z balkonu o którym jeszcze ostatnio nie miała pojęcia usłyszała ciche westchnięcie. Stała jak sparaliżowana. Jeżeli ktoś wyjdzie, a domyślała się kto tam był, zostanie uznana za wariatkę. Więc postanowiła się ruszyć. Zrobiła kilka bezszelestnych kroków w stronę drzwi balkonowych, bo było jej po prostu bliżej. Stanęła bez ruchu, próbując przyciszyć do minimalnego stopnia oddech. Delikatnie przekręciła głowę tak, żeby widzieć choć kawałek balkonu. Zauważyła tam Freda. Chodził w te i wewte, ręce miał założone za głowę i nerwowo co chwila przeczesywał włosy. Wiedziała dlaczego był taki zdenerwowany. Przez jedno słowo. A raczej nazwisko. Malfoy.
- Pieprzone szczury! - krzyknął chłopak i dając upust emocjom, kopnął z całej siły w szczebel balkonu. Musiał w to włożyć dużo starania, bo słupek zrobiony z drewna złamał się w pół i zniknął w czarności nocy, zostawiając płotek szczerbatym. Przypuszczać można było, że w tym momencie zdolny był kopnąć wszystko co martwe i by mu stanęło na drodze. Po chwili oparł się o barierkę i wypuścił powietrze przez usta. Próbował się uspokoić.
- Przepraszam tato - powiedział po chwili. Hermiona jeszcze bardziej wytężała wzrok. Jedyne co mogła stwierdzić to fakt, że mówił sam do siebie.
- Przepraszam, nie jestem idealnym synem… sprawiam dużo problemów, wiem - to było coś w rodzaju spowiedzi, pozbycia się nadmiaru emocji - ale jedno Ci mogę obiecać, wyciągnę Cię z tego - splunął przed siebie - a gdy to zrobię to zapewniam, że Cię pomszczę, nie wiem jak i nie wiem kiedy, ale możesz być pewny, że Ci gnoje dostaną to, na co zasłużyli
 Hermiona miała mieszane uczucia. Nie wiedziała, co to miało być. Na pewno było to dziwne. Bardzo dziwne. Ale w tej dziwności tak prawdziwe. Jednak zaczęła się bać. Chłopak często tracił nad sobą kontrolę i podejmował głupie i pochopne decyzje. Taki był właśnie Fred. Nieodpowiedzialny, odważny i zawzięty.
- Zbierać się! - usłyszała nagle głos Remusa z dołu. Momentalnie skamieniała i jeszcze bardziej wtopiła się w ścianę. Widziała, jak chłopak wypuszcza powietrze i z tupetem wychodzi z pokoju. Odetchnęła z ulgą. Gdyby wiedział, że była świadkiem tej dość intymnej sytuacji, na pewno nie byłby szczęśliwy. Zresztą, ona też nie czuła się z tym za dobrze. Wolałaby w tym nie uczestniczyć.
Po minucie szybko popędziła na dół, gdzie czekała na nią Ginny. Jej mina mówiła, że nie ma dobrych wieści.
- Zostajemy tu - powiedziała zrezygnowana. - zostajemy tu bo pieprzony zakon tak zadecydował
- Co proszę? - szatynka czuła jak narasta w niej złość. Złość a zarazem niemoc. Nie myślała już co robi tylko z impetem wyszła z Nory, tak mocno otwierając drzwi, że uderzyły zewnętrzną stroną o ścianę. Zwróciła tym na siebie uwagę wszystkich zebranych.
- To mają być żarty jakieś?! - wykrzyczała, patrząc na ich zdziwione twarze - Wy pójdziecie walczyć, a my co? Mamy tu czekać na was z herbatką?! Nie zgadzam się!
- Hermiona wracaj do środka - powiedział spokojnie Fred. Rozwścieczyło to ją jeszcze bardziej.
- A Ty się zamknij! - wydarła się. Chłopak zamilkł, patrząc na nią bazyliszkowym wzrokiem. Ostatnią rzeczą jaką by chciał, to wszczęcie awantury z czarownicą przy wszystkich.
- Podajcie mi chociaż jeden, właściwy powód, dlaczego nam to chcecie zrobić, słucham!
- Jesteście niepełnoletnie, nie wiecie nawet jakimi sposobami walki oni potrafią dysponować
- A Ron?! - w szale złapała chłopaka za koszulkę i nią szarpnęła - Ron jest w moim wieku, więc nie rozumiem?!
- Ron jest mężczyzną - powiedział spokojnie Remus.
- Ron jest mężczyzną?! I to jest ten znaczący powód?! - spojrzała z wielkim wyrzutem na Lupina - a co to ma być jakaś cholerna dyskryminacja!?
- Hermiona zrozum, nie będziemy narażać was na to, Malfoyowie wiedzą, że Ginny to czuły punkt Weasley'ów, bo to ich jedyna córka, Ciebie z kolei wybierze sobie na cel Bellatrix, bo jest upośledzona na punkcie czystości krwi
- Nic mnie to nie obchodzi, będziecie musieli nas zmusić, żebyśmy tu zostały!!
- Tak? - zapytał Remus, po czym wyciągnął różdżkę i obtoczył błękitnym promieniem Norę, tworząc coś w rodzaju elektrycznej kopuły, która po chwili stała się niewidzialna.
- Znam to zaklęcie, myślisz, że powstrzyma mnie ono?!
- Hermiona, wiemy, że jesteś nadzwyczaj zdolną i odważną czarownicą, obydwie jesteście, ale tym razem po prostu nas posłuchajcie - powiedziała spokojnie Tonks, próbując udobruchać gryfonkę.
- Nic z tego, pokonam wasze wszystkie bariery, nie jestem tchórzem, nie schowam się tutaj przed niebezpieczeństwem
-Expelliarmus! - Syriusz z zaskoczenia rozbroił czarownice.
- Syriusz! Syriusz, oddaj mi różdżkę!
- Przepraszam, dziecinko, nie wybaczyłbym sobie, gdyby którejś z was by coś się stało
- Nie, nie, nie, nie możecie mi tego zrobić, po prostu nie możecie!!
- To koniec Hermiona, przykro mi - odpowiedział Remus. W jego głosie dało się wyczuć, jak bardzo trudna była dla niego ta decyzja. Kto jak kto, ale on najbardziej ze wszystkich doceniał zdolności Hermiony. Właśnie dlatego też chciał ją uchronić.
- Remus, nie! Ja.. - nie zdążyła dokończyć zdania, bo mężczyzna zniknął. Teleportował się. Za nim zrobiła to jego żona, potem Molly Weasley i tak po kolei znikał każdy z nich.
- Syriusz, proszę - powiedziała błagalnym głosem, gdy został tylko on i Fred. - Syriusz, nie rób nam tego - ruszyła w jego stronę. Była tak zdeterminowana, że nawet siłą by mu tą różdżkę odebrała.
- Przykro mi, Hermionka,  naprawdę - powiedział mężczyzna i z cichym hukiem zniknął. Dziewczyna wydała z siebie okrzyk protestu i chciała w ostatniej chwili złapać Syriusza, jednak Fred objął ją ramionami, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch do przodu.
- Puszczaj mnie, w tej chwili mnie zostaw! - szatynka się wyrywała,jednak był od niej silniejszy i już nie raz jej to udowodnił. Ta jednak w impulsie próbowała się na próżno uwolnić. Popychała go i szarpała, aż jego wszystkie mięśnie się napięły pod gładką koszulką.
- Hermiona, uspokój się, to nic nie da, no już - chłopak powtarzał jej cierpliwie do ucha. Była bliska rozpłakania się.
- Nie dotykaj mnie! - gdy już dotarło do niej, że musi tu zostać,odepchnęła rudzielca. Była wściekła a on był tym nieszczęśnikiem, na którym mogła wyładować złość. W pobliżu już nikogo nie było, więc był na to skazany.
- To Ty im to podsunąłeś, prawda? - zapytała stopniowo odsuwając się od niego.
- Zwariowałaś? - spojrzał na nią i pokręcił głową - słuchaj, może i się z nimi zgadzam, ale nigdy nie przyczynił bym się do tego żebyś była w takim stanie!
- Nie wierzę Ci - patrzyła na niego jak na wroga. Była wręcz pewna, że to jego pomysł. Miała ochotę roztrzaskać mu czaszkę. Czuła się poniżona i dyskryminowana. Nikt nie będzie za nią decydował jak za małe dziecko.
- Dlaczego za wszystko mnie próbujesz obarczyć winą?!
- Bo taki właśnie do cholery jesteś! Twoje ulubione zajęcie to uprzykrzanie mi życia! - chłopak zaśmiał się bezczelnie, co doprowadziło ją do jeszcze większej frustracji.
- Nie czuj się już taka wyjątkowa, co?
- Ale ja byłam głupia, myślałam, że Ginny, ja i wy jesteśmy drużyną, widocznie się grubo pomyliłam, Ty nielojalny dupku! - na dźwięk tych słów z ust Freda zszedł złośliwy uśmieszek, a pojawiła się wściekłość. Podszedł do czarownicy i złapał ją mocno kciukiem i palcem wskazującym za brodę.
- Możesz mnie nazywać jak chcesz, przeżyje to, ale jestem ostatnią osobą, która byłaby nielojalna wobec swoich, więc nigdy więcej tak do mnie nie mów, rozumiemy się? - patrzył na nią jeszcze chwile, a jego wzrok przeszywał jej całe ciało. Nie mogła nic z siebie wydusić, a oczy mało nie napełniły się łzami jak małej dziewczynce na widok potwora z bajki. Najgorsze było jednak to, że ciało przechodziły jej ciarki gdy tak na nią patrzył. Gwałtownie przekręciła głowę w bok, żeby wyrwać twarz z objęć rudzielca.
- Idź do diabła, Weasley - po prostu chciała się odwrócić i zniknąć mu z oczu, zanim sama wybuchnęła by złością. Chłopak jednak jej to uniemożliwił. Złapał ją za nadgarstek i pociągnął gwałtownie do siebie. Nie zdążyła zareagować. To działo się pod impulsem sekundy. Złapał zdezorientowaną dziewczynę w pasie i dość mocno przysunął ją do swojego ciała.
 Znowu to zrobił.
Drugą ręką chwycił jej policzek i namiętnie ją pocałował. Nie jak za każdym razem, pewnie ale delikatnie. Dosłownie zmusił jej usta do tego. Pocałunek był nachalny, jakby rudzielec chciał zrobić jej na złość. Przedłużał go i przedłużał, a ona nie miała nic do gadania. Po chwili oderwał się od niej. Uśmieszek nie schodził mu z ust.
- Idź do diabła, Granger - puścił jej oczko i zanim zdążyła wściec się na niego niemiłosiernie po prostu najzwyczajniej w świecie się teleportował. Hermiona wydała z siebie okrzyk pełen wściekłości. Pierwszy raz stała się ofiarą takiej dominacji ze strony jakiegokolwiek chłopaka.
Znała opinię Freda w Hogwarcie. Właśnie w tej chwili ją potwierdził. To był typ chłopaka, który po prostu robił zawsze to co chce. I mimo, że widziała w nim wiele pozytywów to musiała przyznać, że był taki, jakiego go opisywano. Zresztą i tak o to nie dbał. Niektórym się to podobało, niektórym nie. Dziewczyny były w niego wpatrzone, męska część go naśladowała. Dzisiaj jej pokazał na własnej skórze, jaki potrafił być. Jak chłopak, który bawi się dziewczynami. Jakby wiedział czego chce i nie zważał na jej widzimisię. Mógł robić takie rzeczy bez czyjejś zgody, tłumacząc się beztrosko, że po prostu miał na to ochotę, więc to zrobił. Szatynka nienawidziła tego typu chłopaków. Chciała zatuszować sobie tą część jego charakteru, jednak gdy użył tego na niej, nie miała już nic do powiedzenia. Była w nim zakochana, fakt, nie mogła powiedzieć, że to nie było przyjemne. Jednak nie tak to miało wyglądać. Nie on tu miał być górą.
 Zrobił jej to na złość, wiedziała o tym. Nienawidziła go za to, że tak łatwo dała się mu uwieść. Po prostu dzisiaj przegrała. Przegrała na całej linii. Odezwała jej się w głowie tak silna żądza zemsty, jakiej jeszcze nigdy nie czuła. Żarty się skończyły. Chciała mu udowodnić, kto tu kim się będzie bawił i już nie zważała na to czy to w jej stylu, czy jej wypada. Choć raz miała takie zamiary, jakie na Hermione Granger nie przystało.

'Będziesz jeszcze chciał iść do tego diabła, Weasley' -  tylko to chodziło jej po głowie. 

******************************************************************* 

Nie wiem co mam tu napisać. Rozdział mi się podoba. Sytuacja u mnie jest ciężka, wybaczcie brak tłumaczeń. Po prostu niektóre sprawy mnie przerosły, zrzut nieszczęść nastąpił z dnia na dzień. Nigdy nie sądziłam, że nawet pisanie, które jest dla mnie jak naturalny lek będzie dla mnie ciężkie. Nie odchodzę, piszę dalej. Intensywnie pracuję, nie martwcie się. Jednak przyznam, że nie jest dobrze. Szanujcie swoją rodzinę i swoje życie bo to najpiękniejsze co możecie dostać i pielęgnować. 
Kocham Was, 
Maggie xx 

niedziela, 4 września 2016

Rozdział 24 "Nie zebraliśmy się tu na marne, [... damy rade czy nie, takie jest zadanie Zakonu Feniksa"

Rozdział XXIV

Kilka godzin wcześniej.
Pani Weasley chodziła co rusz w te i wewte. Była wściekła na swoje dzieci. Nie sądziła, że są aż tak nieodpowiedzialni. Niebo opanował mrok, a nastolatków wciąż nie było. Ufała im, jednak także wiedziała że potrafią wywijać numery. Jedyne co ją ratowało to myśl, że jak w coś się wpakowali, to jest z nimi Hermiona, która zawsze wymyśli dobry sposób na poradzenie sobie z problemem.
- Mamo usiądź spokojnie, na pewno niedługo wrócą - przekonywał ją w kółko Ron, zamiatając podłogę w ramach kary. Po kilku godzinach intensywnej pracy zaczął gorąco żałować, że nie pojechał z resztą. Był pewien, że bawili się tak dobrze, że stracili rachubę czasu.
- Niech lepiej nie wracają bo będą mieli PRZECHLAPANE! - krzyknęła Molly. Nie tylko była wściekła, także martwiła się o nich niesamowicie. Nie dość, że jej dzieci nie wracają do domu, to jeszcze ich przyjaciółka za którą jest odpowiedzialna.
- Nie stresuj się, zaraz na pewno tu będą - stwierdził Ron wyrzucając kurz poprzyczepiany na miotłę przez okno. Nagle zobaczył z daleka, że ku domowi zbliża się czarna, nieznana mu sowa. Odsunął się od okna, dając jej na nim usiąść. Była czarnego koloru, miała ostro zakończone pazury a pióra lśniące i idealnie ułożone. Sowa rzuciła list na parapet i odleciała zgrabnie bez najmniejszego szelestu. Ron nie czekając dłużej, otworzył kopertę.
- Mamooo - krzyknął otwierając kopertę.- Chodź coś zobaczyć! - od razu zauważył że nie była ona zwykła. Wykonana z dość drogiego, czarnego pergaminu wyglądała na dość ekskluzywną. Nadawcą na pewno nie był ani Harry, ani żaden znajomy rodziny. Była zbyt oficjalna na takie przypuszczenia. Pani Weasley nadal zdenerwowana podeszła do syna, zabierając mu list.
- A co to? - zdziwiła się, oglądając papier. Czarna koperta nie była czymś codziennym. Dokończyła otwieranie i wyciągnęła zawartość. Była to mała kartka, wielkości koperty, wykonana ze sztywnego pergaminu. Zawierała zgrabnie napisane jedno zdanie, a boki kartki ozdobione były złotymi ramkami.
- Co tam jest napisane? - zapytał przestraszony rudzielec, kiedy zobaczył, że jego mama zakryła ręką usta. Sprawdził kopertę z tyłu. Wcześniej nie dostrzegł na niej złotego napisu 'Ginny Weasley'. Tylko kto i co chciał od Ginny w tak oficjalny sposób? 
- Mamo, daj mi to - chłopak zabrał kobiecie list. Na kartce widniał napis:
'Twoja wyszczekana buźka działa na niekorzyść dla tatusia'
Pod wiadomością ktoś zamiast podpisu dał zgrabnie napisane inicjał 'MM'.
Mama chłopaka przewracała w ręce kopertę w nadziei, że znajdzie jeszcze jakąś wskazówkę. Jednak na marne. Ktoś najwyraźniej nie chciał się dostatecznie ujawniać. Zawartość listu nie sprzyjałaby na pewno adresatowi.
- Kto to mógł napisać? - zapytał Ron. Nie miał pojęcia, kim może być 'MM'. Nigdy nie dostał listu w którym zamiast podpisu widnieją inicjały.
- Pomyślmy chwile Ron, bez paniki - uspokajała syna, a może samą siebie Molly. Była przerażona. Od osoby która nadała list, zależało życie jej ukochanego męża.
- Połóż to na stół, a ja zawiadomię zakon, powinien przecież o tym wiedzieć - zarządziła kobieta. Chłopak wykonał zadanie i usiadł przy stole. Przeczytał wiadomość jeszcze parę razy. Niestety nic to nie dało. Nie potrafił rozszyfrować wiadomości. Czuł jednak, że dzisiaj wydarzy się coś naprawdę poważnego. Zakon musiał działać natychmiast.

                                                              ***

Minął kwadrans od wezwania Zakonu Feniksa przez Molly Weasley. Jego członkowie przybyli z taką prędkością, że prawie jego cały skład siedział już przy stole i badał wiadomość. Oczywiście zabrakło Severusa Snape'a, który robił co tylko mógł by uniknąć spotkań. Tylko w naprawdę poważnych, według niego, zadaniach raczył się pojawiać.
- Kim do licha jest 'MM'? - powiedział Syriusz Black sprawdzając, czy w kopercie nie ma nic więcej. Przybycie Zakonu nie poprawiło rozwiązywalności tej zagadki.
- Pomyślmy z kim Artur mógłby mieć porachunki, to nas może doprowadzić do sedna - zaproponowała Tonks. Wszyscy czuli, że każda minuta jest na niekorzyść dla nich, a szczególnie dla Pana Weasley'a.  Szalonooki Moody odchrząknął.
- Nawet jakby to tatusiek porachunków nie miał, to zaraz się jakieś znajdą za nic, dzisiejsze czasy są okrutne, człowieka oceniają po wybrzuszeniu sakwy - upił łyka herbaty przygotowanej przez Molly Weasley - domyślać się tylko można, taka wskazówka to nic, trzeba by to młodej co tak buźką nadawała zapytać z kim miała na pieńku 
- Alastorze, według Ciebie na darmo się zebraliśmy? - zapytał cichy dotąd Lupin. Widać było po nim, że intensywnie zastanawiał się nad nadawcą.
- Tego nie powiedziałem, Lupin, w tym rzecz, że dalej tkwimy w jednym miejscu, nie wiemy nic więcej, ile żeśmy wiedzieli ostatniego spotkania - nastała cisza.
- Molly, Ginny nadal nie wróciła z Londynu razem z resztą? - zapytał delikatnie Syriusz. Wiedział, że bardzo się bała o swoje dzieci. Zwłaszcza teraz, gdy ktoś się uwziął na jej rodzinie.
- Musimy czekać - stwierdził Percy.
- Czekać na co? Aż przyjdzie kolejny list z kondolencjami? - zdenerwował się Syriusz. Wszystkich na te słowa przeszły dreszcze. - Nie zebraliśmy się tu na marne, musimy rozgryźć kim jest ten 'MM', damy rade czy nie, takie jest zadanie Zakonu Feniksa
- Wiem! - zawołał Ron wpadając nagle do salonu. Niestety nie mógł uczestniczyć w zebraniu, lecz tak samo siedząc w pokoju zastanawiał się. Miał nadzieje, że rozwiązał tą zagadkę.
- Już wiem co to za inicjały! - powiedział zdyszany opierając się o stół. 
- Mów Ron, szybko! - ponagliła go mama.
Ministerstwo! - krzyknął oskarżycielsko spoglądając ukradkiem na Percy'ego, który dotychczas nie dał złego słowa powiedzieć na tą działalność - Ministerstwo Magii!
- Nonsens Ron, to nawet nie trzyma się kupy... - odezwał się Percy.
- A może i to ma sens - pomyślał chwile Syriusz - to miejsce tylko pozornie jest bezpieczne, już raz właśnie w tym miejscu zdążył się wypadek Artura, dlaczego by nie drugi raz?
- No nie wiem, Syriuszu, Ministerstwo nie pisało by w taki sposób, poza tym co by im mogła zrobić Ginny? - wywnioskowała Tonks.
- Pomyślmy chwile - Łapa przysunął się bliżej stołu i splótł ręce - Molly, czy Ministerstwo miało by powód do porwania Artura? Może znał jakieś tajne informacje?
- Jaaa nie wiem, fakt, ostatnim razem skarżył się na Knota, twierdził że celowo mydli oczy ludziom kłamstwami na temat bezpieczeństwa dzięki służbie Ministerstwa oraz w każdym artykule gorąco zaprzeczał temu, że Sami Wiecie Kto wrócił - kobieta zamyśliła się - Artur kilka razy w nerwach wspomniał że ma tego dość i prędzej czy później każdy się dowie jaka jest prawda, nawet twierdził, że jest zdolny sam ją ogłosić - westchnęła głęboko. Takie informacje bardziej pasowały do teorii Rona.
- To może się zgadzać, do kogoś z Ministerstwa mogły dotrzeć zażalenia Artura i postanowili temu zapobiec, ile było takich przypadków, że ktoś działający na niekorzyść Ministerstwa lub Knota nagle znikał bez słowa? - wszyscy przytaknęli Syriuszowi na te słowa. Tylko Percy prychnął.
- W takim razie dlaczego Ministerstwo zwracałoby się do Ginny? To nie pasuje do siebie! - Percy spojrzał na każdego - spędziłem tam kupę czasu, znam na pamięć wszystkie koperty, pieczątki i pergaminy, nawet te anonimowe!
- Połowa informacji się zgadza, więc jak na razie ministerstwo jest głównym podejrzanym - powiedział Ron, który był w niebo wzięty, że nikt do tej pory nie kazał mu wyjść. Widocznie zasłużył na to, żeby uczestniczyć w zebraniu. Każdy z Zakonu stwierdził, że chłopak może się na coś przydać. Ze wszystkich tutaj najwięcej czasu spędzał ze swoją siostrą.
- Skupmy się na Ginny - znów odezwał się Syriusz. Dziś najbardziej uczestniczył w zebraniu. W odróżnieniu do Remusa Lupina, który przeważnie także miał dużo do powiedzenia, a dziś milczał jak grób. - Powiedz mi Ron, czy w ostatnim czasie widziałeś żeby Ginny miała z kimś potyczki? 
- Nie, raczej nie, od początku wakacji siedzieliśmy w domu - chłopak pokręcił głową. Ta informacja nieco rozczarowała zakon.
- Na pewno? - dociekał Syriusz wstając. Jego determinacja emanowała na kilometr. Każda kolejna minuta niewiedzy wprowadzała go w coraz to większą frustracje. Chciał by to dzień dzisiejszy był właśnie tym dniem, w którym wszystko wróci do normy.
- Taaak... - odpowiedział chłopak i spojrzał w stronę okna. Niestety było już ciemno, więc nic tam nie dostrzegł. Chciał pomóc. Naprawdę chciał coś wiedzieć, podać istotne informacje. Jego najbardziej zabolał go fakt, że jego ojcu przytrafiło się coś takiego. Nigdy nie rozumiał, dlaczego tak pechowy los spotyka właśnie jego rodzinie.
Dlaczego to akurat Artur Weasley został porwany? 
Co będzie dalej?
 Porwą kolejnych członków jego rodziny?
 Martwił się. Bardzo się martwił o swoje rodzeństwo. Było ciemno a po nich ani śladu. Szczerze mówiąc, miał wyrzuty sumienia, bo to on wymyślił ten cały męski wieczór. Gdyby nie to, rodzeństwo nie musiałoby teraz w ramach kary jechać do Londynu. Jak im się coś stanie, będzie obwiniał o to siebie. Że też zachciało mu się organizować coś takiego. Teraz żałował, że nie mógł poczekać na urodziny Ginny żeby się dobrze bawić. I wtedy go olśniło.
- Już wiem - powiedział podekscytowany - zapomniałem o czymś!
- Mów Ron - Molly spojrzała na syna z nadzieją. Każda wskazówka była dla niej niezmiernie ważna.
- Ginny raz nie było w domu - chłopak spojrzał ukradkiem na swoją mamę - Kiedy mieliśmy męski wieczór...
- Na Boga Ron, masz pojęcie jakie to....
- Ciii - przerwał jej Syriusz - potem będzie czas na umoralnianie Molly - zwrócił się w kierunku rudowłosego czarodzieja - Ron, powiedz, Ginny wspominała Ci coś? Gdzie się wybiera lub do kogo?
- Hmm - chłopak podrapał się po głowie - chyba wiem - westchnął nagle widocznie niezadowolony.
- Świetnie! A mógłbyś tego kogoś tu sprowadzić?
- Taa... raczej tak... - na jego twarzy wystąpił grymas. Nie był zbyt zadowolony ze swojego zadania. Jednak jego tata był ważniejszy.

                                                            ***

- Ron! Ronuś! - krzyknęła brązowowłosa, pojawiając się przed Norą, gdzie czekał na nią czarodziej.
- Cześć Lavender.... - odpowiedział niechętnie. Gryfonka to jednak zignorowała, jak każdą próbe uświadomienia jej przez niego, że niespecjalnie zainteresowany jest jej osobą. Dziewczyna rzuciła się mu na szyje.
- Oh Mon Ron, tak się martwiłam! - zaczęła obcałowywać jego policzki - Twój list sprawił że serce mi struchlało, patrz jak szybko bije! - przyłożyła rękę chłopaka na swoją pierś, co nieco go zawstydziło. Gryfonka kochała się w nim od dwóch lat. Zawsze imponowali jej Weasley'owie, ale na jego widok serce zaczynało jej mocno bić a nogi miała jak z waty. Mimo że nie była ani głupia, ani szalona, to przy rudzielcu czuła się jak po eliksirze miłosnym.
- Mów co się stało! Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, żeby nic Cie nie trapiło - owinęła ręce wokół jego szyi wlepiając głowę w klatkę piersiową gryfona.
- Posłuchaj, bo...
- Matko, najdroższy, jak Ty mizernie wyglądasz, zadbam o Ciebie Ronald, nie musisz się już niczym martwić!
- Bo chodzi o to że...
- Na pewno chodzi o tą mądrale, zgadłam?! Ta cała Granger Cię skrzywdziła! Ja od zawsze wiedziałam, że z niej to niezłe ziółko! Mówiłam Ginny tysiąc razy, że jest podejrzana, ale nie chciała mnie słuchać!
- Lavender! - chłopak złapał ją za nadgarstki, na co ta natychmiast stanęła jak wryta i patrzyła na niego, jakby ujrzała Merlina. - Posłuchaj mnie wreszcie!
- Ja Cię słucham Mon Ron, powiedz mi wszystko, wysłucham Cie jak nikt inny!
- Musisz mi pomóc
- Oczywiście, że Ci pomogę, powiedz mi tylko jak, a to zrobię!
- Kilka dni temu była u Ciebie Ginny - zaczął, na co gryfonka zakryła ręką usta.
- Oh Ronuś.... - zaczerwieniła się - już wszystko rozumiem, dowiedziałeś się....
- Co... - zapytał zdezorientowany rudzielec.
- Przyznaje się - spuściła głowę - umówiłam się na randkę z Deanem Thomasem, ale... ale nie zależy mi na nim tak jak na Tobie! Powiedz tylko słowo a odwołam następną randkę!
- Że co!? - Ron pokręcił szybko głową - nie chodzi o to! Ech... chodź ze mną - chłopak pociągnął ją za nadgarstek do środka, na co pisnęła ze zdziwienia. Ron prowadził ją przez korytarz i gdy już chciał przepuścić ją we framugach salonu, coś go sparaliżowało.
Syriusz.
'Syriusz Black, morderca oraz jedyny uciekinier azkabanu nadal jest poszukiwany'.
Ciekawe co dziewczyna zrobi jak zobaczy że ten niebezpieczny przestępca siedzi sobie teraz spokojnie w salonie Weasley'ów i popija herbatkę?
- Lavender! - krzyknął rudzielec gdy była przed nim i już zdążyła zobaczyć połowę zakonu feniksa. Syriusz siedział na końcu stołu. Ron usłyszał gwałtownie odsuwane krzesło. Dziewczyna nie usłyszała swojego imienia z ust gryfona więc ten zadziałał impulsywnie. Jedyne co mógł zrobić to improwizować. Niestety to w przypadku Rona nie była za mocna strona. Pociągnął ją za rękę tak, że odwrócona do niego tyłem, straciła równowagę. Chłopak ją przytrzymał żeby nie upadła, po czym drugą rękę złapał jej policzek, gwałtownie przysunął do siebie i..
 i najzwyczajniej w świecie ją pocałował. Trwało to jakieś 5 sekund, po czym się odsunął i podrapał po głowie. Twarz Lavender była biała jak papier i pierwszy raz się zamknęła na dłużej niż dwie sekundy.
- Eee, tak więc chodź za mną – powiedział, uśmiechając się nerwowo. Sam nie wiedział co przed chwilą się wydarzyło. Sam nie wiedział jakie pomysł przychodzą mu do głowy.
- Yhym... jasne - odpowiedziała dziewczyna głosem o ton wyższym. Ron nie chcąc tkwić dłużej w tej sytuacji ominął ją i zaczął prowadzić do salonu. Nagle usłyszał za sobą huk. Obrócił się. 'To dziwne, przed chwilą jeszcze tu była' pomyślał. I wtedy spojrzał w dół. Widocznie urok rudzielca zadziałał aż za bardzo, bo jego towarzyszka leżała na ziemi tracąc przytomność.
- Co ja kurwa zrobiłem - złapał się za głowę. Z jednej strony ta sytuacja była dla niego zabawna, z drugiej jednak sparaliżowało go. Zza jego pleców wyłonił się nagle czarny, kudłaty pies. Podszedł do dziewczyny i dokładnie ją obwąchał. Ron czuł jak policzki mu czerwienieją. Zwierze usiadło na przeciw chłopaka i zawarczało w jego kierunku. 
- Wybacz Syriuszu, kompletnie zapomniałem o Tobie... - pies spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, potem na chłopaka i otworzył pyszczek wydając z siebie delikatne piski przypominające śmiech.
- Ta, bardzo śmieszne - przekręcił oczami. Syriusz, a raczej jego dzikie odzwierciedlenie natychmiast się zamknęło. Zmarszczył swoje psie brwi podnosząc głowę do góry jak dumny i groźny pies. Wskazał pyskiem na leżącą dziewczynę, spojrzał na rudzielca i głośno szczeknął. Ron natychmiast struchlał.
- No dobrze, już dobrze - powiedział szybko podnosząc koleżankę. Co jak co, ale jak jego bracia bliźniacy dowiedzą się o tym, że dziewczyny mdleją po jego pocałunku to mu nie uwierzą. Albo go wyśmieją.

                                                          ***

- Spójrzcie, otworzyła oczy - powiedziała Molly Weasley, kiedy Lavender, którą rudzielec zdążył 5 minut temu przenieść na kanapę zaczęła się przebudzać.
- Co się... - odezwała się cicho - kim Pani jest? - zapytała wystraszona, widząc twarz zatroskanej Pani Weasley nad sobą.
- Ja... ja jestem mamą Rona - powiedziała nieśmiało się uśmiechając. Chcąc nie chcąc ta sytuacja była nie tyle zabawna co bardzo dziwna i niezręczna.
- W takim razie bardzo mi miło - powiedziała słabo się uśmiechając i podała kobiecie rękę. Mimo wystraszenia widać było na jej twarzy podekscytowanie. W końcu poznała matkę swojego ukochanego.
 Ron obserwując sytuacje z boku pomyślał , że to słodkie jak zareagowała na wiadomość że to jego mama, mimo że 5 minut temu była nieprzytomna. Dalej jednak był przerażony tym co odwalił.
- Posłuchaj Lavender, Ron Cię tu zaprosił dlatego, że potrzebujemy Twojej pomocy - powiedziała spokojnie Tonks która klęczała obok niej. Gryfonka usiadła na kanapie i rozejrzała się. W pokoju było kilka osób z których znała tylko rudzielca oraz dwóch swoich byłych profesorów. Jednak jeżeli Ron  potrzebuje pomocy, była gotowa pomóc mu jak tylko mogła.
- Nie ma problemu - powiedziała nieśmiało - jednak... mogłabym dostać szklane wody? 
- Oczywiście, tak, tak - Pani Weasley natychmiast wstała i po chwili przyniosła czarownicy pełny kubek krystalicznej wody. Dziewczyna podziękowała i upiła łyka. Chwile potem Tonka spojrzała na Lupina na co mężczyzna skinął głową, że jest gotowa mówić.
- A więc Lavender, długo znasz Ginny?
- Tak, już parę lat się znamy.... - odpowiedziała niepewnie. Nie rozumiała dalej w czym jest potrzebna i dlaczego pytają właściwie o to. Przemieniony Syriusz który siedział przy rogu kanapy szczeknął, patrząc w stronę Tonks przekazując jej, żeby przeszła do sedna. Kobieta skinęła głową.
- Ładny piesek - powiedziała młoda gryfonka. Ron wymienił dyskretne spojrzenia najpierw z Remusem a potem z Tonks. - Jak ma na imię? - na to pytanie wszyscy ucichli. Nigdy nie myśleli nad tym, jak nazwać Syriusza w postaci psa. To było wręcz komiczne.
- Burek - Ron powiedział pierwsze co mu przyszło do głowy. Po chwili jednak zacisnął usta i oczy. Co on znowu palnął.
Lavender pokiwała głową patrząc na zwierze, po czym znów na Tonks. Syriusz wykorzystał to, że gryfonka już na niego nie patrzy i ze słodkiego, łagodnego pieska zmienił się w złośliwego kundla gryząc Rona w nogawkę.
- Wracając do tematu - kobieta spojrzała na młodą dziewczyne i uśmiechnęła się ciepło. Nie chciała by ta się stresowała. - Ron mówił nam, że ostatnio Cię odwiedziła
- Tak, bardzo niedawno
- Świetnie - uśmiechnęła się jeszcze szerzej - powiedz mi Lavender, nie wiesz czy Ginny wpadła wtedy z kimś w konflikt? Może już w szkole nie układało jej się z kimkolwiek?
- Nieee, raczej nie... - dziewczyna zastanowiła się chwile - chociaż w ostatni dzień szkoły Ginny miała bójkę z Angeliną Johnson - Tonks spojrzała na Rona, na co ten pokręcił głową. Co jak co, ale Angelina Johnson nie byłaby nawet zdolna skrzywdzić Artura Weasley'a. Nie pasowało to do tak drobnej i niezbyt błyskotliwej dziewczyny, szczególnie że Pana Weasleya znała, w końcu był ojcem jej byłego chłopaka.
- Ooo jeszcze jedno - dodała gryfonka - wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę - jak spotkałam Ginny kilka dni temu powiedziała, że po drodze Malfoy ze swoimi szczurami ją zaczepiał, nie wiem czy to istotne, ale tylko tyle wiem - dziewczyna wzruszyła ramionami. Nastała cisza. W atmosferze czuć było nutkę zawiedzenia ze strony zakonu. Mieli nadzieje, że dowiedzą się więcej.
- Dziękujemy Ci, to było nam bardzo potrzebne - powiedziała Molly Weasley - a i Lavender, bylibyśmy wdzięczni gdybyś nie wspominała nikomu o tym spotkaniu, tak na wszelki wypadek
- Jasne - uśmiechnęła się i spojrzała na Rona. Ten westchnął i wstał z miejsca.
- Chodź Lav, odprowadzę Cię - powiedział wystawiając do dziewczyny rękę. Ta uśmiechnęła się jeszcze szerzej i ochoczo pozwoliła mu, żeby pomógł jej wstać. Ruszyli w kierunku wyjścia. Był zawiedziony, że jego wysiłek był nieprzydatny.
- Dzięki, że chciałaś mi pomóc
- Nie dziękuj, to żaden problem - gdy zatrzymali się przed drzwiami Ron na nią spojrzał uważnie. Nie wiedzieć czemu, w tym świetle wydała mu się jeszcze ładniejsza niż jest. Nastała niezręczna cisza. To było dość niespotykane w towarzystwie Lavender.
- Tooo... będziesz już leciała? - zaczął Ron, grzebiąc stopą w ziemii.
- Niestety - zaśmiała się. Niewiadomo z jakich przyczyn zaczęła być zupełnie normalna. Może to omdlenie pomogło jej zachowywać się przy rudzielcu normalnie?
- Tooo narazie... - powiedziała. Ron chwile stał i się zastanawiał głęboko nad czymś. Spojrzał na blondynke. 'Cholera, raz sie żyje' pomyślał.
Złapał ją więc za rękę, delikatnie do siebie przysunął i pocałował. Po raz drugi dzisiaj. Dziewczyna przymknęła oczy i oplotła ręce wokół jego szyi. Miała od rudzielca w sumie większą wprawę, jednak zachowywała się bardzo ostrożnie. W końcu to był jej Ronuś. Odsunęli się w końcu od siebie.
- Tooo cześć - powiedział Weasley uśmiechając się znacząco. Nie wiedział skąd u niego ta nagła odwaga. Może przez fakt, że wiedział o słabości Lavender na swoim punkcie. A może odezwała się jeszcze jakaś wspólna cecha z Fredem i George'm oprócz rudych włosów.
- Oo, tak, hej - powiedziała spięta. Chłopak miał tylko nadzieje, że nie będzie musiał znowu jej zbierać z ziemi. Pomachała mu i szybko ruszyła przed siebie.
- Ej Lav! - zawołał jeszcze, kiedy była w bliskiej odległości. Odwróciła się.
- A tą randke z Thomasem odwołaj, ja Cie gdzieś zabiore - dodał i wszedł do środka zostawiając ją z niewyobrażalną radością. Nie wiedział co w niego wstąpiło, ale podobał mu się taki Ron.
- Burek?! - usłyszał, gdy tylko pojawił się w salonie. Syriusz już w postaci ludzkiej siedział przy stole. - pies który jest pierwszym w historii uciekinierem z Azkabanu ma nosić imię Burek?! Naprawdę Ron? - oburzył się. Ron poczuł, że policzki mu czerwienieją. Usiadł przy stole jak reszta członków zakonu.
- Oh, przepraszam Syriuszu, to nie miało Cię obrazić
- Może na dementora zaczniemy mówić duszek Kacperek? - zapytał.
- I co teraz? – odezwała się Tonks, zmieniając temat. Wszyscy spojrzeli na siebie ponuro. Pomoc Lavender nie okazała się jednak taka trafna, jakiej się spodziewali.
- Na razie Ministerstwo zostaje na pierwszym planie - zarządził Syriusz - zajmijmy się sprowadzeniem tu Ginny i reszty, ona może się domyśli kto to, w końcu to list do niej
- Obawiam się, że poradzimy sobie bez pomocy Ginny - odezwał się Lupin poważnym głosem. Dotychczas siedział cicho a teraz popatrzył na wszystkich poważnym wzrokiem.
- O czym Ty mówisz, Remusie? - zapytała z przejęciem Pani Weasley.
- Jestem już prawie pewny co oznacza skrót MM i to nie jest Ministerstwo
- Lunatyk to rzeczy! - zawołał Syriusz patrząc uważnie na przyjaciela. Cały zakon ogarnęła groza, gdy odczytali ton Remusa Lupina.

- Tonks, teleportujemy się do Londynu poszukać dzieci, wy zostańcie tutaj i poczekajcie na wszystkich - spojrzał uważnie po każdym z obecnych, a wzrok zatrzymał na pani Weasley - Molly, jestem prawie pewny że Artur przebywa aktualnie w Malfoy Manor, nie mamy chwili do stracenia  

*************************************************************** 

Od razu powiem, że was przepraszam. Spóźniłam się z tym rozdziałem parę dni. Bardzo ważna dla mnie osoba miała problemy ze zdrowiem a chyba rozumiecie, że w takiej sytuacji nie myśli się o żadnej innej rzeczy. Mam nadzieję, że nie będziecie mi mieć tego za złe i zrozumiecie mój powód. Rozdział do miłosnych zbyt nie należy, jednak musi być ten jeden rozdział do popisania się nie twórczością rodem z telenoweli, a mój pomysł na coś poza miłością Hermiony i Freda. Całe opowiadanie musi mieć jakiś głębszy sens, prawda? Zapraszam do komentowania i już się biorę za nowy rozdział gdzie nasi zakochani już uczestniczyć będą. 
Maggie xx