środa, 26 kwietnia 2017

Rozdział 27 "Mam coś czego chcesz [...] za Ty masz coś, czego chcę ja"

Rozdział XXVII "Mam coś czego chcesz [...] za Ty masz coś, czego chcę ja"

Kolejny strzał wyprysnął obok głowy Freda, kiedy znalazł się w polu widzenia śmierciożerców. Walka trwała od dobrych dwudziestu minut. Cały salon Malfoy Manor wypełnił pył odpryskującej tapety pod wpływem zaklęć. Nie było nic widać, co ułatwiało atak obu stronom. Zauważył z daleka Rona, który schował się za kominkiem i atakował zaklęciami z zaskoczenia. Natychmiast do niego podbiegł.
- Gdzie jest tata?! - krzyknął, próbując przedrzeć głos przez hałas wystrzałów. Ron spojrzał pełnymi emocji oczyma i pokręcił głową cały zachłyśnięty adrenaliną. Fred machnął ręką. Od niego nic się nie dowie. Odwrócił głowę i wtedy dostrzegł wąski korytarz w oddali pomieszczenia. "Gdybym był śmierciożercą, swoich zakładników ukryłbym w mało dostępnym miejscu" - pomyślał. Bez większego zastanowienia ruszył w stronę korytarza. Idąc cały czas z wystawioną do walki różdżką, co chwila rzucał na oślep zaklęcia, gdy tylko widział czarne postacie. Wiedział, że nie trafi nikogo ze swoich, bo śmierciożerców łatwo da się rozpoznać przez ich specyficzne, czarne peleryny. Gdy w końcu udało mu się dotrzeć do łuku przejściowego do korytarza, odgarnął włosy do tyłu i wypluł ślinę, usuwając z ust kawałki pyłu, osiadłe na jego podniebieniu. Wszedł do ciemnego korytarza. Przetarł wierzchem dłoni zaczerwienione oczy i dopiero po chwili zdołał cokolwiek zobaczyć. Spojrzał w lewo. Ani żywej duszy. Nagle z prawej strony zauważył cień postaci w pelerynie. Natychmiast się odwrócił i pobiegł w jej kierunku. Zauważył kilka metrów dalej Syriusza podążającego szybkim krokiem w głąb korytarza. Nieświadomy obecności śmierciożercy za plecami był łatwym celem dla niego. Fred puścił się za nim biegiem. Był pewien, że zdąży. Śmierciożerca uniósł różdżkę do góry, chcąc wypowiedzieć zaklęcie. Rudzielec przyspieszył i rzucił swoją różdżkę w kąt, wiedząc, że w ten sposób nie zdoła go powstrzymać. Dzieliły ich na oko dwa metry.
- Avada... - śmierciożerca nie zdążył dokończyć śmiertelnego zaklęcia, kiedy Fred złapał go za ramiona i popchnął na ścianę. Nie poznał kto to, ponieważ było dość ciemno.
- Fred! Dziękuje Ci! - krzyknął zdziwiony  Syriusz, który dopiero słysząc wypowiadane przez śmierciożerce zaklęcie, skapnął się w jakim był niebezpieczeństwie.
- Pożałujesz tego, głupcze, Black zginie jak każdy z Waszego zakonu - ciemna postać przemówiła niskim głosem, trzymając się kurczowo ściany.
- Gdzie on jest?! - rudzielec złapał go za materiał peleryny na klatce piersiowej. - Gdzie jest mój ojciec?! - mężczyzna zaśmiał się tylko głośno, patrząc chłopakowi w oczy. Fred nie czekając dłużej na odpowiedź, zacisnął dłoń w pięść i wymierzył mu prosto w twarz. Śmierciożerca zachwiał się w miejscu a po chwili splunął krwią.
- Odpowiadaj! - kolejny cios wylądował na szczęce mężczyzny na co ryknął z bólu. - Odpowiadaj, kurwa!
- Twój ojciec gnije w lochach, gdzie znajdzie się cała wasza rodzina - zakaszlał dwa razy i wypluł kolejną porcję czerwonej cieczy - Was, zdrajcy krwi, trzeba powyrzynać jak świnie - rudzielec wpadł w furie. Na oślep okładał pięściami przeciwnika, nie patrząc nawet gdzie uderza. Mężczyzna zalał się krwią z nosa, co nie przejęło chłopaka.
- Zostaw Fred! - Syriusz próbował odciągnąć go od śmierciożercy, jednak rudzielec nie słyszał co do niego mówi. Był jak w transie. Mężczyzna zaczął osuwać się na nogach.
- Walcz Ty śmieciu! - wydarł się gardłowym głosem i kolejny cios wymierzył mu w brzuch.
- Fred dość! - Syriusz złapał go za ramiona i z wielką siłą odciągnął go od nieprzytomnego przeciwnika. Chłopak splunął na niego.
- Pożałujecie tego wszystkiego, pożałujecie! - krzyczał w ogromnej furii cały czas próbując dobić mężczyznę. Gdy Syriuszowi udało się odciągnąć go od sługi Czarnego Pana popchnął go na ścianę. Fred z emocji osunął się na ziemię i nie mógł złapać oddechu. Wciąż patrzył na swojego wroga zwierzęcym wzrokiem.
- Zostaw go już, Fred, nie jest tego warty! - Syriusz próbował przemówić mu do rozsądku. Jednak jego słowa odbijały się od jego uszu jak od ściany. Chciał zemsty. Chciał, by wszyscy pożałowali swoich bestialskich czynów. Rozprostował prawą rękę, nie zwracając uwagi na pogruchotane w niej kostki. Krew sączyła się z jego dłoni kapiąc leniwie na ziemie. Miał to gdzieś. W tym momencie nie myślał racjonalnie. Nie interesowało go to, czy zabił tego mężczyznę, czy połamał mu wszystkie kości na twarzy. Myślał tylko o tym, jak odpłacić im się za to, co zrobili. Obudziła się w nim bestia i był rządny przelania krwi za swoich bliskich.
- Idź - odezwał się przeraźliwie spokojnym głosem - Idź, pomóż reszcie, ja poszukam taty
- Jesteś pewny Fred? - Syriusz klęknął nad chłopakiem i złapał go za ramię. Był mu wdzięczny, za to, że tak naprawdę jeszcze żyje.
- Tak, dam sobie radę, oni Cię tam potrzebują
- Jesteś mądrym chłopakiem, synu - położył mu rękę na policzku niczym jego drugi ojciec - tylko nie zrób niczego głupiego - chwilę patrzył na niego z uwagą. Dostrzegł w nim młodszego siebie. Chłopaka, któremu emocje zawsze brały górę.
- Oni zapłacą za swoje - Fred cały czas obserwował nieruchome ciało śmierciożercy. Był pewien, że gdyby w tym momencie się podniósł, to by nie oszczędził mu bólu. Nie od dzisiaj wiedział, jak go sprawiać i nie był wrażliwy na krzywdę przeciwników. Życie go nauczyło już w tak młodym wieku walczyć o swoje.
- Fred, w domu czeka na Ciebie Twoja kobieta, proszę, nie wracaj do niej jako zabójca, jesteś dobrym człowiekiem - chłopak nawet nie zaprzeczał. Wiedział, że Syriusz widzi więcej, niż nawet on sam. Wiedział też, że mimo ich napiętej relacji, Hermiona była jego i tylko jego.
- Jako zabójca czy nie i tak do niej wrócę
- Ważne, że masz do kogo i to się liczy -  położył rękę na jego klatkę piersiową - liczy się to jaki jesteś tutaj, nie zapomnij, że jesteś dobry - Syriusz wstał i podał mu jego różdżkę, leżącą na podłodze. Ruszył w stronę wyjścia, zostawiając chłopaka samego. Przed samym wyjściem zatrzymał się.
- I dziękuję Ci synu, dziękuję za uratowanie mi życia - Fred tylko kiwnął do niego głową. Nie był w stanie już nic powiedzieć. Kiedy Syriusz zniknął z pola widzenia, chłopak dalej pozostał w tej samej pozycji. Przetarł twarz prawą ręką, zostawiając na policzku plamę krwi. Spojrzał na swoje dłonie. Przeraził go fakt, że krew na jego rękach jest czyjaś. Już nie raz zmywał z nich nie swoją krew, jednak nigdy nie doprowadził do sytuacji w której o mało kogoś nie zabił. Przecież nie był zabójcą. Nie był człowiekiem, który odbiera komuś życie. Wstał z podłogi i podszedł do śmierciożercy. Przyłożył dwa palce do szyi mężczyzny, sprawdzając puls. Żył. Tętno było słabe, jednak sam fakt, że dalej biło go uspokoił. Nie odebrał komuś życia. Gdyby nie Syriusz, nie zdołałby się powstrzymać. Okładał go nie zwracając uwagi na to, że całą twarz zalała mu krew. Nie zwracał uwagi na to, że już dawno stracił przez niego przytomność. Po prostu robił swoje. Gdy już się uspokoił nie czując na sobie ciężaru czyjejś egzystencji, oderwał kawałek materiały ze swojej koszulki i owinął nią sobie sine, zakrwawione kostki u prawej ręki. Nie zastanawiając się dłużej, chwycił pewniej różdżkę i ruszył do przodu. Skupił się na szukaniu taty. Nie wybaczyłby sobie, gdyby wrócił bez niego. Tak bardzo mu zależało, żeby to on go odnalazł. Chciał odpłacić się mu za wszystkie krzywdy, jakie mu sprawił. Wiedział, że ojciec nigdy nie odmówił mu pomocy. Jak wracał pijany późno w nocy do domu, jak wywoływał serie bójek podczas pobytu w Hogwarcie. Oprócz George'a był jedyną osobą, której mógł się wyżalić. Której mógł przyznać ilu dziewczynom złamał serce a ilu chłopakom nos. Nigdy nie obarczał problemami swoją mamę, ponieważ wiedział, że najgorzej znosiła problemy związane z nim i jego bliźniakiem. Widział, jak za każdym razem trzęsą jej się ręce, kiedy otwierała każdy list z Hogwartu. Zawsze słabo znosiła to, że on i jego bliźniak nie byli przykładami dla młodszego rodzeństwa. Tata to rozumiał. Zawsze potrafił im przetłumaczyć do rozsądku. Nigdy nie pokazał im tego, że było mu za nich wstyd. Zawsze uspokajał swoją żonę, mówiąc, że każdy wiek ma swoje prawa. Mimo szyderczych śmiechów współpracowników i współczujących spojrzeń nauczycieli był dumny ze swojej rodziny, jaką stworzył wraz z żoną.
- Tato, gdzie oni Cię trzymają - powiedział sam do siebie, idąc mrocznym korytarzem. Nie miał nawet czasu na strach. Zresztą nigdy nie był bojaźliwy. Czasami go gubiło stawianie na pierwszym miejscu działanie a na drugim myślenie. Zamyślony, nie wiedział kiedy znalazł się na końcu korytarza, gdzie ukazało mu się rozwidlenie. Stał tak chwile w zastanowieniu, gdy w odbiciu pochodni palącej się na wprost niego ukazał się cień przechodzącej postaci. Natychmiast spojrzał w lewą stronę. Wystarczyło mu to, żeby puścić się za nią w bieg. Gdy dotarł do kolejnego rozwidlenia, zobaczył jedyne, uchylone drzwi spośród kilku takich samych. Nie myśląc nad tym dłużej po prostu zmierzył w ich stronę. Bez większych podchodów po prostu wszedł do środka. Pokój był prawie pusty, jednak wyrzeźbione sklepienia i marmurowe ściany tuszowały jego nieumeblowanie. W kącie stała tylko duża, czarna szafa, idealnie pasująca do wystroju całego domu a na przeciwko jej łóżko wykonane z ciemnego drewna. Fred rozejrzał się dokładnie. Jego oczom ukazał się Draco Malfoy obserwujący widok zza okna. To było dość dziwne, bo na zewnątrz panował od kilku godzin mrok.
- Witaj Weasley - wypowiedział spokojnym głosem, nie obracając się. Fred zacisnął szczękę ze złości. Podszedł i pociągnął go za tył jasnego swetra, odwracając go w ten sposób do siebie przodem.
- Jak już się do mnie odzywasz to miej odwagę patrzeć mi w oczy - wycedził rudzielec przez zęby. Malfoy przełknął ślinę i zmarszczył ciemne brwi, próbując ukryć strach.
- Uspokój się - powiedział powoli - mam dla Ciebie ciekawą propozycję
- Ty dla mnie? - Fred zaśmiał się bezczelnie - Myślisz, że będę Cię prosił o cokolwiek?
- Mam coś czego chcesz - wyszeptał Draco, dając nacisk na każde słowo - a Ty masz coś, czego chcę ja - Fred uniósł brwi i puścił chłopaka. Cały czas bacznie go obserwując, założył ręce.
- Do rzeczy, Malfoy - zmierzył go z nienawistnym wzrokiem. Gdy patrzył na niego, przypominał mu się obraz roztrzęsionej Hermiony wtedy w łazience - produkuj się, póki jeszcze masz całą gębę - mówiąc to przysunął go za kołnierz jeszcze bliżej swojej twarzy, patrząc na niego przeraźliwie przeszywającym wzrokiem. Za chwilę go puścił, cofnął się kilka kroków, wciąż bacznie obserwując blondyna i oparł się o ścianę. Draco poprawił ubranie i strzelił kostkami.
- Nie dziwi mnie fakt, że nie uczestniczysz w waszej próżnej walce na górze - mówiąc to, zmierzył go wzrokiem - szukasz kogoś
- Do rzeczy, powiedziałem
- Ten dom ma więcej ukrytych pomieszczeń i zakamarków niż myślisz - zaczął przechadzać się po tajemniczym pokoju - bez mojej pomocy, możesz sobie tak błądzić nawet i przez całą noc - Fred chwilę obserwował ślizgona, udając rozbawienie. Tak naprawdę w środku cały się gotował. Zaśmiał się po chwili pod nosem.
- Niby dlaczego miałbyś mi pomóc, Malfoy?
- Naprawdę się nie domyślasz? - Draco pokręcił głową, patrząc na chłopaka znacząco - myślałem, że zrobiłeś się bardziej kumaty od kiedy pieprzysz na boku Granger
- Chuj Ci do tego kogo ja pieprzę - rudzielca dzieliły sekundy od rozkwaszenia chłopakowi twarzy. Jednak chodziło o jego tatę, musiał go wysłuchać.
- Jesteśmy podobni, Weasley - Draco uśmiechnął się szyderczo pod nosem - lubisz wyzwania takie jak Granger, lubisz dostawać to, co pozornie nieosiągalne
- Posłuchaj mnie - oblizał nerwowo usta - jeżeli zajmujesz mój czas tylko po to, żeby dostać poradę seksualną, to jest dość dziwne, zresztą jak cała Twoja osoba
- Tak Ci źle z prawdą? - blondyn podniósł brew.
- To z kim ja chodzę do łóżka nie powinno Cię interesować, Malfoy, nigdy nie kręciły mnie jakieś chore wyzwania, coś Ci się uroiło w tej chorej, blond główce
- Przestań pieprzyć, Weasley - ślizgon spojrzał na niego - już dawno Cię rozgryzłem, kręcą Cię niedostępne rejony, gdyby tak nie było to byś nie posuwał Pansy po balu bożonarodzeniowym zalany w trupa
- O czym Ty...
- Zawsze wyznaczasz sobie trudne cele, żeby była lepsza zabawa, znam to uczucie za dobrze
- Zaczynasz mnie irytować, Malfoy
- W tym jest cały sęk, wypatrzyłeś sobie Granger, zrobiłeś swoje lub nie, chcesz tego samego czego chce ja - podszedł bliżej niego. Powoli zaczął wykładać karty na stół.
- Czego Ty od niej chcesz? - warknął Fred. Blondyn nawet nie miał pojęcia, w jak czuły punkt uderzył.
- Nie myśl sobie, że poczułbym coś do szlamy, to nie tak, po prostu muszę mieć to, co zakazane, chcę jej udowodnić, że zawsze dostaję tego czego chcę, prędzej czy później, jednak zawsze - rudzielec nie wytrzymał. Przyłożył mu prosto w twarz zaciśniętą do czerwoności pięścią. To było wbrew jego woli. Po prostu nie mógł słuchać tak okropnych rzeczy na jej temat. Ślizgon zgiął się w pół. Fred próbował uspokoić oddech. Nie chciał dać sprowokować się po raz kolejny. Nie przez tego szczura. Malfoy podniósł głowę i przetarł dłonią sączącą się krew z nosa. Spojrzał na niego i uśmiechnął się triumfująco. Przyparł go do muru.
- Moja propozycja jest nadal aktualna - wciąż patrzył na niego, uśmiechając się - przyprowadzisz mi ją, a ja uwalniam Twojego tatusia
- Chyba za lekko Ci przyjebałem, Malfoy
- Zastanów się - nie dawał za wygraną - teraz Ci powiem gdzie on jest, a Ty po drodze sprowadzisz mi dziewczynę, nieważne czy dobrowolnie czy podstępem - rozprostował szyję - jak będzie po wszystkim, przyjdę i rodzinka znów będzie w komplecie, a Granger włos z głowy nie spadnie, słowo
- Chyba śnisz, skończony idioto, Twoje słowo jest gówno warte jak ta cała, nienormalna gierka - ręce automatycznie po raz kolejny zwinęły mu się w pięści. Nigdy jeszcze nikt nie postawił go w takiej sytuacji. - Jeżeli jesteś aż tak zdesperowany, żeby siłą zaliczyć panienkę to Ci współczuję, ale prędzej wolę tu spędzić całą noc na szukaniu niż pójść na ten układ
- Tak myślałem - zaśmiał się - Wielki casanova zakochał się w pospolitej szlamie, jakie to romantyczne
- Malfoy, uwierz mi, że jakbym się w niej zakochał, to byś po pierwszych słowach nie wstał więcej z ziemi
- A jednak coś w tym musi być, skoro chcesz spisać tatusia na straty za przelecenie Granger, nie ucieszyłby się - Fred spojrzał w bok, zaciskając szczękę. Za nic w świecie nie pójdzie na taki układ. Musiałby być skończonym frajerem bez serca. To nawet nie była kwestia uczuć. To była kwestia przyzwoitości. Z drugiej strony, przecież powinien zrobić wszystko, żeby jego tata nie zginął. Jeżeli nie daj boże tak się stanie, będzie czuł pustkę i poczucie winy. Malfoy zaśmiał się i pokazał mu dość duży, złoty klucz na także złotym kółku.
- Tu jest wolność Twojego ojca, po tym, jak się z nią zabawię, dostajesz go do ręki, decyzja należy do Ciebie, Weasley - po tych słowach, Fredowi zapaliła się lampka w głowie. Zwykły klucz. Jego tata jest w miejscu, którego nie bronią zaklęcia, czarna magia, tylko zwykły klucz. Malfoy będzie mu potrzebny tylko do wskazania miejsca, a klucz mu zabierze siłą.
- Wiesz co, Malfoy? - odezwał się po minucie ciszy. Cały plan miał już w głowie. - umowa stoi
- Wiedziałem, że pękniesz - Blondyn uśmiechnął się drwiąco. Nie wiedział, że Fred szykuje podstęp.
- Mówisz mi, gdzie on jest, ja Ci przyprowadzam dziewczynę, a Ty mi dajesz klucz - gryfon powtórzył umowę dla pewności. Nawet jeżeli wiedział, że nikogo mu nie ma zamiaru przyprowadzać, to czuł się źle, wypowiadając te słowa.
- Tak właśnie, kluczyk za Granger, mam nadzieję, że się rozumiemy - Malfoy wystawił rękę do rudzielca, aby przypieczętować umowę. Dobrze, że nie wiedział, że Hermiony tutaj nawet nie ma. A tak naprawdę jest, tylko o tym już nikt nie wie.
- Takim jak Ty ręki nie podaje - odpowiedział mu z powagą w głosie. Co jak co, Malfoy'a nienawidził i gdyby nie to, że od niego zależało życie jego ojca, to już dawno nie rozmawiałby z nim tak spokojnie. Doprowadzało go to do szału, jednak wiedział, że musi teraz zachować spokój i się skoncentrować. Ślizgon zaśmiał się drwiąco.
- Jak sobie chcesz - powiedział - Twój ojciec ma swoje specjalne lokum za tym korytarzem w prawo, wystarczy, że skierujesz różdżkę na ścianę pomiędzy dwoma pochodniami, które tam są i wykonasz nią kształt litery M, mam nadzieję, że zapamiętasz
- Dobra - Fred zacisnął szczękę. Pierwszy punkt za nim - poczekaj tutaj, niedługo przyprowadzę Granger - chwilę patrzyli sobie w oczy z nienawiścią, a potem Fred wyszedł trzaskając drzwiami. Zabawę czas zacząć.

                                                                   ***

Dwadzieścia minut wcześniej

Hermiona delikatnie zaczęła otwierać oczy i ciemność zastąpił mrok lochu. Syknęła z bólu, kiedy obróciła głowę w bok. Musiała nieźle nią rąbnąć w ścianę. Poruszyła lekko palcami, żeby sprawdzić, czy ma w nich czucie i dość mozolnie wstała. Ból głowy był teraz nie do zniesienia. Chciała rozmasować obolały kark, jednak gdy poczuła coś mokrego, wplotła ją we włosy z tyłu głowy. Znów syknęła z bólu, kiedy zaatakowało ją gwałtownie szczypanie od dotyku ręki. Wyciągnęła ją ze swoich włosów i spojrzała na nią. Była umazana krwią. Czyli musiała nie tyle co nieźle, ale paskudnie rąbnąć. Rozejrzała się po lochu i pędem podbiegła do krat. Zaczęła za nie szarpać i nawoływać swoją przyjaciółkę. Nic to nie dało. Panowała cisza i tylko niewyraźnie było słychać odgłosy walki w oddali.
- No to pięknie - stwierdziła sama do siebie i podniosła z podłogi różdżkę. Oczywiście spróbowała potraktować zamek w kratach zaklęciem Alohomora, lub same kraty Reducto, jednak potwierdziły się jej obawy, Malfoy'owie nie zrobili by lochów, na które działają zaklęcia. Hermiona poprawiła spięte włosy i zaczęła badać dokładnie rękami, czy krat nie da się w jakiś sposób otworzyć manualnie. Przecież nie może tutaj tak tkwić. Kiedy i to nie dało rezultatów, kopnęła w nie z całej siły i załamana oparła się o nie plecami. Nie taki był plan. Nie po to pokonała tyle przeszkód, żeby się tu dostać. Podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Przez panującą ciemność, prawie nie było widać ściany w pomieszczeniu. Jednak nagle coś przykuło jej uwagę. Czy to przez ten dziwny mrok, widzi swój cień na podłodze ZA ścianą? Podeszła bliżej i serce zabiło jej szybciej. Że też wcześniej nie dostrzegła, że w ścianie jest po prostu najzwyklejsze przejście, jakby wybrakowane miejsce na drzwi. Natychmiast udała się w tamtą stronę. Musiała zrobić duży krok, aby wejść na dość wysoki stopień, oddzielający loch od korytarza, jednak gdy już to zrobiła, poczuła ulgę, że to korytarz domu a nie dalsza część lochu. Ruszyła przed siebie, oświetlając sobie drogę różdżką. Korytarz ciągnął się niczym labirynt. Dom na zewnątrz nie wydawał jej się aż taki wielki. Gdy doszła do rozwidlenia, ruszyła tam, gdzie było coraz więcej pochodni. Im bliżej centrum tego domu, tym bliżej swoich przyjaciół. Ostrożnie wyjrzała zza rogu, gdy doszła do zakrętu i zobaczyła kolejny korytarz, jednak ten z kolei, był ciekawszy. Prawa ściana posiadała trzy pary drzwi. Jej uwagę przykuły te, które były lekko uchylone. Podeszła do nich bezszelestnie i przywarła plecami do miejsca, w którym drzwi się otwierały. Jeżeli ktoś z nich nagle wyjdzie, ma większe szanse, że jej nie przyłapie. Przysunęła się jak najbliżej szpary pomiędzy zawiasami drzwi i zaczęła się przysłuchiwać.
- Tu jest wolność Twojego ojca, po tym, jak się z nią zabawię, dostajesz go do ręki, decyzja należy do Ciebie Weasley - Hermiona zmarszczyła brwi, słysząc urywek rozmowy. Rozpoznała od razu głos Malfoy'a. Nikt nie miał tak bezczelnego tonu jak on. Musiał rozmawiać z którymś z Weasley'ów, skoro użył tego nazwiska. Dziewczyna przylgnęła do drzwi tak jak się tylko dało.
- Wiesz co Malfoy? - wtedy już wiedziała, że to Fred - Umowa stoi - usłyszała, a zmarszczka pomiędzy jej brwiami zrobiła się jeszcze większa. "Jaka umowa? O czym oni mówią?" - zastanawiała się w myśli, gdy ktoś znów przemówił.
- Wiedziałem, że pękniesz - znowu Malfoy. Wyczuła w jego głosie zadowolenie. A to nie wróżyło nic dobrego.
- Mówisz mi, gdzie on jest, ja Ci przyprowadzam dziewczynę, a Ty mi dajesz klucz - powiedział Fred. Szatynka nie wierzyła własnym uszom i nie mogła pokleić w głowie faktów. Nigdy nie słyszała bardziej dziwacznej rozmowy niż ta. Na co oni się umawiają? Nie miała zielonego pojęcia. Miała najróżniejsze scenariusze w głowie, ale żaden z nich nie trzymał się do końca kupy. Domyśliła się, że Malfoy zaproponował Fredowi wolność ojca za coś, ale nie mogła pojąć o co chodzi z wymienioną dziewczyną.
- Tak właśnie, kluczyk za Granger, mam nadzieję, że się rozumiemy - gdy Malfoy wymówił te słowa, szatynce żołądek podszedł do gardła. Nie rozumiała, co to ma znaczyć i nawet nie chciała. Usłyszała już wystarczająco. Fred w tym momencie dla niej nie istniał. Nie słuchała już nawet dalszej rozmowy. Czuła, jak uginają się pod nią nogi. Jeszcze nigdy na nikim się tak nie zawiodła. W kącikach oczu zebrały jej się łzy. Nie chciała nawet myśleć, co by było, jakby się tu nie znalazła i nie usłyszała ich podłej umowy. Szybko wytarła mokre oczy. Coś w niej pękło. Poczuła niewyobrażalną złość. Gdyby postawili teraz Freda przed nią, to by go zmasakrowała, zniszczyła. Jednak nie, to musi być coś znacznie gorszego. Nic nie zyska tym, że się na nim wyżyje, musi zrobić coś, co Fred zapamięta na długo. Coś, co będzie do końca życia wywoływało poczucie winy u niego. I wtedy już wiedziała co robić. Usłyszała szybkie kroki w stronę wyjścia, więc jak na baczność jeszcze mocniej przyległa plecami do ściany. Fred wyszedł z pokoju niczym petarda i ruszył w przeciwną stronę niż ona. Hermiona zajrzała zza drzwi, by go dostrzec. Znała ten chód chłopaka. Zawsze chodził szybko i twardo, kiedy był wściekły. Gdyby przed nim stał teraz tłum, najprawdopodobniej dalej by szedł taranując wszystkich po kolei, nawet nie zwracając na to uwagi. Gryfonka zacisnęła usta w cienką linie. No i co z tego, że był zły, skoro poszedł na ten układ. Więcej ją nie obchodziło. Jeżeli tak łatwo jest zdolny do poświęcenia jej osoby to ona tak samo będzie zdolna do podłych rzeczy. Pobiegła jak najdalej od chłopaka, w przeciwną stronę. Chciała znaleźć jakieś lustro, lub cokolwiek, gdzie by widziała swoje odbicie. Weszła do pomieszczenia korytarz dalej. Było w nim dość jasno. Umeblowany był jak zwykła, jednoosobowa sypialnia. Może to pokój Malfoy'a? Nie przejmując się tym dłużej, podeszła do dużej szafy, na której drzwiach były ładnie wyrzeźbione dwa lustra. Szybko podeszła do jednego z nich i zaczęła poprawiać rozmazany makijaż. Kawałkiem materiału ze swojego ubrania starała się wytrzeć twarz od kurzu. Potrwało to jakieś pięć minut, zanim była już całkowicie przygotowana na swój plan. Uznała, że jeżeli Fred poszedł na taki układ to ona będzie "współpracować". W końcu to przez relacje z nim dowiedziała się, że jest dobrą aktorką. Spojrzała na swoje odbicie i zauważyła, jaką ma złość w oczach. Uśmiechnęła się do sama do siebie.
- Zabawę czas zacząć - stwierdziła i wypuściła powietrze przez usta. Jeżeli Malfoy ma klucz od pomieszczenia lub lochu, w którym jest Pan Weasley, to bez problemu sama go zabierze, zanim Fred go dostanie w zamian za jej osobę. Nawet nie podejrzewał jak była na niego wściekła. Jak bardzo go nienawidziła w tym momencie. Chciała, by poczuł się tak okropnie jak ona teraz. Jeszcze chwilę tak stała przyglądając się sobie, czego nie robiła często i ruszyła do wyjścia. Ostrożnie otworzyła drzwi i rozejrzała się, czy ktoś jest na korytarzu. Pusto. Poszła szybkim krokiem wgłąb mrocznego korytarza i zatrzymała się przy drzwiach, gdzie był ślizgon. Schowała szybko różdżkę pod nogawkę wzdłuż łydki, by ten nie miał podejrzeń, że chce go oszukać. Przetarła ręce i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Granger - Malfoy uśmiechnął się szyderczo i zmierzył dziewczynę. Oprócz nienawiści w jego spojrzeniu dało się też zauważyć nutkę podniecenia. Szatynce na jego widok chciało się wymiotować. Nie z obrzydzenia, tylko z przerażenia, które od tamtej chwili w łazience jej towarzyszyło, gdy nawet o nim pomyślała.
- Chociaż wzrok masz dobry, Malfoy - skomentowała to pikantnie i uśmiechnęła się sztucznie, by się nie zdradzić. Wszystko szło zgodnie z planem - zanim coś powiesz, to wspomnę Ci, że wiem dlaczego tu jestem, Fred mi wszystko powiedział
- Doprawdy? - zapytał, ze sztucznym zdziwieniem w głosie i przechadzał się po pokoju, lustrując ją wzrokiem.
- Tak - powiedziała stanowczo - jeżeli to ma uratować czyjeś życie to chętnie pomogę
- Uwierz mi, że ja jeszcze chętniej, Granger - odpowiedział z chorym uśmieszkiem na twarzy i zbliżył się do szatynki. Hermiona miała ochotę uciec stamtąd jak najszybciej. Było jej tak przykro. Gdyby Fred jej o tym powiedział, to na pewno by pomogła. Oczywiście nie w taki sposób w jaki chciał ślizgon. Zrobiłaby to, co robi teraz. Chciała dać Malfoy'owi złudne wrażenie, że mu się odda, jednak to był tylko podstęp.
- Rozluźnij się, Granger, zajmę się Tobą lepiej niż Twój Weasley - złapał szatynkę w pasie, na co poczuła obrzydzenie i strach. Jednak była zbyt zdeterminowana, by odpuścić. Nic mu nie odpowiedziała. Nie chciała się dać sprowokować. I tak to już nie było zbyt dobre, że wyczuł jak jest spięta. Malfoy przysunął dziewczynę do siebie i zaczął całować ją po szyi. Nie czuła przy tym ani grama przyjemności. Widziała w tym momencie różnice pomiędzy nim a Fredem. Przy rudzielcu wystarczyło jego jedno spojrzenie, żeby czuła podniecenie, co dopiero gdy ją całował. W tym momencie nie odczuwała żadnych emocji, oprócz obrzydzenia i wilgoci na szyi. Nie wytrzymała. Kopnęła go z całej siły między nogi i szybkim ruchem wyciągnęła mu klucze do lochu Pana Weasley'a z kieszeni spodni. Udało jej się.
- Lepiej popracuj nad seksapilem, Malfoy - powiedziała skamlającemu ślizgonowi, który trzymał się kurczowo za kroczę. Szybko podbiegła do drzwi i jeszcze na chwilę się obróciła.
- A Weasley'owi do pięt nie dorastasz - mimo aktualnej nienawiści do Freda, odruchowo go obroniła. W sumie mówiła samą prawdę. Już nie raz się przekonała, że potrafi się obchodzić z dziewczynami. Pociągnęła z triumfem za klamkę i zamarła. Drzwi nie ustąpiły.
- Co do cholery... - szepnęła sama do siebie, na co obolały Malfoy się zaśmiał.
- Chyba nie jesteś aż tak inteligenta za jaką Cię wszyscy mają, szlamo - powiedział, prawie sycząc niczym wąż. Widocznie wszystko sobie dobrze zaplanował - trzeba było nie zamykać drzwi, otwierają się tylko z zewnątrz, chyba, że sam będę chciał wyjść - podniósł się z ugiętej pozycji.
- Malfoy Ty świnio!
- Chciałem po dobroci, Granger - podszedł do niej szybkim krokiem i szarpnął do siebie za ramie - ale teraz zrobimy to po mojemu - zanim zdążyła odpowiedzieć pociągnął ją bezlitośnie za sobą i rzucił na łóżko. Kluczyk wypadł jej z ręki. Malfoy natychmiast go podniósł, chowając do kieszeni. Hermiona próbowała zaatakować go pięściami, jednak ślizgon natychmiast je obezwładnił i przygniótł jej nogi ciężarem ciała. Choć nie wyglądał to był dość silny, dziewczyna nie mogła się ruszyć. Zaczęła z całej siły się szamotać, oddychając przy tym potrójnie szybciej.
- Tym razem nie uciekniesz mi tak łatwo - wysyczał. Hermiona z całej nienawiści napluła mu prosto w twarz i spojrzała na niego z zawziętą miną. Nigdy się dobrowolnie nie podda.
- Ty mugolska suko... - powiedział z jadem w głosie i w afekcie gniewu, wymierzył jej siarczystego policzka. Dziewczyna zawyła z bólu a jej skóra na twarzy natychmiastowo przybrała czerwony kolor. Poczuła ogromne pieczenie i pulsowanie w tym miejscu. Chciała walczyć. Musiała być teraz silna. Gdy poczuła lekki luz w prawej nodze natychmiast kopnęła ślizgona w brzuch. Chłopak wydał z siebie stęknięcie, dając przy tym jeszcze większą przestrzeń do ataku. Gryfonka szybkim ruchem wyrwała ręce z jego chwilowo zluzowanego uścisku i zdołała wyślizgnąć się z jego objęć. Gdy już chciała wyciągnąć różdżkę, poczuła za sobą Malfoy'a. Popchnął ją z całej siły na ścianę. Dziewczyna uderzyła w nią z taką mocą, że aż zakręciło jej się w głowie. Nie minęła chwila, kiedy blondyn szarpnął ją za włosy przewracając na podłogę. Nie wiedziała nawet kiedy przywaliła głową w twarde płytki. Jęknęła z przerażającego bólu i próbowała bezskutecznie wstać. Malfoy pociągnął ją za nadgarstek i oparł o framugę łóżka. Cały czas ją trzymając, wyciągnął z kieszeni fiolkę niebieskiego płynu.
- Teraz będziesz grzeczna - powiedział przez zęby i chwycił szczękę szatynki tak, żeby otworzyła usta. Hermiona pisnęła gardłowo parę razy, próbując wydostać się z mocnego uścisku napastnika, jednak całkiem na marne. Za bardzo na nią napierał. Z całej siły kręciła głową i spinając wszystkie mięśnie twarzy, jednak nie zdołała go powstrzymać. Poczuła gorzki smak cieczy i panicznie próbowała ją wypluć. Kiedy udało jej się pozbyć z jamy ustnej pierwszej porcje płynu, to nie dała rady tego samego zrobić z drugą. Było jej po prostu za dużo, próbowała nawet zacząć się krztusić, jednak to nic nie dało. Dokładnie czuła, jak tajemnicza, niebieska ciecz przepływa przez jej gardło. Kiedy Malfoy zobaczył pustą buteleczkę, puścił dziewczynę i oparł się zmęczony o framugę. Hermiona próbowała wstać z miejsca, jednak momentalnie nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- Co Ty mi dałeś? - zapytała ledwo łapiąc dech.
- Nic Ci nie będzie, Granger, niedługo Ci przejdzie - odpowiedział obserwując, jak szatynka próbuje doczołgać się do drzwi, jednak sprawiało to jej za duży wysiłek - to tylko po to, żebyś nie stawiała oporu
- Jesteś chory - wydusiła z siebie, dalej walcząc z eliksirem. Coraz bardziej traciła kontrolę nad własnym ciałem, a wszystko widziała jak przez mgłę.
- Dosyć tych podchodów - Malfoy wstał i podniósł niedbale dziewczynę. Była jak szmaciana lalka, bez żadnych kości. Położył ją na łóżko. Szatynka niewyraźnie widziała jak blondyn stoi nad nią i się jej przygląda. Dziwne myśli zaczęły przychodzić jej do głowy. Uroiła sobie, że leży tu z własnej woli. Tak właśnie miał działać eliksir.
- Przejdźmy do rzeczy - chłopak uśmiechnął się do niej i powoli zaczął rozpinać jej bluzę. Nie protestowała. Nie miała siły nawet się odezwać. Mimo halucynacji nadal wiedziała, że to tylko złudzenie, że wcale tego nie chce. Malfoy położył się na niej i zaczął błądzić rękami po jej ciele. Czuła każde dotknięcie, jednak nie dochodziło do niej co się właściwie dzieje. Gdy już ściągnął jej bluzę, podsunął ją szarpnięciem wyżej i zabrał się za rozpinanie jej rozporka. Hermiona jęknęła cicho w ramach protestu, jednak to jedyne na co miała siłę. Walczyła teraz bardziej sama ze sobą, niż z nim. Gdy już jej spodnie znalazły się na podłodze, ślizgon delektował się posiadaniem ciała dziewczyny, gładząc ją rękami po udach. Ona sama nie widziała dlaczego, ale chciała sobie to wszystko umilić, wyobrażając sobie Freda. To było silniejsze od niej. Jej myśli stały się więźniami eliksiru.
- Widzę, że zaczyna Ci się podobać - stwierdził blondyn, gdy po raz kolejny jęknęła. Mimo, że dobrze wiedział, że dziewczyna nie jęczy z przyjemności, to chciał jej jak najbardziej dopiec. W końcu jej nienawidził. Chciał ją w ten sposób upokorzyć. Złapał ją w pasie i zamaszyście odwrócił tyłem do siebie tak, że jej pośladki stykały się z jego kroczem. Dziewczyna zaczęła płakać. Była tak bezsilna.
- Nie rycz to będzie Ci dobrze, Granger - zaśmiał się. Hermiona go nie słuchała, nie chciała nawet o tym myśleć. Malfoy zaczepił palcem o materiał jej majtek na biodrze i lekko strzelił z nich gumką w skórę dziewczyny. Musiał mieć niezły ubaw, widząc jak była załamana.
- Już nie jesteś taka zarozumiała, co? - zapytał złośliwie i zaczął rozpinać swój rozporek. - zobaczymy, czy pozory my... - nie dokończył zdania, kiedy do pokoju wpadł Fred. Gdy tylko zobaczył co się tutaj dzieje, serce podskoczyło mu do gardła. Hermiona słysząc hałas otwieranych drzwi, odwróciła w jego stronę głowę i spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
- Ooo, Weasley, dobrze się spisałeś - powiedział spokojnie ślizgon. Wyciągnął kluczyk z kieszeni i rzucił w kierunku rudzielca. Ten jednak był tak sparaliżowany tym co zobaczył, że go nie złapał tylko pozwolił, żeby się od niego odbił i spadł na ziemię.
- Masz co chciałeś i nam nie przeszkadzaj - powiedział, cały czas uśmiechając się parszywie.
- Lepiej ją puść, Malfoy - powiedział Fred zaciskając zęby. Nie chciał wpaść w szał, naprawdę nie chciał.
- Co, jednak zmieniłeś zdanie? Trochę za późno - pociągnął Hermionę w pasie, przyciskając ją plecami do swojej klatki piersiowej - twoja szlama sama wskoczyła mi do łóżka - mówiąc to, rzucił ją na łóżko, a ta momentalnie zwinęła się w kłębek. Dalej nie kontaktowała, jednak miała już minimalną władzę nad ciałem. Spojrzała w stronę swojego oprawcy. Słyszała dudnienie i szum w uszach. Przed jej zamglonymi oczami ukazała się sylwetka Freda. Nie słyszała, co mówił do Malfoy'a. Widziała tylko, że coś krzyczy i za chwilę łapie go za szyje i przyciska do ściany. Zauważyła też uśmiech blondyna i pięść Freda, uderzającego z ogromną siłą twarz wroga. Nastolatek upadł, a rudzielec siadając na nim, dalej okładał go pięścią. Nie chciała tego oglądać, jednak także nie chciała tego przerywać. Mimo, że nie była nigdy żądna zemsty, tym razem było jej wszystko jedno, jak bardzo zostanie poturbowany. Patrzyła tak z półprzytomnych oczu jak Fred oddaje cios piąty raz. Ósmy. Dziesiąty. Potem widziała jak próbuje go podnieść za materiał swetra i krzyczy coś do niego w niewyobrażalnym amoku, jednak ten był już chyba nieprzytomny. Fred kolejny raz uderzył go pięścią w twarz, a po jego jasnym swetrze sączył się z litr krwi. Ostatnie co widziała, to jak rudzielec odwraca go w jej stronę i pokazuję na nią palcem, a ślizgon kiwa otumaniony głową. To był tragiczny widok. Prawie całą twarz miał we krwi. Nie chciała tego oglądać. Zrobiło jej się niedobrze i po raz drugi dzisiejszego dnia po prostu odpłynęła.

                                                                   ***

Pół godziny później

George nie widząc swojego bliźniaka od dłuższego czasu na polu bitwy, postanowił poszukać go w głębi domu. Błyskawicznie znalazł się przy wejściu do długiego korytarza i puścił się biegiem. Nie ma czasu do stracenia. Biegnąc, ocierał co chwilę ręką zranioną w bitwie wargę i nagle wpadł na kogoś. Natychmiast popchnął napastnika na ścianę i wymierzył na niego różdżką. Ku jego zdziwieniu, tajemnicza postać pisnęła głosem bardzo dobrze mu znanym.
- Ginny?! - krzyknął do obolałej siostry i od razu ją puścił - Co Ty tutaj robisz?!
- Świetne powitanie, kretynie! - odpowiedziała zniesmaczona siostra, masując obolały kark - mówiłyśmy Wam, że i tak się stamtąd wydostaniemy
- Mama Ci urwie łeb - pokręcił głową wyraźnie zirytowany. Nie chciał się jeszcze martwić podwójnie o swoją młodszą siostrę.
- Mama już wie, pomogłam jej spuścić łomot Bellatrix, ale Hermiona została w lochach, więc wróciłam się po nią i widocznie zabłądziłam - podrapała się po głowie i zmarszczyła brwi, patrząc na rozwaloną wargę brata - A Tobie kto chciał zęby wybić?
- A uwierzysz, jak Ci powiem, że to jakaś napalona ślizgonka mnie tak pogryzła? - wyszczerzył się, ukazując szereg białych zębów umazanych krwią. Ginny pacnęła go w ramię i wywróciła oczami. Nawet w takim momencie miał zniewalające poczucie humoru.
- Dobra, Ty szukasz Hermiony a ja Freda, coś mi intuicja mówi, że są razem, więc my też idziemy razem na poszukiwania - stwierdził i poszedł do przodu, nie czekając na odpowiedź. Ginny pobiegła za nim i gdy już dotrzymywała mu kroku, zwolniła tempo. Szli tak przez około dziesięciu minut w milczeniu, kiedy na drodze napotkali Freda, idącego zamaszystym krokiem z naprzeciwka. Gdy tylko zbliżył się do nich w odległości kilku metrów, od razu wiedzieli, że coś jest nie tak.
- Gdzie Ty byłeś, stary? - zapytał od razu George, nie zwracając uwagi, na jego wisielczy wyraz twarzy.
- Co ona tu robi? - zapytał ponuro, patrząc na swojego brata.
- Co ona tu robi? - powtórzył to samo pytanie George, uświadamiając go, że sam tego nie wie. Ginny westchnęła.
- Fred, nie widziałeś Hermiony? - zapytała ruda, a chłopakowi od razu pociemniały oczy i napięły się wszystkie mięśnie.
- Ja się nią zajmę - spojrzał wymownie na siostrę - A wy chodźcie za mną - ruszył w stronę z której przyszedł. Widocznie też ich szukał. Rodzeństwo spojrzało na siebie i bez słowa za nim ruszyło. Fred szedł dość szybko i dynamicznie, przez co George, jako jego bliźniak od razu rozpoznał, że jest czymś poruszony. Wiedział też, że na pewno im teraz nie powie, co się takiego stało. Po pięciu minutach Fred się zatrzymał i stanął na przeciwko gołej ściany. Ginny i George zmarszczyli brwi i mało brakowało, żeby stwierdzili, że zwariował. Jednak po chwili rudzielec wyciągnął różdżkę i wykonał nią ruch w kształcie litery M.
- Fred, co Ty... - ruda nie dokończyła, bo w tym momencie ściana zaczęła zanikać, ukazując bardzo wąski korytarz.
- Chodźcie - Fred wydał polecenie i ocierając ramionami o bardzo wąską ścianę, ruszył przed siebie. Reszta oczywiście za nim. Po kilku metrach korytarz się skończył, a jedyna droga była skręceniem w prawo, więc tam się udali. Drugi korytarz był już szerszy i jego przejście zajęło im kilka sekund, a na końcu znajdował się loch, co można było odgadnąć po kratach zamiast drzwi. Podeszli bliżej i ich oczom ukazał się ich własny ojciec, siedzący pod ścianą. Był zmarnowany i wychudzony, a gdy spojrzał na nich, jego twarz z szarej, natychmiast nabrała kolorów.
- Tata! - krzyknęła Ginny uwieszając się na kratach. George zrobił to samo.
- Moje dzieci, moje kochane dzieci! - zawołał z przejęciem Pan Weasley i z wielkim wysiłkiem, wstał z miejsca.
- Fred, masz klucz? - zapytał go z nadzieją w oczach. Chłopak już tu był wcześniej, obiecując, że za jakiś czas go stąd uwolni, więc jak na zawołanie, wyciągnął z kieszeni złoty kluczyk i wsadził go do zamku w kratach. Po przekręceniu od razu ustąpiły i Pan Weasley mógł się swobodnie wydostać z lochu.
- Synu! - od razu, wykończony, wpadł w ramiona Freda, na co ten odwzajemnił uścisk - Jesteś taki dzielny! Dziękuję Ci!
- Nie dziękuj mi tato, nie masz za co - odpowiedział, klepiąc ojca po plecach. Marzył, żeby go przytulić całego i zdrowego.
- Och, tak się cieszę, że Was widzę - odsuwając się od Freda, od razu skierował ręce w kierunku George'a i Ginny, a Ci błyskawicznie wpadli mu w ramiona. Fred wykorzystując chwilę ich nieuwagi, oddalił się od nich, ruszając wzdłuż korytarza.
- A Ty gdzie? - usłyszał przy końcu drogi do wyjścia. Odwrócił się i zobaczył kilka metrów za sobą swojego brata bliźniaka.
- Muszę coś załatwić - odpowiedział beznamiętnym głosem - nie czekajcie na mnie
- Co Ty kombinujesz, Fred? - zaraz zza ściany pojawiła się Ginny.
- Wyprowadźcie stąd tatę, mam coś do załatwienia - zwinął ręce w pięści, ledwo co panował nad gniewem, gdy wspomniał sobie w głowie sytuacje sprzed pół godziny - jeżeli mnie i Hermiony nie będzie jakiś czas to się nie martwcie, będziemy bezpieczni
- Nie rozumiem, o co chodzi? - zapytała Ginny marszcząc brwi. Tego się nie spodziewała. 
- Zrobiłem coś naprawdę głupiego - spojrzał na nią oczami pełnymi poczucia winy - i teraz muszę to naprawić - gdy wypowiedział te słowa, po prostu odszedł szybkim krokiem. Ginny chciała ruszyć za nim, jednak George zagrodził jej drogę, przytrzymując jej ramię.
- Zostaw go, dadzą sobie radę - powiedział spokojnie - musimy teraz bezpiecznie wyprowadzić stąd tatę i zakończyć tą całą szopkę
- Ale przecież on upadł na głowę!
- Spokojnie Gin, znam go za dobrze i widzę, że musiał poważnie nabroić i chce teraz odkupić swoje winy - George nie czekając na odpowiedź ruszył z powrotem w miejsce, gdzie czekał na nich tata. Ginny nie wiedząc kompletnie o co chodzi, po prostu zrobiła to samo. Dość na dziś zmartwień, przecież musi być w końcu dobrze. Liczyła, że Fred stał się bardziej odpowiedzialny po perypetiach z Hermioną. Nie chciała się jednak przeliczyć.

****************************************************************

Przepraszaaaam, rozdział miał być kilka dni temu, ale aktualnie mam przeprowadzkę i mój laptop został uwięziony na te parę dni w kartonie.
Dużo się dzieje, tak jak chcieliście, mam nadzieję, że nie przesadziłam i nie zrobiłam z tej nowelki dramatu, jak nie thrillera.... ups?
Wena mnie zaskoczyła, ale liczę, że przyjmiecie taki tok wydarzeń dobrze, mimo, że nie było tu wątków miłosnych.
Może nie oczekiwaliście do końca tego, ale w końcu pojawiła się jakakolwiek interakcja pomiędzy głównymi postaciami.
Ale wiem też, że kilka osób prosiło mnie o wątek Draco i Hermiony, więc może to mnie też trochę zmotywowało, do puszczenia wodzy fantazji! Przykro mi, jeżeli ktoś liczył na mini Dramione, ale mam żelazną zasadę, że nie mieszam parringów, więc nie zaiskrzy między nimi w tym opowiadaniu nigdy, a jedyne zbliżenia między tymi postaciami będą się kończyły tak tragicznie jak w tym rozdziale.
Aaaa, ale jestem podła, wybaczcie, miłego czytania kochani i liczę na komentarze, bo STRASZNIE jestem ciekawa waszego zdania na ten dość chaotyczny i odbiegający od podstawy rozdział.
Trochę się rozpisałam, więc pora kończyć litanie, jeszcze raz proszę o Wasze opinie i biorę się za kontynuację!
All love, Maggie xx


PS. Mam nadzieję, że Święta minęły Wam szczęśliwie, bo zapomniałam dodać notkę z życzeniami dla Nas, musicie zaakceptować moją roztrzepaną głowę, wybaczcie....

czwartek, 6 kwietnia 2017

Rozdział 26 "Hermi, najlepszy plan to improwizacja, zapamiętaj"

Rozdział XXVI "Hermi, najlepszy plan to improwizacja, zapamiętaj"

Frustracja. Jedna wielka frustracja. To jedyne słowo, które idealnie teraz odzwierciedlało uczucia Hermiony. Miała ochotę coś rozszarpać, kopnąć, wszystko na raz, byle emocje zeszły z zenitu. Z głośnym trzaskiem weszła do Nory.
 Gdy zaciskając pięści, wpadła do salonu, zastała tam Ginny wpatrzoną w okno z założonymi rękami. Była tak samo wściekła. Wściekła i zawiedziona. Poczuła się bezużyteczna dla wszystkich. Jako czarodziejka, jako córka. Czuła, że zakon podejrzewał, że to ją przerośnie. Że dziewczyna nie byłaby w stanie poświęcić wszystkiego dla własnego taty. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie dostała nawet szansy, by udowodnić, że tak nie jest. 
Hermiona podeszła do niej i położyła jej głowę na ramieniu. Wiedziała, że Ginny na pewno poczuła się gorzej od niej.
- Gin...
- Mam tu siedzieć i czekać - pokręciła głową - do tego się tylko dla nich nadaje, żeby tu bezczynnie siedzieć i trzymać kciuki
- To nie tak...
- Nie tak? - spojrzała na nią - a niby jak? Kim trzeba być, żeby zabronić mi pomóc tacie?
- Też mnie to boli, ale na pewno nie wątpią w Twoje intencje i odwagę - pogłaskała ją po ramieniu - nie mieli by prawa, w Twoich żyłach płynie gryfońska krew, to niepodważalny argument
- Gryfońska krew - Ginny zaśmiała się pod nosem - i co mi z tego, skoro tkwię tutaj? Gryffindor to też Twój dom i co teraz robisz? Zostałaś zmuszona, żeby siedzieć zamknięta jak zwykły szczur - spojrzała na przyjaciółkę - zostałyśmy do tego zmuszone i nic tego nie zmieni - Hermionie w głowie zapaliło się światełko nadziei. Uchyliła delikatnie usta, a jej źrenice się powiększyły.
- A może jednak... - wyszeptała.
- O czym Ty mówisz, Hermiona?
- Różdżka - powiedziała podekscytowana - moją mi zabrali, ale Tobie nie!
- Na Merlina, masz racje! - ruda wyciągnęła z kieszeni swoją różdżkę, żeby się upewnić, że to prawda - i mamy miotły! Trochę to potrwa, ale inaczej się tam nie dostaniemy, chyba, że potrafisz złamać zaklęcie uniemożliwiające teleportacje
- Postaram się - Hermionie nie uśmiechało się lecieć kawał drogi miotłą, nienawidziła tego, ale była tak zdeterminowana, że nawet do tego byłaby zdolna w ostateczności.
- Będziemy walczyć i jeszcze dzisiaj wymierzymy sprawiedliwość, Miona 

                                                                               *** 

- Aparencjum - Ginny machnęła różdżką w kierunku przestrzeni przed Norą. Hermiona stała obok bacznie obserwując każde działanie przyjaciółki. Najchętniej zrobiłaby to sama, jednak nie chciały ryzykować, różdżka Ginny nie działałaby w rękach czarownicy tak samo jak jej. Po chwili od wymówienia zaklęcia ukazującego niewidzialną siłę, przed dwoma gryfonkami ukazała się wielka powłoka, obiegająca całą Norę. Zaklęcie rzucone przez Lupina, by zatrzymać je w domu. Nie było jednak zbyt silne, nikt nie przewidział tego, że nie tylko Hermiona ma różdżkę i nie tylko ona potrafi jej używać. Zakon jednak nie był aż taki zaradny.
- Okej Ginny, weź to - dziewczyna podała przyjaciółce fiolkę z perłowym eliksirem, a drugą sama wypiła.
- Co to jest?
- Cave inimicum w płynie - zakaszlała parę razy. Potwierdzało to fakt, że napój nie należał do najsmaczniejszych.
- Może jaśniej?
- Zakon na pewno rzucił na tą powłokę zaklęcie wykrywające, nawet jeżeli uda nam się ją zniszczyć, dowiedzą się, że się stąd wydostałyśmy - Ginny nieufnie spojrzała na płyn, lecz po chwili go wypiła - dzięki temu nie dowiedzą się, ani nie przeszkodzą nam w niczym, będziemy mogły bezpiecznie dostać się do Malfoy Manor bez ich nadzoru, miałam tego trochę w swojej torebce, tak na wszelki wypadek
- Ale obrzydlistwo - ruda się skrzywiła.
- To obrzydlistwo to Twoja przepustka do walki, nie narzekaj - odebrała przyjaciółce fiolkę i schowała do zaczarowanej torby.
- Dobra, zaczynajmy
- Okej - Hermiona związała włosy w luźny kucyk i wypuściła powietrze przez usta. Jeżeli dobrze pokieruje Ginny, to wydostaną się stąd.
- Na początku spróbuj...
- Reducto! - zanim Hermiona wymówiła to zaklęcie, czarownica zdążyła je rzucić. Nie spowodowało to żadnej reakcji mimo dużego ataku białego promienia, wydobywającego się z jej różdżki.
- Tak myślałam... - Szatynka pokręciła głową.
- Więc co teraz?
- Rzuć Deletrius - powiedziała i uważnie obserwowała każdy ruch dziewczyny.
- Deletrius! - głośno wymówiła ruda, a z jej różdżki wydobyły się dwie, splatające się nici złotego promienia i jak pioruny zaatakowały blado błękitną powłokę. Ta w niektórych miejscach zaczęła zanikać i słabnąć, jednak dalej otaczała Norę.
- Deprimo! - dziewczyna wymówiła kolejne zaklęcie podyktowane przez Hermione. Z różdżki rudej wyłonił się ciemno-niebieski promień i z głośnym trzaśnięciem zetknęły się z fragmentem osłabionej powłoki. Pod wpływem zaklęcia z atakowanego przez nie miejsca odpadł fragment magicznej masy niczym odklejony plaster i zetknąwszy się z ziemią rozprysnął się na coś w rodzaju mgły. Przed czarownicami ukazała się wielka dziura w powłoce, przez którą bez problemu przedostałby się nawet słoń.
- Brawo Ginny! - Hermiona rzuciła się na przyjaciółkę z uściskami. Buzowała w niej taka energia, że nie mogła ustać w miejscu. Chciała działać.
- Udało nam się, Miona! - krzyknęła - udało!!
- Tak! - dziewczyny skakały z radości. Szatynka jednak nagle znieruchomiała.
- Poczekaj... - chwyciła w rękę pierwszy lepszy kamień leżący na ziemi. Westchnęła głęboko i z całej siły cisnęła nim w wybrakowane miejsce w powłoce. Kamień w ciągu sekundy doleciał do wyznaczonego celu i.... zamiast znaleźć się poza polem widzenia, odbił się od jakiejś niewidzialnej mocy. Obu czarownicom serce stanęło. Jeszcze nigdy nie czuły takiego zawiedzenia i wściekłości. Przez dziesięć minut miały wielką nadzieje. Która prysła w tym momencie.
- Nie.... - wyszeptała Hermiona. Były tak blisko. Wszystkie zaklęcia na marne? Ginny zacisnęła wargi z wściekłości. Nie myślała nad tym co robi. Pod impulsem gniewu podeszła bliżej przeszkody celując w nią różdżką.
- REDUCTO MAXIMA! - wydobyła z siebie przeogromny krzyk. Tak samo przeogromna była moc zaklęcia. Jak z armaty w stronę powłoki wydobył się dwa razy większy niż za pierwszym razem, biały promień i z niewyobrażalnym hukiem zaatakował przeszkodę. Przez chwilę zrobiło się tak jasno, że obydwie zamrużyły oczy. W całym zamieszaniu nawet nie widziały siebie nawzajem. Minęły dobre dwie minuty, zanim było cokolwiek widać poza dużą ilością czegoś w rodzaju gęstszej, bladoniebieskiej mgły. Po chwili dziewczyny dostrzegły wielkie płaty spadające na ziemię i rozpryskujące się bezszelestnie przy zetknięciu z nią. Cała powłoka zniknęła. Czarownice spojrzały na siebie zdziwione. Tym razem Ginny podniosła leżącą na ziemi gałązkę i cisnęła nią w przestrzeń. Przedmiot bez problemu znalazł się poza polem widzenia.
- TAK! - Hermiona uścisnęła przyjaciółkę - Brawo Ginny!!
- Chodź po miotły i spadamy stąd!
- Poczekaj! Yyy... spróbujmy czarów, żeby usunąć zaklęcie antyteleportujące!!
- Nie ma na to czasu, nie bądź mięczakiem, Hermiona! - zanim szatynka zdążyła zaprotestować, przyjaciółka pociągnęła ją do środka za rękę. Miała racje, nie było czasu do stracenia. Jednak Hermiona wolała uniknąć tego, bo po pierwsze, nienawidziła latać, nie umiała tego robić, a unoszenie się nad ziemią na czymś, na czym ledwo co potrafiła się utrzymać było dość przerażające, po drugie, nawet nie miała własnej miotły, a latanie na czyichś, pod pasowanych pod właściciela sprzętach było jeszcze bardziej ryzykowne niż sam fakt latania. Jednak tak jak postanowiła, zrobi wszystko byleby tu bezczynnie nie siedzieć.
- Łap! - Ginny rzuciła przyjaciółce pierwszą z brzegu miotłę, jaką znalazła w schowku, a po pięciu minutach znalazła swoją. Dziewczyny skierowały się w stronę wyjścia. Hermione natychmiast przeleciał strach, kiedy do niej doszło, co za chwile będzie musiała zrobić. Latanie na miotle było najbardziej krępującą i nieprzyjemną dla niej rzeczą. Nienawidziła tego robić i broniła się przed tym w każdej możliwej sytuacji.  A teraz? Teraz była zbyt zdeterminowana, żeby sobie odpuścić.
- Lecimy - stwierdziła bardziej do siebie niż do swojej przyjaciółki. Ginny tylko skinęła głową. Wiedziała, że jak powie cokolwiek to Hermiona wpadnie w wątpliwości i ostatecznie się rozmyśli. Po prostu poczekała chwilę, żeby szatynka poszła pierwsza i ruszyła za nią. Nie ma już odwrotu.

                                                                         ***

- Ginny przecież ja się zaraz roztrzaskam - krzyknęła Hermiona gdy wzniosły się w powietrze. Zajęło to dobre dziesięć minut, zanim brązowooka ruszyła z miejsca. Gdy to w końcu zrobiła to przez całe ciało przeszedł ją paraliż. Nie siedziała na miotle od kilku lat. Czuła się jak na cienkiej linie umiejscowionej kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Jeden fałszywy ruch i spadnie.
- Po prostu się rozluźnij! - poradziła jej ruda i z gracją pognała do przodu. Hermiona wypuściła powietrze przez nos i zawzięła się w sobie. Im szybciej się ogarnie i poleci, tym szybciej będzie mogła zejść z tego latającego kołka. Zrobiła lekkie dygnięcie do przodu i poczuła jak zbliża się powoli do przyjaciółki.
- Widzisz? To nie takie trudne - pocieszyła ją a gryfonka tylko pokręciła z przerażenia głową. Wolała się skupić na tym, żeby nie spaść na twardą glebę pod sobą.
- Resztę drogi spędziły w ciszy.
                               
                                                                          ***

- To tutaj - wyszeptała Ginny. Zza chmur ukazał im się ogromny budynek w gotyckim stylu. Ponura, wieczorna pogoda idealnie współgrała z mrokiem tego miejsca. Malfoy Manor.
- Chodź, musimy wylądować kilkanaście metrów stąd, żeby nikt nas teraz nie zobaczył - Hermiona rozejrzała się mrużąc oczy - Tam widzę mały lasek, idealne miejsce dla nas - zanim ruda zdążyła udzielić odpowiedzi, brązowooka już leciała wgłąb choinek obok domu Malfoy'ów. Wylądowanie okazało się prostsze, niż samo wystartowanie, nie licząc obdartych ramion przez drobne przetarcia z gęsto usadowionymi gałęziami.
- I jak? - zapytała Ginny, gdy ta otrzepywała się z różnych gałązek pozostawionych na ubraniu.
- Dalej nie rozumiem fenomenu quidditcha - spojrzała na swoją przyjaciółkę, która zrobiła urażoną minę - Aleee - specjalnie wtrąciła, chcąc dać jej minimalną satysfakcje - po czasie może i da się w kilkunastu procentach zapomnieć, jaka to jest udręka
- No i świetnie! - ruda klasnęła w dłonie, na co jej przyjaciółka pokręciła głową. Już chciała się odezwać, gdy z Malfoy Manor wydobył się przeraźliwy, kobiecy krzyk.
- Jak myślisz, to ktoś z naszych? - zapytała przerażona Ginny.
- Tego nie wiem - odpowiedziała - Ale za to wiem, że mam ochotę skopać tyłki kilku ślizgonom - ruszyła przed siebie ze zdeterminowaną miną.
- Hermiono Granger, nie poznaje Cię
- Ja już dawno sama siebie nie poznaje - Ginny ruszyła za nią potykając się o drobne gałęzie
- 10 punktów dla gryffindoru!
- A to za co? - zaśmiała się.
- To nie dla Ciebie, mądralo - oburzyła się ruda - to dla mnie, za stworzenie potwora - obydwie wybuchnęły śmiechem i ruszyły w stronę budynku.
 Pod wielkim murem na chwilę przystanęły. To mogła być pułapka. Ginny podniosła kamień i rzuciła nim w ciemny, ceglany mur. Głaz jednak tępo odbił się od niego nie ukazując żadnej bariery obronnej. Kolejny rzuciła Hermiona przerzucając go tym razem przez przeszkodę. Taka sama sytuacja jak za pierwszym razem. Zero magii, zero zabezpieczeń.
- Malfoyowie to jednak kretyni - stwierdziła młodsza przyjaciółka kręcąc głową. Hermiona tylko przyłożyła palec do ust uciszając ją. Mimo wszystko musiały być dyskretne. Nie chciały przecież szybciej zostać pojmane niż w ogóle się tam dostać.
Ginny, jako ta bardziej aktywna sportowo, bez najmniejszych komplikacji podskakując, złapała się kończących mur, ozdobnych, czarnych drutów i wciągnęła się na górę. Klękając na szerokim daszku budowli, wystawiła ręce do przyjaciółki. Już trochę mniej zgrabnie Hermiona złapała się jej i dziwnymi kombinacjami pojawiła się obok. Odwróciły się w stronę domu. Rzeczywiście, robił wrażenie. Był potężny. Utrzymany w biało-czarnym deseniu, sprawiał wrażenie bardziej pałacu, niż zwykłego domu. Okna natomiast były małe i tylko w niektórych miejscach. Można było się domyślić, że Malfoy'owie woleli wszystkie swoje mroczne sprawy utrzymać w tajemnicy. Duże okna działałyby na niekorzyść. W ogrodzie od razu dało się zauważyć kobiecą rękę w niego włożoną. Idealne rządki kwiatów i liczne ozdobne ścieżki dawały swój zniewalający rezultat. Wprawdzie ciężko było sądzić, że była to zasługa Narcyzy Malfoy, ale na pewno jednej z jej gosposi. To było pewne, że kobieta czuła się za wysoko postawiona na to, żeby wykonywać najzwyklejsze prace domowe. Malfoy'owie nie od dzisiaj czuli się jak arystokraci. Draco nawet w szkole na każdym kroku chciał czuć się wyróżniony i bez przerwy udowadniał swoją pogardę w stosunku do innych uczniów, a nawet nauczycieli.
- To tak wygląda gniazdo padalców - Ginny zeskoczyła murku, przetrzepując ręce. Po chwili to samo zrobiła szatynka. Przez dobre pięć minut próbowały bezszelestnie dostać się do  budynku. Gdy to już im się udało, przystanęły, przywierając ciałami do zewnętrznej ściany domu.
- Dobra, jaki jest plan? - zapytała ruda, przyzwyczajona do wiecznie kalkulującej wszystko przyjaciółki. Liczyła, że i tym razem jest tak samo.
- Plan? - podrapała się po głowie - Cholera, przez te próby wydostania się z Nory kompletnie nie pomyślałam jak dostaniemy się do środka - szepnęła, chcąc dalej utrzymać swoją obecność w ciszy. Nie było co ryzykować. Ich obecność w tym miejscu była niczym pole minowe.
- Czyli robimy to po mojemu?
- Po twojemu?
- Hermi, najlepszy plan to improwizacja, zapamiętaj - ruda mimo powagi sytuacji była podekscytowana, że może uczestniczyć w tym wszystkim. W końcu kto by się wahał, kiedy na celowniku jest własna rodzina. To był najbardziej determinujący bodziec dla niej.
- Rozejrzyjmy się, może znajdziemy jakieś tylne wejście - stwierdziła Hermiona, łapiąc Ginny za rękę. Kurczowo trzymając się jak najmniejszej odległości od ściany, ruszyły w poszukiwaniu wejścia. Po omacku macały rękami ścianę domu, żeby znaleźć jakąś klamkę, lub chociażby wnękę.
- O proszę - powiedziała ruda, delikatnie badając ręką miejsce, przy którym wyczuła ich przepustkę.
- Wydaję mi się, że to jest okno - stwierdziła, robiąc miejsce swojej przyjaciółce - zobacz, jest dość duże
- Okej, to teraz mi mądralo powiedz, jak chcesz je wyważyć bez robienia hałasu
- Nie będę nic wyważać - uśmiechnęła się i wyciągnęła z tylnej kieszeni różdżkę.
- Ginny, nie, to na pewno.... - zanim szatynka dokończyła zdanie, jej przyjaciółka rzuciła zaklęcie Alohomora, na co zamek najzwyczajniej w świecie puścił zawias, lekko uchylając przejście.
- Jesteś czasem nieobliczalna, Ginny
- Chyba za bardzo doceniasz Malfoy'ów, Ci idioci myślą, że budzą we wszystkich taki strach, że nawet pewnie nie zamykają drzwi frontowych na noc
- Nooo, może i masz rację - Hermiona podrapała się po głowie - jednak przezorny zawsze ubezpieczony
- Nudaaaa - skomentowała Ginny i wdrapała się na parapet, po czym lekko rozchyliła okno.
- Co tam jest? - zapytała zaciekawiona czarownica, która czekała aż jej przyjaciółka zeskoczy wgłąb dziury.
- Nie wiem, mało widać, chyba jakieś lochy
- Lochy? - Hermiona po chwili również znalazła się w tajemniczym pomieszczeniu. Przetarła ręce o spodnie i rozejrzała się. Rzeczywiście, nie było tam widać praktycznie nic, oprócz tlącej się w odległym korytarzu pochodni na ścianie w której odbijał się cień krat, usadowionych w pomieszczeniu w którym znajdowały się czarownice.
- Lumos - Ginny dygnęła różdżką i całe pomieszczenie wypełniło blado błękitne światło.
- Co do cholery? - Hermiona rozejrzała się dookoła i zamarła. Na obdartych ścianach wisiały w jednakowych odstępach pary łańcuchów a na podłodze walało się kilka szmat przypominających koce. Kiedy przyjaciółki uświadomiły sobie, że znalazły się w prawdziwym, może jeszcze niedawno używanym lochu, mało im serce nie stanęło.
- Lepiej tu nie stójmy jak kołki, dostaję migreny od tego miejsca - powiedziała Ginny i ostrożnie ruszyła do przodu oświetlając sobie drogę różdżką. Gdy wyszły z lochu natknęły się na wąski korytarz z którego dochodziło światło pochodni. Atmosfera całego miejsca była tak mroczna, że aż psuła ich samopoczucie. Ominęły źródło światła i ruszyły dalej. Korytarz wydawał ciągnąć się w nieskończoność, a gdzieniegdzie były różne drzwi lub po prostu takie same lochy jak ten, przez który się tutaj dostały.
- Hermiona spójrz - szepnęła Ginny, przekierowywując światło w stronę ziemii. 
- Co tu robi moja różdżka? - Hermiona podniosła swoją własność i dokładnie ją obejrzała. Dopiero wtedy poczuła strach. Oni byli na to przygotowani. Wiedzieli, że to dzisiaj się stanie, że zakon zaatakuje. Pamiętała, jak Syriusz zabrał jej różdżkę przed Norą. Widocznie nie zaszli za daleko, jeżeli już w tym miejscu zaczęła się bitwa. Miała tylko nadzieję, że nikomu nie stała się krzywda. Teraz tym bardziej stała w przekonaniu, że idealnym rozwiązaniem dla nich dwóch było przybycie tutaj. Teraz, gdy ma już swoją różdżkę, na pewno będzie dużą pomocą. Wierzyła w swoje siły i dla swojej 'rodziny' była w stanie walczyć do ostatniego tchu.
- Chodźmy dalej, reszta może być w niebezpieczeństwie - Ginny pociągnęła przyjaciółkę za ręke, kontynuując swoje obchody. Szły jeszcze dobre kilka minut, gdy nagle usłyszały kobiecy śmiech i iskry wystrzeliwane z różdżki.
- Co jest....
- Chodź! - szepnęła Hermiona i gwałtownie pociągnęła ją w głąb lochu. Zareagowała spontanicznie, gdy zobaczyła cienie dwóch postaci w błyskawicznym tempie zbliżających się w stronę korytarza. Czarownice przywarły do ściany położonej idealnie na przeciwko całego zdarzenia. Niestety była dość wąska, musiały zachować szczególną ostrożność, jeden centymetr w stronę korytarza i zostaną zdemaskowane. Nie mogły przecież zaatakować z zaskoczenia na ślepo. Podejrzewały, że to Bellatrix toczy bitwę z kimś z Zakonu.
- A gdzie twoja piękna córcia, Molly? - usłyszały jadowity głos panny Lestrange. Za chwilę wydobyły się kolejne strzały i blask rzucanych zaklęć. Ginny złapała Hermionę za nadgarstek, słysząc imię swojej mamy. Krew buzowała jej w żyłach. Ledwo co utrzymywała kontrole, żeby nie wyskoczyć i nie spuścić łomotu osobie, która atakuje jej mamę.
- Dobra Ginny, na trzy - szepnęła Hermiona. Miały przewagę, więc mogły działać. Jednak atakując z głową, zdobędą większe szanse. Ruda pokiwała głową, patrząc na swoją przyjaciółkę.
- Raz.... - szatynka odliczała na palcach.
- Dwa... - wystawiła kolejny palec i wypuściła powietrze przez usta. Obydwie były zdeterminowane do walki. Albo teraz albo nigdy.
- T.. - nie zdążyła wyciągnąć trzeciego palca. Ginny nie wytrzymała. Z ogromnym okrzykiem złości wyskoczyła z zza ściany, od razu wystrzeliwując z różdżki zaklęcie obronne. Hermiona złapała się za głowę. Nienawidziła, kiedy coś idzie niezgodnie z planem.
- O proszę, jest i Ginevra Weasley, ale się z Ciebie laska zrobiła, chyba nie po mamusi, co? - zaśmiała się Bellatrix.
- Ginny! - Molly otworzyła szerzej oczy, jakby się przewidziała. Skąd znalazła się tutaj jej córka?
- Jakie to słodkie, spotkanie rodzinne, hm? Co masz nam skarbie do powiedzenia, zanim Twoja mamusia zamieni się w pył?

- Tobie? Tobie mogę jedynie polecić mojego fryzjera, może coś zrobi z tymi obciachowymi kołtunami - Bellatrix ryknęła w złości. To jest ten moment. Hermiona wstrzymała powietrze. Czekała na ruch kobiety, żeby w zamieszaniu straciła czujność. Rozległ się blask. Czyli teraz. Szatynka ruszyła w kierunku wyjścia, jednak zaklęcie rzucone przez śmierciożerczynię wywołało ogromny huk i odepchnęło czarownicę, która znalazła się w jego polu. Hermiona nie wiedziała nawet kiedy została odepchnięta przez magiczną moc tak daleko, że uderzyła plecami i tyłem głowy o przeciwną ścianę, po czym mimowolnie zsunęła się na ziemię. Poczuła narastający ból głowy i zrobiło jej się słabo. Ujrzała mgłę przed oczami i czuła, jak powoli traci przytomność. Ostatnie co zdołała zobaczyć, to zamknięte pod wpływem potężnego zaklęcia kraty i dwie rude postacie goniące za Bellatrix, która najprawdopodobniej chciała zamieszaniem odwrócić ich uwagę. Za chwilę widziała tylko ciemność i zapadła w bezwarunkowy sen.

_________________________________________________________

Mam nadzieję, że trochę mi wybaczycie tą nieobecność. Powracam z nowymi siłami i lepszymi rozdziałami, mam nadzieję. 
Miłego czytania i proszę o komentowanie, chcę zobaczyć kto tu jeszcze nie wykitował ze mną! 
Maggie xx