środa, 19 lipca 2017

Rozdział 28 "Każdej bym się tu spodziewał, ale kurwa, nie Ciebie"


 Rozdział XXVIII "Każdej bym się tu spodziewał, ale kurwa, nie Ciebie"

ZANIM ZACZNIESZ CZYTAĆ ROZDZIAŁ, PRZECZYTAJ KRÓTKIE PRZEMÓWIENIE 


Cześć 

Miał być wcześniej, tak, tak, jednak tym razem to nie ode mnie zależało 
Możecie mi wierzyć lub nie, ale rozdział był napisany cały już trzy tygodnie temu, tak, to nie jest oryginalna wersja rozdziału, chociaż ta jest dłuższa i bardziej rozpisana
Dostałam nagłej weny i napisałam w nocy trzy tygodnie temu ponad połowę rozdziału (Już miałam wcześniej trochę napisane, bo zawsze piszę więcej niż rozdział, żeby mieć potem od czego zacząć) 
Od razu chciałam go dodać, wszystko sobie skopiowałam i wysłałam na maila 
Okazało się, że był jakiś błąd i wysłały się tylko pierwsze dwa zdania, świetnie, co? 
Co najśmieszniejsze, jak zobaczyłam, że mam wiadomość z rozdziałem, nawet tego nie sprawdziłam, tylko usunęłam wersje roboczą z notatnika na telefonie, brawo Maggie brawo 
Wiecie, wiedziałam co mam napisać i jak to ma wyglądać, ale przez długi czas nie mogłam przeżyć tego, że tyle pracy poszło na marne, ale to jest w sumie mój błąd i nauczka 
Uważam, że wyszło mi to na dobre, bo rozdział jest najdłuższy, jaki dotąd napisałam, ma 15 stron w wordzie, a oryginalna wersja miała na oko 11. 
No nic, miłego czytania i uprzedzam, że może się nie spodobać wszystkim, bo posunęłam się w nim bardzo daleko, nieważne, opowiadanie jak ja to lubię wspominać, nie jest dla dzieci i matek Teres z Kalkuty. 
Zapraszam! 


Po tym jak Fred zniknął za winklem, rodzeństwo wróciło do swojego taty, stojącego dalej w progach lochu.

- A gdzie jest Fred? - zapytał ich, nie widząc swojego trzeciego dziecka. 
- Fred powiedział, że... 
- Fred zabrał Hermionę do domu - przerwał George swojej siostrze. Nie chciał, by ojciec martwił się jeszcze o niego. - Zrobiło jej się słabo, więc stwierdziliśmy, że tak będzie najlepiej - dokończył. Potrafił świetnie kłamać, dlatego Pan Weasley nie wyczuł w tym ani grama nieprawdy. Skinął głową i przetrzepał zakurzone ubranie. 
- Dobra, plan jest taki - znów przemówił George, patrząc na członków rodziny -  Tato, przeteleportuj się z Ginny do domu, a ja poinformuje pozostałych, że mamy się ewakuować 
- Nie ma mowy, muszę im pomóc, to z mojego powodu tu jesteście - nie zgodził się Artur, patrząc z poczuciem winy na swojego syna. 
- Tato proszę, jesteś pewnie wykończony - odezwała się Ginny, gładząc ojca po ramieniu - zrób to dla nas 
- Ale... 
- Tato, już po wszystkim, za dużo się nacierpiałeś - napierał rudzielec, patrząc z zatroskaną miną na niego. Artur westchnął. 
- Dobrze - przystał na prośby swoich dzieci - Ale jeżeli do godziny nie wrócicie, ani mi się śni siedzieć bezczynnie - spojrzał poważnym wzrokiem na chłopaka i złapał Ginny pod ramię. 
- Przyprowadź mi wszystkich bezpiecznie do domu, synu - dodał jeszcze i nie minęła sekunda, kiedy równocześnie zniknęli. George wypuścił powietrze przez usta i przeczesał ręką włosy. Nie od dzisiaj bliźniacy kryli się nawzajem. I w tym wypadku nie mogło być inaczej. Musiał uratować sytuacje, kiedy Ginny prawie wyśpiewała prawdę. Której, wprawdzie oni sami nie znają, jednak po co przysparzać ojcu więcej zmartwień? Nie powinien słuchać o problemach, kiedy jeszcze godzinę temu nie był pewny, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy światło dzienne. Nastolatek po chwili odpoczynku, ruszył przed siebie. Gdy wydostał się z ukrytego lochu, szedł na wyczucie w miejsce, gdzie byli wszyscy jego bliscy. Idąc, zastanawiał się, co takiego zrobił Fred. Znał go tak dobrze, jak siebie, więc widział od razu, że to nie była kwestia grubiańskiego tekstu czy jego niewyparzonych łap. Chodziło o coś poważniejszego. O coś, co wywołało u niego przerażenie. Miał nadzieję, że szybko będzie mógł z nim o tym porozmawiać, bo nienawidził czegoś nie wiedzieć. Po pięciu minutach drogi w końcu znalazł salon. Odczekał chwilę za winklem, wypatrując momentu, kiedy nie będzie narażony na falę zaklęć, przebiegł kompletnie niezauważony do wielkiego kominka, za którym wciąż stał Ron, rzucając zaklęcia z ukrycia.
- Ron! - krzyknął do młodszego brata, by ten go zauważył. George zdołał podejść jeszcze bliżej i chłopak dopiero wtedy spojrzał na niego przerażonymi oczami. 
- Ron, odbiliśmy tatę, jest już w domu - w tym momencie chwycił brata za ramię i go zniżył, by nie dostał rzuconym przez śmierciożercę zaklęciem. Błyskawicznie bliźniak zareagował tym samym, lecz tym razem trafiając. Śmierciożerca ogarnięty "Drętwotą" zniknął momentalnie w pyle i zamieszaniu. 
- To co teraz? - kontynuował przerwaną rozmowę Ron, kierując się jeszcze bardziej wgłąb ściany. George zrobił to samo, chcąc ustanowić bezpieczną strefę podczas ich rozmowy. 
- Zrobimy tak - zaczął George, wyciągając z kieszeni lepką kulkę, która przez jakieś magiczne zaklęcie nie została uszkodzona, ani nie ubrudziła mu spodni - mam tutaj łajnobombe braciszku, gdy nią rzucę, zrobi się niezłe zamieszanie, ale nie na długo, więc my w tym czasie mamy przewagę, żeby poinformować resztę o ewakuacji 
- Dobra - młodszy brat kiwnął ochoczo głową. 
- To na trzy - George podrzucił kilka razy bryłę galaretowatej bomby, szukając najlepszego punktu do jej wyrzucenia. 
- Raz - powiedział podniecony Ron, ustawiając się w pozycji do biegu. 
- Dwa - George uśmiechnął się do brata z diabolicznym uśmieszkiem - czas dać czadu, młody - zanim młodszy brat zdołał się obejrzeć, bliźniak zamachnął się, wyrzucając swój wynalazek pośród walki i pyłu. Potem było już tylko wielkie BUM. 

                           *** 


Hermiona delikatnie zaczęła uchylać powieki. Gdy promienie słońca zaatakowały jej oczy, podniosła ręce i zaczęła je trzeć. Gdy już przeniosła się do pozycji siedzącej, przeczesała rękami poplątane włosy. Otworzyła całkiem oczy. Znajdowała się w całkiem obcym dla siebie miejscu. Rozejrzała się zdezorientowana i dostrzegła, że leży na jakimś dużym, pokrytym śnieżnobiałym prześcieradłem łóżku, okryta kołdrą w takim samym kolorze. Cały pokój był drewniany, z dużym oknem z widokiem na nieznany jej las. W innych okolicznościach pewnie zachwyciłaby się tym krajobrazem, jednak bardziej interesowało ją w tym momencie jak do licha się tu znalazła i gdzie w ogóle do licha jest. 

Po chwili szoku, postanowiła wstać. Przetarła zmęczoną twarz i rozpuściła nadal splątane w luźną kitkę włosy. 
W głowie, oprócz zdezorientowania, jej główną myślą był Malfoy. Była tak na siebie wściekła. Zadziałała wczoraj pod wpływem emocji, przy czym wystawiła mu się jak na tacy. Tragicznie to rozegrała i równie tragiczne byłyby tego skutki, gdyby nie Fred. Była mu wdzięczna za pomoc, jednak jeszcze większy żal kuł ją w serce, dlatego, że sam ją wystawił na niebezpieczeństwo. 
Gdy próbowała rozprostować wszystkie kości, dopiero teraz poczuła przeraźliwy ból we wszystkich kończynach. Dokładnie pamiętała każdy cios zadany przez Malfoy'a. Oprócz nienawiści do blondyna teraz pojawił się również przeraźliwy strach. 
Stojąc tak i obserwując każdy możliwy przedmiot w pokoju, w końcu ruszyła w kierunku drzwi. Otworzyła je szybkim ruchem. Była pełna obaw, co za nimi zobaczy. Gdy już były otwarte na oścież, niepewnie za nie spojrzała. Ukazało się jej także drewniane pomieszczenie. Była to kuchnia połączona z jadalnią. Było bardzo jasno, ponieważ za meblami kuchennymi umieszczone było szerokie okno. Wyglądało to trochę, jakby cała kuchnia stała na świeżym powietrzu. Na przeciwko zestawu szafek kuchennych stał duży, drewniany stolik przy którym siedział Fred. Dopiero teraz, gdy zlustrowała wzrokiem całe pomieszczenie,  zauważyła go. Siedział rozłożony przy stole, pewnie przez wycieńczenie po wczorajszej bitwie. Przed nim stało średniej wielkości, okrągłe lusterko. Sam chłopak siedział z pęsetą w ręku i z podciągniętą koszulką. Wyciągał nią kawałki szkła i innych drobnych elementów z dość dużej rany na klatce piersiowej. 
- Hej - powiedziała nieśmiale szatynka. Nie wiedziała, co ma powiedzieć innego. Nie wiedziała, czy mu podziękować czy wygarnąć. Nic już nie wiedziała. Chłopak spojrzał na nią z pod pół długich, rozczochranych włosów. 
- Ooo, hej - przywitał się zmieszany - w końcu wstałaś 
- Gdzie my jesteśmy? 
- Hmm.. wydaje mi się, że to jest coś w rodzaju dużej altanki, kiedyś tu mieszkali moi dziadkowie, a teraz służy nam jako taki trochę domek letniskowy - nie patrząc już na nią, dalej bawił się we własnego lekarza. 
- Co Ty robisz? - zapytała, widząc jak syczy przy każdym zetknięciu przedmiotu ze skórą. 
- W sumie to próbuje usunąć z siebie ciała obce - Hermiona nawet nie mogła odczytać czy chłopak mówi to żartobliwie czy na poważnie. - wpadłem wczoraj w kilka szklanych gablotek, całkiem fajne doświadczenie 
- Mhm - mruknęła tylko i potarła rękami ramiona. 
- Jak się czujesz? - tym razem spojrzał na nią z zatroskaną miną. 
- A jak mam się czuć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Nie było ono zbyt trafne w tym momencie. Rudzielec wyraźnie zmieszany, spuścił wzrok.
- Hermiona, ja... 
- Daj, pomogę Ci - przerwała mu. Nie była gotowa, by rozmawiać o tym, co zdarzyło się wczoraj. To było za świeże. Podeszła do niego szybkim krokiem i zabrała mu pęsetę z ręki. 
- Ściągnij tą koszulkę - pokręciła głową. Czasami miała wrażenie, że ma do czynienia z małym dzieckiem. Chłopak posłusznie ściągnął przez głowę koszulkę. Hermiona otworzyła szerzej oczy. Już nawet nie chodziło o jego umięśniony brzuch, przyzwyczaiła się do takiego widoku, przez to, że rudzielec bez przerwy chodzi do połowy rozebrany. Chodziło o to, że jego ramiona, klatka piersiowa i brzuch były pokryte licznymi ranami i siniakami. Zastanawiała się, jak on jeszcze normalnie funkcjonuje bez stękania i jęczenia z bólu. 
- Chyba tych gablotek było dużo - dziewczyna pokręciła głową - wstawaj - poleciła. Rudzielec wstał niezgrabnie, wypuszczając ciężko powietrze. Patrzył cały czas na nią podejrzliwie, bo nie mógł jej rozczytać. Hermiona nasączyła wacik spirytusem, po czym usiadła na przeciwko niego na stole. Nie chciała na niego spojrzeć, ponieważ nawet teraz czuła chemie, bijącą miedzy sobą a gryfonem. Nie mogła wiecznie oszukiwać samej siebie i tłumić w sobie natury kobiety. 
- Chciałbym Ci wyjaśnić, jak było, Hermiona 
- Nie oczekuje od Ciebie tego - odpowiedziała szorstko i szybkim ruchem wyciągnęła małe szkiełko wbite w skórę chłopaka. 
- A ja nie oczekuje, że mi uwierzysz, ale...
- Każdy wierzy w to co słyszy i widzi - znów go szybko zripostowała. Udawała, że jest bardzo skupiona na swoim zadaniu, jednak tak naprawdę miała ochotę mu wbić tą pęsetę w oko. 
- Gdybyś umiała mi czytać w myślach, to byś wiedziała, że...
- Ale nie umiem, Fred - spojrzała na niego wzrokiem wywołującym wyrzuty sumienia. Chłopak westchnął i spojrzał  w bok. Bo niby jak ma jej udowodnić, jaki miał tak naprawdę plan? 
- Nie możesz mnie po prostu wysłuchać? - popatrzył na nią błagającym wzrokiem. 
- Wysłuchać? Ja już się nasłuchałam wystarczająco - dziewczyna nie schodziła z obojętnego tonu i udawała, że bardziej interesuje ją wyciąganie szkiełek z jego skóry. 
- To, co słyszałaś, to nie była prawda! - Fred dał nacisk na ostatnie dwa słowa, spinając przy tym wszystkie mięśnie. Kolejne szkiełko wylądowało prosto z piersi chłopaka do metalowego pojemniczka. 
- Pozwól Fred, że sama sobie wybiorę, co uważam za prawdę - dalej nie skupiała na nim większej uwagi. Natrafiła na dość duży odłamek szkła pod lewą piersią chłopaka. Wyglądało to dość poważnie, bo cała skóra dookoła rany była opuchnięta i czerwona. 
- Dlaczego nie dasz sobie nic powiedzieć? - zapytał wyraźnie sfrustrowany - czemu nie dasz mi szansy na wyjaśnienia? 
- Mówiłam Ci już - delikatnie otarła wacikiem miejsce dookoła rany - nie ma co wyjaśniać 
- Hermiona, w co Ty grasz? 
- Śmieszne, że akurat Ty to mówisz - czuła, jak buzuje w niej coraz większa złość. Jak on w ogóle miał czelność dalej zgrywać skrzywdzonego bohatera? Delikatnie pociągnęła pęsetą za głęboko osadzony duży kawałek szkła.  
- Ał... - mruknął rudzielec, na co dziewczyna nawet nie zwróciła uwagi. 
- Nie jestem idiotką, jakbyś chciał wiedzieć - naprawdę próbowała nie wybuchnąć gniewem. Coraz mocniej szarpała szkiełko, nie zważając na ból, jaki mu przy tym sprawia. 
- Wiem... ała - chłopak zacisnął pięści, a na jego twarzy pojawił się grymas. 
- W sumie to nie mam się o co gniewać, to miał być tylko szybki numerek, co? 
- Hermiona... 
- Zastanawia mnie tylko to, dlaczego zareagowałeś i zagrałeś bohatera, przecież nie taki był Twój plan 
- Do cholery, to wcale nie był mój plan! 
- Chyba się trochę przeliczyłeś, jeżeli myślałeś, że na to pójdę, kurczę, może następnym razem 
- Miona, przestań, ja.... kurwa, ała! - już nie mógł wytrzymać z bólu, zwłaszcza, że szatynka celowo grzebała w tej ranie tak zamaszyście, jakby chciała go dobić. 
- Nie wiem, co mi odbiło przez ten cały miesiąc, ale miej pewność, że to się skończy szybciej niż się zaczęło 
- Hermio.... 
- Dość tych nerwów i gierek, chyba nie pasuje do Twojego zepsutego i beztroskiego świata
- Uważaj - chłopak próbował zachować spokój, bo widział, że szatynka ledwo co trzyma nerwy na wodzy, wyżywając się przy tym na jego skórze. 
- Przestań chociaż udawać, że się o mnie martwisz, bo to gówno prawda 
- Hermiona, uważaj 
- Jesteś niezłym aktorem, Fred, prawie się nabrałam na Twoje słodkie słówka, ale wczoraj udowodniłeś, jakim jesteś skończonym dupkiem! 
- Hermio... - chłopak niefortunnie chciał uratować sytuacje, łapiąc ją za nadgarstek, jednak na jego niekorzyść, gryfonka zrobiła zamaszysty, przepełniony złością ruch, próbując wyrwać mu odłamek ze skóry. 
- Kurwa! - krzyknął Fred, gdy szkiełko wbiło się jeszcze głębiej, przecinając o połowę więcej skóry, niż było na początku. Krew zaczęła spływać z niego jak z nasączonej gąbki. 
- O matko... - dopiero teraz Hermiona zwróciła uwagę, co najlepszego zrobiła. Natychmiast zeskoczyła ze stołu i poleciała do blatu w kuchni, gdzie leżało pudełko chusteczek. Fred próbując powstrzymać krwotok, obrócił się tyłem do stołu i się o niego oparł, krzywiąc twarz z bólu. Dziewczyna pospiesznie do niego podeszła i tym razem delikatnie, lecz szybko zaczęła wycierać zakrwawiony obszar jego brzucha. 
- Błagam, chociaż teraz mnie wysłuchaj - wystękał zwijający się z bólu chłopak. 
- Fred, nie teraz, jesteś niemożliwy - skomentowała to gryfonka, łapiąc pęsetę - może troszkę zaboleć 
- Mhm... - przytaknął rudzielec, próbując wytrzymać. Czuł, jakby paliła mu się żywcem skóra. Hermiona spojrzała na niego, po czym szybkim ruchem wyciągnęła odłamek w całości. Okazał się jeszcze większy niż sam wystający fragment. Do tej pory dziwiła się, jak Fred normalnie funkcjonował z kilkucentymetrowym szkłem w ciele. Chłopak stęknął gdy wyciągniecie odłamka nieuchronnie przecięło mu jeszcze większą część skóry. Hermiona przyłożyła mu do rany chusteczkę, która po chwili była już kompletnie czerwona. 
- Gdzie masz jakiś ręcznik? - zapytała przestraszona, gdy jej ręce robiły się coraz bardziej umazane krwią - zresztą, nieważne - chwyciła w pośpiechu jego koszulkę i zatamowała krwotok. 
- To... to nic - wystękał chłopak, próbując ją uspokoić, jednak w środku miał ochotę w coś przywalić z bólu. Hermiona mocno przyciskała materiałem ranę. Mimo, że chciała, aby choć trochę poczuł się tak jak ona wczoraj, to na pewno nie w taki sposób. 
- Nadal boli? - zapytała po kilku minutach, gdy krwawienie powoli zaczęło ustawać. 
- Nie bolało w ogóle - zarzekł się gryfon. Hermiona przewróciła demonstracyjnie oczami. Nawet w takim momencie musiał udowadniać swoją męskość. Dziewczyna chwyciła kilka chusteczek w rękę, nasączyła je spirytusem i delikatnie zaczęła ocierać nim ranę. 
- To jak? - zapytał w końcu rudzielec, próbując złapać z nią kontakt wzrokowy, jednak szatynka wciąż go unikała. 
- Z czym? 
- Dasz mi wyjaśnić jak było naprawdę? - odważył się złapać ją za nadgarstek - Przecież dobrze wiesz, że nigdy bym nie wystawił Cię temu skurwielowi 
- Nie wiem, Fred - Hermiona skupiła się na czyszczeniu umazanego brzucha chłopaka. 
- Znasz mnie, wiesz, że to ostatnie, co bym zrobił - z nadgarstka przeszedł na jej rękę i splótł ją razem ze swoją - to miał być podstęp, nawet nie wiedziałem, że tam będziesz 
- Nie wiem czy mam Ci wierzyć, od kiedy Twoje podstępy się tak kończą? A może to, co mi wciskasz to jeden wielki podstęp? - odważyła się spojrzeć mu w oczy. Bała się uwierzyć w jego słowa, nie chciała się po raz kolejny rozczarować. 
- Hermiona, za kogo Ty mnie masz? - patrzył jej tak głęboko w oczy, że była teraz w stanie łyknąć każdą jego bajeczkę. Nie odpowiedziała mu. Udawała, że skupia się na pozbywaniu się ścieżek krwi, wędrujących od rany w dół jego ciała. Wacikiem przecierała po jego skórze od żeber w kierunku brzucha, a gdy doszła do biodra, zauważyła, że niestety strużki popłynęły także nieco niżej. Zaczerwieniona, spojrzała na Freda, na co ten zmarszczył brwi i uśmiechnął się do niej łobuzersko. 
- Z resztą poradzisz sobie sam, masz przecież rę... - spoglądając na jego dłonie, po raz kolejny dzisiaj sparaliżował ją ten widok. Jego kostki były całe sine i poranione. I znowu w jej głowie pojawił się widok Malfoy'a z całą twarzą we krwi. 
- Co jest? - zapytał zmartwiony rudzielec, kiedy dziewczyna zastygła nagle w miejscu. Zamrugała kilka razy oczami.
- Nic - rzuciła brudną koszulkę na stolik - Masz jakiś bandaż? - zapytała, patrząc już nieco pewniej na niego. 
- Mam, poczekaj chwile - chłopak odwrócił się i wyszedł z kuchni. Hermiona odgarnęła kosmyki włosów z twarzy i przymknęła oczy. Jeszcze nigdy nie była aż tak wykończona. Podeszła do okna. Widok był piękny, jednak nie mogła skupić się na niczym innym, niż wczorajszy wieczór. Czuła się okropnie. Nie przez Freda, tylko przez siebie. Nie chciała mu wierzyć. Naprawdę nie chciała mu wierzyć. Mimo, że jego wersja dobrze kleiła się całej kupy, to nie chciała przyjąć do wiadomości, że sama jest sobie winna. Miała dość podejmowania złych decyzji, zwłaszcza, że w ostatnim czasie robiła to bardzo często. Patrząc tak w krajobraz, dostrzegła w oddali rozciągające się jezioro. Automatycznie marzyła, by się tam znaleźć. Kochała takie miejsca. Z dala od spraw codziennych i wiecznych zmagań w dążeniu do perfekcji.
- To Califord Lake – powiedział nagle Fred, który bezszelestnie wszedł do pokoju, owijając sobie bandaż wokół kostek. Na sobie miał już czystą, białą koszulkę. Hermiona natychmiast odskoczyła od okna, jakby została na czymś przyłapana.
- Jak byłem młodszy, uczyłem się tam pływać – zerknął w stronę jeziora z uśmiechem na twarzy – byłem zły, bo George nauczył się pierwszy, a mi szło dość marnie – wciąż zapatrzony w punkt w oddali, zaśmiał się pod nosem – gdy spędzaliśmy tu wakacje, tata miał ze mną utrapienie, zawziąłem się w sobie i codziennie go prosiłem, żeby tam ze mną chodził
- No proszę – zaśmiała się szatynka, już bardziej rozluźniona.
- Pewnego dnia tata był tak zmęczony, że puścił mnie samego, miałem może z dziesięć lat – przystąpił do obwiązywania drugiej dłoni – dostał za to niezłych zjebów od mamy, ale w ten dzień pływałem już jak rybka
- Musi być tam pięknie
-  Bo jest – Fred zawiązał szczelnie bandaż i rozprostował dwa razy dłonie – to moje ulubione miejsce zaraz po Hogwardzie
- Po Hogwardzie? To dziwne, robisz wszystko, żeby stamtąd wylecieć
-  I to jest właśnie moje życie, Miona  - uśmiechnął się do niej, próbując pokazać jej w głowie coś, co sam widzi – nie ryzykujesz, nie żyjesz
- Jedno zaprzecza drugiemu – dziewczyna pokręciła głową.
- Właśnie to nas różni od siebie, dla Ciebie życie to ciągłe dążenie do czegoś większego, dla mnie czymś większym jest tu i teraz
- Dobrze zaplanowana przyszłość jest bardzo ważna
- Może i jest – wzruszył ramionami – ale mi wystarczy ta chwila, liczy się tylko moment, który aktualnie przeżywasz, rozumiesz?
-  Nie bardzo
-  A gdyby teraz nagle w jakichś nieokreślonych okolicznościach byśmy zginęli, to co wtedy z tą ważną przyszłością? Po co odkładać życie na potem? – chłopak powoli zaczął się zbliżać do szatynki – wiesz, ja na przykład doceniam to, że się dzisiaj obudziłem, że nieźle oberwałem, ale żyje – gdy podszedł na odpowiednią odległość, delikatnie dotknął jej policzka, co wywołało u niej przyjemny dreszcz – cieszę się, że mogę patrzeć na tą śliczną buźkę i znowu zatonąć w twoich bystrych oczkach – przejechał kciukiem po ustach dziewczyny, jakby jedyne o czym marzył to je dotknąć
- Ja tak na to nie patrzę…
- Właśnie o tej różnicy mówię – uśmiechnął się do niej – ale mimo tych różnic, łączy nas porywczość, która niebezpiecznie lubi ze sobą współgrać – oblizał wargi, gdy przez dłuższy czas na nią patrzył – możliwe, że zaraz dostanę w twarz, albo skończymy w łóżku, kocham to, że nie wiem czego mogę się po Tobie spodziewać…
- Ja… - próbowała coś powiedzieć, jednak rudzielec jej przerwał.
- Hermiona, nie wiem czy Cię kocham, ale wiem, że nigdy nie potrzebowałem niczego tak bardzo jak Ciebie – zjechał ręką z jej policzka na ramię, a z ramienia na talie. Uwielbiał, kiedy mógł choć przez chwilę poczuć, że jest cała jego. Kochał ją zdobywać codziennie na nowo.
- Fred, ja… ja nie wiem co mam Ci powiedzieć – przyznała dziewczyna, będąc na czymś w rodzaju huśtawki emocjonalnej. Myślała co innego i chciała co innego.
- Nie musisz nic mówić, po prostu mi uwierz – spojrzał na nią zmartwionym wzrokiem, nie chciał aby czuła się przy nim niezręcznie – nie jestem aż takim dupkiem, za jakiego mnie teraz masz
- A za kogo innego miałam Cię w tamtym momencie mieć? – pokręciła głową i oblizała w nerwach usta – jesteś strasznie skomplikowanym chłopakiem, Fred
- Wiem – odpowiedział nieco oschlej i delikatnie się od niej odsunął. Miał wyrzuty sumienia. Najchętniej sam by sobie dokopał, za to, że to właśnie ona musiała płacić za jego lekkomyślność. Chciał spoważnieć, ale miał za silną osobowość, aby się zmienić z dnia na dzień.
- Przecież tak nie da się żyć, nie widzisz co się dzieje, gdy mamy ze sobą do czynienia? – położyła rękę na jego ramieniu. Nabrała pewności siebie i w końcu zaczęła mówić co dokładnie czuła. Fred wzruszył ramionami.
- Do wszystkiego się można przyzwyczaić, to twoje słowa
- Uważasz, że do tego też można się przyzwyczaić? – wyraźnie zirytowana jego odpowiedzią, wystawiła przed nim dwa sine nadgarstki od wczorajszej szarpaniny  - do tego też? – ponowiła pytanie, podnosząc zamaszyście jego koszulkę, gdzie widniało pełno siniaków i kilka poważniejszych ran.
- Do tego akurat można – stwierdził beztrosko, gdy spojrzał na swój brzuch. Od zawsze był prawdziwym facetem, na którym nie robiło wrażenia „kilka zadrapań”. Hermiona wpadła w jeszcze większą złość. Nienawidziła, jak był tak nieodpowiedzialny.
- Doprawdy? – w napływie gniewu delikatnie nacisnęła na najbardziej fioletowego siniaka na jego skórze. Czuła, jak chłopak się spiął.
-  Hermiona, to nic takiego, mówiłem – oblizał wargi i spojrzał w bok. Wiedział, że jest w pułapce, a dziewczyna jest za bystra, żeby tego nie wykorzystać.
- Nic takiego, no tak – pokiwała sarkastycznie głową i jeszcze raz naparła palcem na wrażliwe miejsce, lecz tym razem nieco mocniej. Fred syknął.
- Jesteś jakąś sadystką czy co?
- Przecież to nic takiego, prawda? – przywarła do niego swoim ciałem. Może naprawdę było coś z nią nie tak, bo kręciło ją, gdy miała nad nim chwilową władze, a on nie mógł stawiać oporu. Po prostu nie mógł, bo nie wiedział nawet w jaki sposób miałby stawiać opór przed drobną dziewczynką.
- Dobrze się bawisz? – spojrzał na nią z niezadowoleniem. Jakoś nie sprawiało mu większej przyjemności bycie czyjąś kukiełką do zabawy.
- Jeszcze nie – dziewczyna westchnęła sztucznie, a rudzielcowi zapaliła się ostrzegawcza lampka w głowie. Już raz był w takiej sytuacji i skończyła się niekontrolowanym obnażaniem się na balkonie. A to wszystko przez jego słabość do tej smarkuli.
- Dzięki Granger, że robisz sobie zabawę z mojej krzywdy – gryfon próbował rozluźnić zbyt gorącą atmosferę pomiędzy nimi. Jednak szatynka nie chciała dać za wygraną. Nie tym razem.
- Gdybyś był taki dobry, za jakiego Cię mają te wszystkie lalunie, to zabawa nabrałaby innego znaczenia – uniosła znacząco jedną brew. Chłopak cicho się zaśmiał i spojrzał na nią z zażenowaną miną.
- Nie wiesz o czym mówisz, malutka
-  To mi wyjaśnij – dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a Fred przygryzł policzek od środka. Wkurzała go. Liczył, że speszy się, gdy ją wyśmieje. Jednak celowo nie dawała się szybko zbyć. Cwana była, jak na amatorkę w sprawach damsko-męskich i to go przerażało.
- Wiesz, mógłbym, ale nie chcę żeby potem Twój wściekły tatuś wydrapał mi oczy, za to, że uwiodłem jego przebiegłą córeczkę – Hermiona zachichotała, a on czuł, że zaraz wyjdzie z siebie.
- Słabo, Fred – pokręciła głową – słaaabo
- Czego Ty ode mnie chcesz, co? – powoli tracił cierpliwość. Co by nie powiedział, była wciąż w humorze. Walczyła z nim jego bronią i czuła się jeszcze z tego powodu dumna.
- A czego dziewczyna może chcieć od chłopaka, pomyślmy…. – udawała, że się zastanawia. Była teraz gotowa na wszystko. W końcu stała z nim na równi i czuła się prawdziwą kobietą, a nie małą, przemądrzałą dziewczynką.
- I w tym problem – złapał ją pewniej za biodra i przysunął do siebie – Ty nawet nie wiesz czego sama chcesz
- Uwierz mi, Weasley, że gdybym nie wiedziała, czego chcę, to zdychałbyś marnie z powodu nadmiaru szkła w organizmie
- Fakt – kiwnął palcem – jednak znam Cię na tyle, żeby wiedzieć, że nawet Umbridge byś opatrzyła poparzenia moimi fajerwerkami
- Twoje fajerwerki, taaa – przewróciła oczami – bardziej z Ciebie dziecko niż facet, co?
- Nie podpuszczaj mnie – pokręcił ostrzegawczo głową i zmrużył oczy. Jeszcze nigdy nie drażniła go tak, jak dzisiaj. Im bardziej go denerwowała, tym większą miał ochotę zdjąć z niej ubrania. Ciągnęło go do niej potwornie. Bał się, że nie zdoła się w odpowiednim momencie opamiętać i będzie łykał jej każde skinienie jak dziecko. Potrafiła nim zawładnąć i to go najbardziej drażniło.
- Nawet się nie staram – uśmiechnęła się pogodnie i przygryzła wargę. Chłopak myślał, że zaraz zwariuje.
- Wjeżdżasz na moją męskość, to cios poniżej pasa – uniósł wyżej brwi, patrząc na nią oskarżającym wzrokiem. Dziewczyna pokręciła głową i podniosła wyżej głowę, patrząc na niego z dołu.
- Co te wszystkie dziewczyny w Tobie widzą, Weasley? – zmierzyła go od góry do dołu.
- Widocznie coś w tym musi być – zaśmiał się, próbując ponownie rozluźnić atmosferę.
- Udowodnij – rozkazała mu, delikatnie oplatając mu ręce wokół szyi. Fred westchnął.
- Hermiona, nie każ mi zaczynać czegoś, czego będziesz żałowała – dziewczyna przygryzła policzek od środka, próbując ukryć poirytowanie. Nie podobało jej się to, że chłopak ciągle myślał, że jest głupią, naiwną dziewczynką. Wiedziała, czego chciała. Miała dość bycia dzieckiem.
- Okej – wzięła głęboki wdech – może gdybym zapisała Ci swój numer telefonu na ręce, to byłbyś bardziej mną zainteresowany – dogadała mu złośliwie. Nie miała pojęcia w czym jest gorsza od innych dziewczyn.  Fred zaśmiał się pod nosem.
- Możemy zawsze się zabawić w spotkanie po latach, słyszałem, że to Cię kręci – odbił szybko piłeczkę. Hermiona podniosła brwi.
- Masz racje, Fred – uśmiechnęła się do niego szyderczo – zawsze się znajdzie ktoś, kto zajmie się mną lepiej niż Ty – po minie chłopaka, od razu poczuła, jak wypełnia ją uczucie triumfu. Nie był ani trochę zadowolony z tak postawionej sprawy.
- To nie jest kwestia umiejętności, tylko odpowiedzialności – spojrzał w bok – są jakieś zasady
- Nie rozśmieszaj mnie, Weasley – Hermiona pokręciła głową – Twoja jedyna zasada to brak zasad
-  Widocznie mnie nie znasz – spojrzał jej w oczy.
- Boisz się odpowiedzialności i tyle – nie urywała kontaktu wzrokowego z chłopakiem. Nie chciała dać za wygraną. – Ale wiesz co? Znajdzie się ktoś, kto chętnie weźmie sprawę w swoje ręce za Ciebie – chwilę patrzyli na siebie, a między nimi czuć było piorunujące napięcie.
- Masz racje, Granger – powiedział po chwili rudzielec z łobuzerskim uśmiechem. Gwałtownie złapał dziewczynę za uda i podniósł, po czym obrócił się i posadził ją przed sobą na blacie – Chuj w te zasady – po tych słowach dosłownie wpił się w jej usta z niewyobrażalną namiętnością. Hermiona chwilę nie mogła pojąć, co się właśnie dzieje, lecz pod wpływem emocji dała się mu porwać. Pierwszy raz nic jej nie hamowało.
Chłopak napierał na nią całym ciałem, pogłębiając przy tym pocałunek. Już dawno nie był tak podniecony jak teraz. Ściskał delikatnie uda szatynki, na co ta nie była obojętna. Zwinnym ruchem oplotła nogi wokół niego, sprawiając, że jeszcze mocniej na nią napierał. Wszystko działo się bardzo szybko, pod wpływem impulsu.
Obydwoje czuli, jakby razem odlatywali. Fred przeniósł ręce na talie dziewczyny. Jego oddech był coraz szybszy. Hermiona była dla niego jak podwójna dawka adrenaliny. Jak mocny narkotyk. Oderwał się od jej ust i zszedł pocałunkami na jej szyje. Hermiona odchyliła głowę do tyłu a uśmiech mimowolnie pojawił się na jej twarzy. Jeżeli tak wyglądała przyjemność, to chciała tego więcej. Zacisnęła mocniej ręce wokół jego szyi i cicho westchnęła. Jeszcze nigdy nie czuła się tak cudownie. Fred minimalnie oderwał się od jej skóry i zaśmiał się pod nosem.
- Udusisz mnie – powiedział cicho, dmuchając w jej szyje ciepłym powietrzem. Dziewczyna zamrugała parę razy, jakby wracając do rzeczywistości.
- Czas najwyższy – zachichotała i oblizała usta. Chłopak wrócił do obcałowywania jej szyi, schodząc coraz niżej. Pozwalała mu na to. Pozwalała mu na wszystko, by czuć coraz więcej i więcej.
Fred czując, że dziewczyna coraz bardziej się rozluźnia, nie miał hamulców, żeby postępować z nią coraz odważniej. Ciągle pokrywając jej obojczyk pocałunkami, wsadził dłonie pod jej koszulkę i zaczął zataczać nimi kółka na plecach. Czuł pod palcami jak jej skórę zaczyna pokrywać gęsia skórka. Każdy jej odgłos i oddech powodował coraz większe podniecenie chłopaka. Odważył się zabłądzić dłoniami wokół jej dekoltu, a gdy nie protestowała, delikatnie ścisnął rękami jej piersi. Hermiona totalnie się wyłączyła. Czuła się jak w innym wymiarze. Uczucie podniecenia było dla niej czymś zupełnie obcym. Wiedziała jednak, że dobrze wybrała. Że ten chłopak da jej tego najwięcej.
Gryfon wyciągnął ręce spod jej koszulki i oderwał się delikatnie od niej. Pierwszy raz od kilku minut spojrzał jej w oczy i myślał, że w nich utonie. Jej brązowe tęczówki były tak dzikie i spragnione jego dotyku, że zakochał się w nich tysiąc razy bardziej niż dotychczas. Znał spojrzenia dziewczyn wypełnione podnieceniem, ale jej wzrok przeszywał go od góry do dołu. Był tak piękny, że chciał ją obserwować tak przez cały czas. Jednak im bardziej się w nią wpatrywał, tym bardziej miał ochotę mieć ją blisko siebie. Nawet tak mała odległość między nimi była zbyt daleka. Złapał rękami krawędź jej koszulki i przygryzł wargę, wyczekując na pozwolenie. Hermiona uśmiechnęła się nieśmiało i podniosła ręce w górę, ułatwiając mu to. Fred w błyskawicznym tempie pozbył się części jej garderoby. Znowu siedziała przed nim niemal naga a dla niego znowu zatrzymał się czas. Wyglądała tak cudownie, mimo nieśmiale różowych policzków i oczu skierowanych w dół. Nigdy nie widział piękniejszego widoku, niż ten. Żeby rozluźnić atmosferę zagwizdał i uniósł jedną brew. Dziewczyna od razu wybuchnęła śmiechem. Przyglądał się jej chwile. Jej uśmiech był taki piękny i prawdziwy. Złapał ją za policzki i pocałował. Chciał jej pokazać, jak wyjątkowa jest dla niego każda chwila, kiedy jest blisko niej. Po chwili znów przeniósł się na jej szyje, potem na obojczyk, a z obojczyka na dekolt. Gdy delikatnie drażnił jej skórę pocałunkami, zaciskała stopniowo na nim uda. Chłopak zmarszczył rozpaczliwie brwi, bo czuł, jak kolega w jego spodniach przyjaźnie reaguje na jej dotyk. Co poradzić, był tylko mężczyzną. Koniuszkami palców przejeżdżał wzdłuż jej talii, aż w końcu zabrał się za odpięcie jej stanika. Umiejętnie pozbył się materiału, nie odrywając się od całowania jej dekoltu. Czuł, jak napięcie coraz bardziej ją wypełnia. Chciała więcej.
Wplotła rękę we włosy chłopaka, a jej oddech stał się coraz szybszy. Słyszała, że jego tak samo.
Gryfon znowu wpił się w jej usta, błądząc dłońmi po całym ciele dziewczyny. Sam już nie mógł wytrzymać w takim stanie. Nie wiedział, jaka temperatura jest w pomieszczeniu, ale na pewno w tym momencie przekraczała normę. Powoli tracił kontrolę. Potrzebował dużo więcej. Pociągnął gwałtownie za krawędź jej spodni, przysuwając szatynkę bliżej siebie. Hermiona otworzyła szeroko oczy, nie przerywając pocałunku. Nie wiedziała, co w nim zaczynało się budzić, ale podobało jej się to. Wiedziała, że ten chłopak nigdy nie zrobi jej krzywdy, mimo ich różnych relacji. Wiedziała, że to właśnie ten i tylko z nim wyobrażała sobie chwilę zatracenia. Fred w przypływie emocji, zaczął lekko szarpać za guzik jej spodni, a gdy ustąpiły, już o wiele delikatniej i wolniej wsunął w nie rękę. Hermiona jęknęła mu prosto w usta, na co zacisnął mocno oczy. Jeżeli tak wyglądało piekło, do którego tyle razy go wysyłała, to chciał tkwić w nim na wieki. Gorąco bijące od jej ciała niemalże go parzyło. Dziewczyna ścisnęła kosmyki jego włosów, a on zaczął wykonywać dłonią dość wolne ruchy. Znał się na dziewczynach, wiedział jak z nimi postępować. Było mu łatwiej rozpalić gryfonkę, bo była dziewicą. Wszystko było dla niej nowe i pierwsze. Gdy nie mogła skupić się na pocałunku, odchyliła głowę do tyłu i dała mu wolną wole. Pozwoliła mu na wszystko, byleby nie przestawał. Fred znowu dobrał się do jej szyi, tym razem o wiele agresywniej. Czuł, że zostawia jej niemałe ślady, ale kogo to teraz obchodziło. Wyciągnął dłoń z jej spodni i niepewnie wsunął ją tym razem pod materiał jej bielizny. Szatynka mruknęła z podniecenia i wpiła paznokcie w jego plecy. Chłopak widząc jej zadowolenie zaczął delikatnie poruszać ręką, aby powoli doprowadzić ją do samego szczytu rozkoszy. Jeszcze nigdy nie przykuwał aż takiej uwagi, żeby zrobić dobrze dziewczynie. Zazwyczaj to one wolały zaspokajać jego, nie wymagając od niego dużej współpracy. Tym razem było inaczej. Starał się odgadywać każdą jej reakcje, aby jej podniecenie było jak największe. Wystarczyło że jej słuchaj i czuł jej dotyk, samo to mało nie doprowadzało go do orgazmu.
Jego ruchy stawały się stopniowo coraz szybsze, a szatynka mało nie zdarła skóry na jego plecach. Było jej tak dobrze. Nigdy jeszcze nie czuła się tak jak teraz. Miała wrażenie, że krew w jej żyłach zalewa powoli całe jej ciało, powodując, że coraz bardziej czuła się jak na jakimś haju. Przygryzała delikatnie usta, gdy podniecenie jej ciała rosło z każdą sekundą. Fred czuł jak dziewczyna coraz częściej zaciska nogi na jego biodrach. To był znak, że jest już blisko końca. Oddech szatynki był stopniowo szybszy i głębszy. Gryfon nie mógł wytrzymać, gdy to słyszał. Była tak wyzwolona i pragnąca czegoś więcej. W końcu zacisnęła o wiele mocniej uda wokół niego i wydała z siebie stłumiony jęk. Wstrzymała na chwile oddech. Fred oderwał się pod wpływem emocji od jej szyi, złapał jej policzek i najmocniej jak tylko potrafił, wpił się w jej usta. Stracił kontrolę nad sobą, gdy całe jej ciało napięło się pod nim. Hermiona rozchyliła delikatnie usta i w końcu wypuściła powietrze, cichutko jęcząc mu w usta. Chłopak myślał, że zaraz oszaleje. Przeczesał ręką rozczochrane przez szatynkę włosy i wpatrywał się w nią. Obserwował jak powoli się uspokaja. Spojrzała na niego i delikatnie się uśmiechnęła. Był taki przystojny. Jego brązowe oczy i zapatrzony wyraz twarzy porywał ją bezpowrotnie. Czuła się najpiękniejsza na świecie, gdy na nią tak patrzył. Jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś takiego i chciała o wiele więcej.
- Teraz mi już nie uciekniesz – powiedział z uśmiechem chłopak, na co Hermiona tylko spojrzała z łobuzerskim uśmiechem. Traktował to, jako pozwolenie na ciąg dalszy. Złapał ją za uda i podniósł. Chyba każda dziewczyna marzy o takiej chwili. Szatynka nie wyobrażała sobie tego bardziej wyjątkowo, niż zaoferował jej Fred. Przeniósł ją do pokoju w którym się obudziła i rzucił na miękkie łóżko.
- Oj Granger, nagrabiłaś sobie – chłopak pokręcił głową i z szerokim uśmiechem na twarzy, ściągnął koszulkę.
- Tylko mi nie jęcz z bólu przez te rany wojenne – zaśmiała się szatynka, podpierając się łokciami na kołdrze. Czuła się tak swojo w jego towarzystwie. Nie przeszkadzało jej nawet to, że była kompletnie naga od pasa w górę.
- Spokojnie, nawet jeżeli tak będzie, to mogę Ci zagwarantować, że zagłuszysz moje jęki, skarbie – mrugnął do niej i długo nie czekając na odpowiedź, wszedł kolanami na łóżko, wsunął się miedzy jej nogi i opierając się dwoma rękami nad jej głową, wpił się w jej usta. Po rozgrzewce w kuchni, byli jeszcze bardziej podnieceni. Chłopak wiedział, że musi być dość ostrożny, jednak ciężko mu było zachować zdrowy rozsądek. Wyprostował się. Spojrzał na nią z góry i oparł ręce na jej kolanach. Dziewczyna, już o wiele pewniej, uniosła pytająco brwi z uśmiechem na twarzy.
- Hermiona Granger w moim łóżku – pokręcił głową i pociągnął za nogawki jej spodni – każdej bym się tu spodziewał, ale kurwa, nie Ciebie  - uśmiechnął się wyraźnie podekscytowany i zrzucił jej dżinsy w kąt pokoju. Znowu nachylił się i ją pocałował. Było to o wiele bardziej agresywne niż wcześniej. Obydwoje byli rozpaleni do granic możliwości. Fred oddychał coraz szybciej. Nie odrywając się od niej, rozpaczliwie próbował rozpiąć swoje spodnie. Hermiona w tym czasie gładziła jego barki i ramiona. Potrzebowali siebie nawzajem. Kiedy w końcu chłopak uporał się z rozporkiem i naparł całym ciałem na szatynkę, coś głośno stuknęło w okno w sąsiednim pokoju. Obydwoje zastygli w bezruchu.
- Co to było? – zapytała zaniepokojona gryfonka, wyglądając zza ramienia rudzielca.
- Nie wiem, olej to – zniecierpliwiony, dobrał się do jej szyi. Hermiona jednak nie dawała za wygraną.
- Czekaj – odsunęła go od siebie – lepiej idź sprawdzić – rozsądek w tym momencie zawyżył nad okolicznościami, w jakich się znaleźli. Chłopak westchnął głośno.
- Jesteś bezlitosna, Hermionka – pokręcił głową i wstał. Dziewczyna podparła się na łokciach i odprowadziła go wzrokiem do drzwi.
Fred niezadowolony wyszedł z pokoju i mozolnie powędrował w stronę kuchni. Gdyby go ktoś teraz zobaczył bez koszulki, z wpół opuszczonymi spodniami, to od razu by wiedział, co tutaj się dzieje. Przeczesał rozczochrane włosy i podszedł do okna. Nic szczególnego za nim nie zauważył, więc je otworzył i wyjrzał przez nie. Nagle w błyskawicznym tempie nad jego ramieniem przeleciała kruczoczarna sowa i wylądowała na przeciwległym od okna stole. Zdezorientowany chłopak natychmiast spojrzał w jej kierunku.
- Co tam się dzieje? – zawołała z sąsiedniego pokoju Hermiona.
- Nic, daj mi minutkę – odpowiedział jej i podszedł do ptaka. Miał on w dziobie kopertę, którą wypuścił na stół i natychmiast odleciał tą samą drogą, co się tu dostał. Chłopak nie zwracając na to większej uwagi, wziął do ręki kopertę i jeszcze bardziej zaintrygowała go jej zawartość przez swoje imię i nazwisko napisane na jej środku. Obrócił ją w dłoniach i otworzył.
- Fred, wszystko okej? – znów odezwała się dziewczyna, czekająca w pokoju, jednak już tego nie usłyszał. W kopercie znajdowała się mała karteczka, bez adresata. Zawierała tylko jedno słowo.

- Do cholery jasnej, Fred! – Hermiona powoli zaczynała się niepokoić tym, że rudzielec jej nie odpowiada. On jednak nie potrafił. Serce podskoczyło mu do gardła i zastygł w miejscu. Wzrok miał skierowany na kartkę i mimo, że znajdowało się na nim tylko jedno słowo to przeczytał je już chyba dziesiąty raz. Jednak nic się nie zmieniło. Na kartce dalej widniał cały czas ten sam, napisany elegancką czcionką wyraz „Morderca”.  


_______________________________________________________________________



Zapraszam tym razem bardzo gorąco do komentowania, bo chcę znać waszą opinie na temat takich hard rozdziałów. 

Pozdrawiam, 

Maggie xx

środa, 26 kwietnia 2017

Rozdział 27 "Mam coś czego chcesz [...] za Ty masz coś, czego chcę ja"

Rozdział XXVII "Mam coś czego chcesz [...] za Ty masz coś, czego chcę ja"

Kolejny strzał wyprysnął obok głowy Freda, kiedy znalazł się w polu widzenia śmierciożerców. Walka trwała od dobrych dwudziestu minut. Cały salon Malfoy Manor wypełnił pył odpryskującej tapety pod wpływem zaklęć. Nie było nic widać, co ułatwiało atak obu stronom. Zauważył z daleka Rona, który schował się za kominkiem i atakował zaklęciami z zaskoczenia. Natychmiast do niego podbiegł.
- Gdzie jest tata?! - krzyknął, próbując przedrzeć głos przez hałas wystrzałów. Ron spojrzał pełnymi emocji oczyma i pokręcił głową cały zachłyśnięty adrenaliną. Fred machnął ręką. Od niego nic się nie dowie. Odwrócił głowę i wtedy dostrzegł wąski korytarz w oddali pomieszczenia. "Gdybym był śmierciożercą, swoich zakładników ukryłbym w mało dostępnym miejscu" - pomyślał. Bez większego zastanowienia ruszył w stronę korytarza. Idąc cały czas z wystawioną do walki różdżką, co chwila rzucał na oślep zaklęcia, gdy tylko widział czarne postacie. Wiedział, że nie trafi nikogo ze swoich, bo śmierciożerców łatwo da się rozpoznać przez ich specyficzne, czarne peleryny. Gdy w końcu udało mu się dotrzeć do łuku przejściowego do korytarza, odgarnął włosy do tyłu i wypluł ślinę, usuwając z ust kawałki pyłu, osiadłe na jego podniebieniu. Wszedł do ciemnego korytarza. Przetarł wierzchem dłoni zaczerwienione oczy i dopiero po chwili zdołał cokolwiek zobaczyć. Spojrzał w lewo. Ani żywej duszy. Nagle z prawej strony zauważył cień postaci w pelerynie. Natychmiast się odwrócił i pobiegł w jej kierunku. Zauważył kilka metrów dalej Syriusza podążającego szybkim krokiem w głąb korytarza. Nieświadomy obecności śmierciożercy za plecami był łatwym celem dla niego. Fred puścił się za nim biegiem. Był pewien, że zdąży. Śmierciożerca uniósł różdżkę do góry, chcąc wypowiedzieć zaklęcie. Rudzielec przyspieszył i rzucił swoją różdżkę w kąt, wiedząc, że w ten sposób nie zdoła go powstrzymać. Dzieliły ich na oko dwa metry.
- Avada... - śmierciożerca nie zdążył dokończyć śmiertelnego zaklęcia, kiedy Fred złapał go za ramiona i popchnął na ścianę. Nie poznał kto to, ponieważ było dość ciemno.
- Fred! Dziękuje Ci! - krzyknął zdziwiony  Syriusz, który dopiero słysząc wypowiadane przez śmierciożerce zaklęcie, skapnął się w jakim był niebezpieczeństwie.
- Pożałujesz tego, głupcze, Black zginie jak każdy z Waszego zakonu - ciemna postać przemówiła niskim głosem, trzymając się kurczowo ściany.
- Gdzie on jest?! - rudzielec złapał go za materiał peleryny na klatce piersiowej. - Gdzie jest mój ojciec?! - mężczyzna zaśmiał się tylko głośno, patrząc chłopakowi w oczy. Fred nie czekając dłużej na odpowiedź, zacisnął dłoń w pięść i wymierzył mu prosto w twarz. Śmierciożerca zachwiał się w miejscu a po chwili splunął krwią.
- Odpowiadaj! - kolejny cios wylądował na szczęce mężczyzny na co ryknął z bólu. - Odpowiadaj, kurwa!
- Twój ojciec gnije w lochach, gdzie znajdzie się cała wasza rodzina - zakaszlał dwa razy i wypluł kolejną porcję czerwonej cieczy - Was, zdrajcy krwi, trzeba powyrzynać jak świnie - rudzielec wpadł w furie. Na oślep okładał pięściami przeciwnika, nie patrząc nawet gdzie uderza. Mężczyzna zalał się krwią z nosa, co nie przejęło chłopaka.
- Zostaw Fred! - Syriusz próbował odciągnąć go od śmierciożercy, jednak rudzielec nie słyszał co do niego mówi. Był jak w transie. Mężczyzna zaczął osuwać się na nogach.
- Walcz Ty śmieciu! - wydarł się gardłowym głosem i kolejny cios wymierzył mu w brzuch.
- Fred dość! - Syriusz złapał go za ramiona i z wielką siłą odciągnął go od nieprzytomnego przeciwnika. Chłopak splunął na niego.
- Pożałujecie tego wszystkiego, pożałujecie! - krzyczał w ogromnej furii cały czas próbując dobić mężczyznę. Gdy Syriuszowi udało się odciągnąć go od sługi Czarnego Pana popchnął go na ścianę. Fred z emocji osunął się na ziemię i nie mógł złapać oddechu. Wciąż patrzył na swojego wroga zwierzęcym wzrokiem.
- Zostaw go już, Fred, nie jest tego warty! - Syriusz próbował przemówić mu do rozsądku. Jednak jego słowa odbijały się od jego uszu jak od ściany. Chciał zemsty. Chciał, by wszyscy pożałowali swoich bestialskich czynów. Rozprostował prawą rękę, nie zwracając uwagi na pogruchotane w niej kostki. Krew sączyła się z jego dłoni kapiąc leniwie na ziemie. Miał to gdzieś. W tym momencie nie myślał racjonalnie. Nie interesowało go to, czy zabił tego mężczyznę, czy połamał mu wszystkie kości na twarzy. Myślał tylko o tym, jak odpłacić im się za to, co zrobili. Obudziła się w nim bestia i był rządny przelania krwi za swoich bliskich.
- Idź - odezwał się przeraźliwie spokojnym głosem - Idź, pomóż reszcie, ja poszukam taty
- Jesteś pewny Fred? - Syriusz klęknął nad chłopakiem i złapał go za ramię. Był mu wdzięczny, za to, że tak naprawdę jeszcze żyje.
- Tak, dam sobie radę, oni Cię tam potrzebują
- Jesteś mądrym chłopakiem, synu - położył mu rękę na policzku niczym jego drugi ojciec - tylko nie zrób niczego głupiego - chwilę patrzył na niego z uwagą. Dostrzegł w nim młodszego siebie. Chłopaka, któremu emocje zawsze brały górę.
- Oni zapłacą za swoje - Fred cały czas obserwował nieruchome ciało śmierciożercy. Był pewien, że gdyby w tym momencie się podniósł, to by nie oszczędził mu bólu. Nie od dzisiaj wiedział, jak go sprawiać i nie był wrażliwy na krzywdę przeciwników. Życie go nauczyło już w tak młodym wieku walczyć o swoje.
- Fred, w domu czeka na Ciebie Twoja kobieta, proszę, nie wracaj do niej jako zabójca, jesteś dobrym człowiekiem - chłopak nawet nie zaprzeczał. Wiedział, że Syriusz widzi więcej, niż nawet on sam. Wiedział też, że mimo ich napiętej relacji, Hermiona była jego i tylko jego.
- Jako zabójca czy nie i tak do niej wrócę
- Ważne, że masz do kogo i to się liczy -  położył rękę na jego klatkę piersiową - liczy się to jaki jesteś tutaj, nie zapomnij, że jesteś dobry - Syriusz wstał i podał mu jego różdżkę, leżącą na podłodze. Ruszył w stronę wyjścia, zostawiając chłopaka samego. Przed samym wyjściem zatrzymał się.
- I dziękuję Ci synu, dziękuję za uratowanie mi życia - Fred tylko kiwnął do niego głową. Nie był w stanie już nic powiedzieć. Kiedy Syriusz zniknął z pola widzenia, chłopak dalej pozostał w tej samej pozycji. Przetarł twarz prawą ręką, zostawiając na policzku plamę krwi. Spojrzał na swoje dłonie. Przeraził go fakt, że krew na jego rękach jest czyjaś. Już nie raz zmywał z nich nie swoją krew, jednak nigdy nie doprowadził do sytuacji w której o mało kogoś nie zabił. Przecież nie był zabójcą. Nie był człowiekiem, który odbiera komuś życie. Wstał z podłogi i podszedł do śmierciożercy. Przyłożył dwa palce do szyi mężczyzny, sprawdzając puls. Żył. Tętno było słabe, jednak sam fakt, że dalej biło go uspokoił. Nie odebrał komuś życia. Gdyby nie Syriusz, nie zdołałby się powstrzymać. Okładał go nie zwracając uwagi na to, że całą twarz zalała mu krew. Nie zwracał uwagi na to, że już dawno stracił przez niego przytomność. Po prostu robił swoje. Gdy już się uspokoił nie czując na sobie ciężaru czyjejś egzystencji, oderwał kawałek materiały ze swojej koszulki i owinął nią sobie sine, zakrwawione kostki u prawej ręki. Nie zastanawiając się dłużej, chwycił pewniej różdżkę i ruszył do przodu. Skupił się na szukaniu taty. Nie wybaczyłby sobie, gdyby wrócił bez niego. Tak bardzo mu zależało, żeby to on go odnalazł. Chciał odpłacić się mu za wszystkie krzywdy, jakie mu sprawił. Wiedział, że ojciec nigdy nie odmówił mu pomocy. Jak wracał pijany późno w nocy do domu, jak wywoływał serie bójek podczas pobytu w Hogwarcie. Oprócz George'a był jedyną osobą, której mógł się wyżalić. Której mógł przyznać ilu dziewczynom złamał serce a ilu chłopakom nos. Nigdy nie obarczał problemami swoją mamę, ponieważ wiedział, że najgorzej znosiła problemy związane z nim i jego bliźniakiem. Widział, jak za każdym razem trzęsą jej się ręce, kiedy otwierała każdy list z Hogwartu. Zawsze słabo znosiła to, że on i jego bliźniak nie byli przykładami dla młodszego rodzeństwa. Tata to rozumiał. Zawsze potrafił im przetłumaczyć do rozsądku. Nigdy nie pokazał im tego, że było mu za nich wstyd. Zawsze uspokajał swoją żonę, mówiąc, że każdy wiek ma swoje prawa. Mimo szyderczych śmiechów współpracowników i współczujących spojrzeń nauczycieli był dumny ze swojej rodziny, jaką stworzył wraz z żoną.
- Tato, gdzie oni Cię trzymają - powiedział sam do siebie, idąc mrocznym korytarzem. Nie miał nawet czasu na strach. Zresztą nigdy nie był bojaźliwy. Czasami go gubiło stawianie na pierwszym miejscu działanie a na drugim myślenie. Zamyślony, nie wiedział kiedy znalazł się na końcu korytarza, gdzie ukazało mu się rozwidlenie. Stał tak chwile w zastanowieniu, gdy w odbiciu pochodni palącej się na wprost niego ukazał się cień przechodzącej postaci. Natychmiast spojrzał w lewą stronę. Wystarczyło mu to, żeby puścić się za nią w bieg. Gdy dotarł do kolejnego rozwidlenia, zobaczył jedyne, uchylone drzwi spośród kilku takich samych. Nie myśląc nad tym dłużej po prostu zmierzył w ich stronę. Bez większych podchodów po prostu wszedł do środka. Pokój był prawie pusty, jednak wyrzeźbione sklepienia i marmurowe ściany tuszowały jego nieumeblowanie. W kącie stała tylko duża, czarna szafa, idealnie pasująca do wystroju całego domu a na przeciwko jej łóżko wykonane z ciemnego drewna. Fred rozejrzał się dokładnie. Jego oczom ukazał się Draco Malfoy obserwujący widok zza okna. To było dość dziwne, bo na zewnątrz panował od kilku godzin mrok.
- Witaj Weasley - wypowiedział spokojnym głosem, nie obracając się. Fred zacisnął szczękę ze złości. Podszedł i pociągnął go za tył jasnego swetra, odwracając go w ten sposób do siebie przodem.
- Jak już się do mnie odzywasz to miej odwagę patrzeć mi w oczy - wycedził rudzielec przez zęby. Malfoy przełknął ślinę i zmarszczył ciemne brwi, próbując ukryć strach.
- Uspokój się - powiedział powoli - mam dla Ciebie ciekawą propozycję
- Ty dla mnie? - Fred zaśmiał się bezczelnie - Myślisz, że będę Cię prosił o cokolwiek?
- Mam coś czego chcesz - wyszeptał Draco, dając nacisk na każde słowo - a Ty masz coś, czego chcę ja - Fred uniósł brwi i puścił chłopaka. Cały czas bacznie go obserwując, założył ręce.
- Do rzeczy, Malfoy - zmierzył go z nienawistnym wzrokiem. Gdy patrzył na niego, przypominał mu się obraz roztrzęsionej Hermiony wtedy w łazience - produkuj się, póki jeszcze masz całą gębę - mówiąc to przysunął go za kołnierz jeszcze bliżej swojej twarzy, patrząc na niego przeraźliwie przeszywającym wzrokiem. Za chwilę go puścił, cofnął się kilka kroków, wciąż bacznie obserwując blondyna i oparł się o ścianę. Draco poprawił ubranie i strzelił kostkami.
- Nie dziwi mnie fakt, że nie uczestniczysz w waszej próżnej walce na górze - mówiąc to, zmierzył go wzrokiem - szukasz kogoś
- Do rzeczy, powiedziałem
- Ten dom ma więcej ukrytych pomieszczeń i zakamarków niż myślisz - zaczął przechadzać się po tajemniczym pokoju - bez mojej pomocy, możesz sobie tak błądzić nawet i przez całą noc - Fred chwilę obserwował ślizgona, udając rozbawienie. Tak naprawdę w środku cały się gotował. Zaśmiał się po chwili pod nosem.
- Niby dlaczego miałbyś mi pomóc, Malfoy?
- Naprawdę się nie domyślasz? - Draco pokręcił głową, patrząc na chłopaka znacząco - myślałem, że zrobiłeś się bardziej kumaty od kiedy pieprzysz na boku Granger
- Chuj Ci do tego kogo ja pieprzę - rudzielca dzieliły sekundy od rozkwaszenia chłopakowi twarzy. Jednak chodziło o jego tatę, musiał go wysłuchać.
- Jesteśmy podobni, Weasley - Draco uśmiechnął się szyderczo pod nosem - lubisz wyzwania takie jak Granger, lubisz dostawać to, co pozornie nieosiągalne
- Posłuchaj mnie - oblizał nerwowo usta - jeżeli zajmujesz mój czas tylko po to, żeby dostać poradę seksualną, to jest dość dziwne, zresztą jak cała Twoja osoba
- Tak Ci źle z prawdą? - blondyn podniósł brew.
- To z kim ja chodzę do łóżka nie powinno Cię interesować, Malfoy, nigdy nie kręciły mnie jakieś chore wyzwania, coś Ci się uroiło w tej chorej, blond główce
- Przestań pieprzyć, Weasley - ślizgon spojrzał na niego - już dawno Cię rozgryzłem, kręcą Cię niedostępne rejony, gdyby tak nie było to byś nie posuwał Pansy po balu bożonarodzeniowym zalany w trupa
- O czym Ty...
- Zawsze wyznaczasz sobie trudne cele, żeby była lepsza zabawa, znam to uczucie za dobrze
- Zaczynasz mnie irytować, Malfoy
- W tym jest cały sęk, wypatrzyłeś sobie Granger, zrobiłeś swoje lub nie, chcesz tego samego czego chce ja - podszedł bliżej niego. Powoli zaczął wykładać karty na stół.
- Czego Ty od niej chcesz? - warknął Fred. Blondyn nawet nie miał pojęcia, w jak czuły punkt uderzył.
- Nie myśl sobie, że poczułbym coś do szlamy, to nie tak, po prostu muszę mieć to, co zakazane, chcę jej udowodnić, że zawsze dostaję tego czego chcę, prędzej czy później, jednak zawsze - rudzielec nie wytrzymał. Przyłożył mu prosto w twarz zaciśniętą do czerwoności pięścią. To było wbrew jego woli. Po prostu nie mógł słuchać tak okropnych rzeczy na jej temat. Ślizgon zgiął się w pół. Fred próbował uspokoić oddech. Nie chciał dać sprowokować się po raz kolejny. Nie przez tego szczura. Malfoy podniósł głowę i przetarł dłonią sączącą się krew z nosa. Spojrzał na niego i uśmiechnął się triumfująco. Przyparł go do muru.
- Moja propozycja jest nadal aktualna - wciąż patrzył na niego, uśmiechając się - przyprowadzisz mi ją, a ja uwalniam Twojego tatusia
- Chyba za lekko Ci przyjebałem, Malfoy
- Zastanów się - nie dawał za wygraną - teraz Ci powiem gdzie on jest, a Ty po drodze sprowadzisz mi dziewczynę, nieważne czy dobrowolnie czy podstępem - rozprostował szyję - jak będzie po wszystkim, przyjdę i rodzinka znów będzie w komplecie, a Granger włos z głowy nie spadnie, słowo
- Chyba śnisz, skończony idioto, Twoje słowo jest gówno warte jak ta cała, nienormalna gierka - ręce automatycznie po raz kolejny zwinęły mu się w pięści. Nigdy jeszcze nikt nie postawił go w takiej sytuacji. - Jeżeli jesteś aż tak zdesperowany, żeby siłą zaliczyć panienkę to Ci współczuję, ale prędzej wolę tu spędzić całą noc na szukaniu niż pójść na ten układ
- Tak myślałem - zaśmiał się - Wielki casanova zakochał się w pospolitej szlamie, jakie to romantyczne
- Malfoy, uwierz mi, że jakbym się w niej zakochał, to byś po pierwszych słowach nie wstał więcej z ziemi
- A jednak coś w tym musi być, skoro chcesz spisać tatusia na straty za przelecenie Granger, nie ucieszyłby się - Fred spojrzał w bok, zaciskając szczękę. Za nic w świecie nie pójdzie na taki układ. Musiałby być skończonym frajerem bez serca. To nawet nie była kwestia uczuć. To była kwestia przyzwoitości. Z drugiej strony, przecież powinien zrobić wszystko, żeby jego tata nie zginął. Jeżeli nie daj boże tak się stanie, będzie czuł pustkę i poczucie winy. Malfoy zaśmiał się i pokazał mu dość duży, złoty klucz na także złotym kółku.
- Tu jest wolność Twojego ojca, po tym, jak się z nią zabawię, dostajesz go do ręki, decyzja należy do Ciebie, Weasley - po tych słowach, Fredowi zapaliła się lampka w głowie. Zwykły klucz. Jego tata jest w miejscu, którego nie bronią zaklęcia, czarna magia, tylko zwykły klucz. Malfoy będzie mu potrzebny tylko do wskazania miejsca, a klucz mu zabierze siłą.
- Wiesz co, Malfoy? - odezwał się po minucie ciszy. Cały plan miał już w głowie. - umowa stoi
- Wiedziałem, że pękniesz - Blondyn uśmiechnął się drwiąco. Nie wiedział, że Fred szykuje podstęp.
- Mówisz mi, gdzie on jest, ja Ci przyprowadzam dziewczynę, a Ty mi dajesz klucz - gryfon powtórzył umowę dla pewności. Nawet jeżeli wiedział, że nikogo mu nie ma zamiaru przyprowadzać, to czuł się źle, wypowiadając te słowa.
- Tak właśnie, kluczyk za Granger, mam nadzieję, że się rozumiemy - Malfoy wystawił rękę do rudzielca, aby przypieczętować umowę. Dobrze, że nie wiedział, że Hermiony tutaj nawet nie ma. A tak naprawdę jest, tylko o tym już nikt nie wie.
- Takim jak Ty ręki nie podaje - odpowiedział mu z powagą w głosie. Co jak co, Malfoy'a nienawidził i gdyby nie to, że od niego zależało życie jego ojca, to już dawno nie rozmawiałby z nim tak spokojnie. Doprowadzało go to do szału, jednak wiedział, że musi teraz zachować spokój i się skoncentrować. Ślizgon zaśmiał się drwiąco.
- Jak sobie chcesz - powiedział - Twój ojciec ma swoje specjalne lokum za tym korytarzem w prawo, wystarczy, że skierujesz różdżkę na ścianę pomiędzy dwoma pochodniami, które tam są i wykonasz nią kształt litery M, mam nadzieję, że zapamiętasz
- Dobra - Fred zacisnął szczękę. Pierwszy punkt za nim - poczekaj tutaj, niedługo przyprowadzę Granger - chwilę patrzyli sobie w oczy z nienawiścią, a potem Fred wyszedł trzaskając drzwiami. Zabawę czas zacząć.

                                                                   ***

Dwadzieścia minut wcześniej

Hermiona delikatnie zaczęła otwierać oczy i ciemność zastąpił mrok lochu. Syknęła z bólu, kiedy obróciła głowę w bok. Musiała nieźle nią rąbnąć w ścianę. Poruszyła lekko palcami, żeby sprawdzić, czy ma w nich czucie i dość mozolnie wstała. Ból głowy był teraz nie do zniesienia. Chciała rozmasować obolały kark, jednak gdy poczuła coś mokrego, wplotła ją we włosy z tyłu głowy. Znów syknęła z bólu, kiedy zaatakowało ją gwałtownie szczypanie od dotyku ręki. Wyciągnęła ją ze swoich włosów i spojrzała na nią. Była umazana krwią. Czyli musiała nie tyle co nieźle, ale paskudnie rąbnąć. Rozejrzała się po lochu i pędem podbiegła do krat. Zaczęła za nie szarpać i nawoływać swoją przyjaciółkę. Nic to nie dało. Panowała cisza i tylko niewyraźnie było słychać odgłosy walki w oddali.
- No to pięknie - stwierdziła sama do siebie i podniosła z podłogi różdżkę. Oczywiście spróbowała potraktować zamek w kratach zaklęciem Alohomora, lub same kraty Reducto, jednak potwierdziły się jej obawy, Malfoy'owie nie zrobili by lochów, na które działają zaklęcia. Hermiona poprawiła spięte włosy i zaczęła badać dokładnie rękami, czy krat nie da się w jakiś sposób otworzyć manualnie. Przecież nie może tutaj tak tkwić. Kiedy i to nie dało rezultatów, kopnęła w nie z całej siły i załamana oparła się o nie plecami. Nie taki był plan. Nie po to pokonała tyle przeszkód, żeby się tu dostać. Podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Przez panującą ciemność, prawie nie było widać ściany w pomieszczeniu. Jednak nagle coś przykuło jej uwagę. Czy to przez ten dziwny mrok, widzi swój cień na podłodze ZA ścianą? Podeszła bliżej i serce zabiło jej szybciej. Że też wcześniej nie dostrzegła, że w ścianie jest po prostu najzwyklejsze przejście, jakby wybrakowane miejsce na drzwi. Natychmiast udała się w tamtą stronę. Musiała zrobić duży krok, aby wejść na dość wysoki stopień, oddzielający loch od korytarza, jednak gdy już to zrobiła, poczuła ulgę, że to korytarz domu a nie dalsza część lochu. Ruszyła przed siebie, oświetlając sobie drogę różdżką. Korytarz ciągnął się niczym labirynt. Dom na zewnątrz nie wydawał jej się aż taki wielki. Gdy doszła do rozwidlenia, ruszyła tam, gdzie było coraz więcej pochodni. Im bliżej centrum tego domu, tym bliżej swoich przyjaciół. Ostrożnie wyjrzała zza rogu, gdy doszła do zakrętu i zobaczyła kolejny korytarz, jednak ten z kolei, był ciekawszy. Prawa ściana posiadała trzy pary drzwi. Jej uwagę przykuły te, które były lekko uchylone. Podeszła do nich bezszelestnie i przywarła plecami do miejsca, w którym drzwi się otwierały. Jeżeli ktoś z nich nagle wyjdzie, ma większe szanse, że jej nie przyłapie. Przysunęła się jak najbliżej szpary pomiędzy zawiasami drzwi i zaczęła się przysłuchiwać.
- Tu jest wolność Twojego ojca, po tym, jak się z nią zabawię, dostajesz go do ręki, decyzja należy do Ciebie Weasley - Hermiona zmarszczyła brwi, słysząc urywek rozmowy. Rozpoznała od razu głos Malfoy'a. Nikt nie miał tak bezczelnego tonu jak on. Musiał rozmawiać z którymś z Weasley'ów, skoro użył tego nazwiska. Dziewczyna przylgnęła do drzwi tak jak się tylko dało.
- Wiesz co Malfoy? - wtedy już wiedziała, że to Fred - Umowa stoi - usłyszała, a zmarszczka pomiędzy jej brwiami zrobiła się jeszcze większa. "Jaka umowa? O czym oni mówią?" - zastanawiała się w myśli, gdy ktoś znów przemówił.
- Wiedziałem, że pękniesz - znowu Malfoy. Wyczuła w jego głosie zadowolenie. A to nie wróżyło nic dobrego.
- Mówisz mi, gdzie on jest, ja Ci przyprowadzam dziewczynę, a Ty mi dajesz klucz - powiedział Fred. Szatynka nie wierzyła własnym uszom i nie mogła pokleić w głowie faktów. Nigdy nie słyszała bardziej dziwacznej rozmowy niż ta. Na co oni się umawiają? Nie miała zielonego pojęcia. Miała najróżniejsze scenariusze w głowie, ale żaden z nich nie trzymał się do końca kupy. Domyśliła się, że Malfoy zaproponował Fredowi wolność ojca za coś, ale nie mogła pojąć o co chodzi z wymienioną dziewczyną.
- Tak właśnie, kluczyk za Granger, mam nadzieję, że się rozumiemy - gdy Malfoy wymówił te słowa, szatynce żołądek podszedł do gardła. Nie rozumiała, co to ma znaczyć i nawet nie chciała. Usłyszała już wystarczająco. Fred w tym momencie dla niej nie istniał. Nie słuchała już nawet dalszej rozmowy. Czuła, jak uginają się pod nią nogi. Jeszcze nigdy na nikim się tak nie zawiodła. W kącikach oczu zebrały jej się łzy. Nie chciała nawet myśleć, co by było, jakby się tu nie znalazła i nie usłyszała ich podłej umowy. Szybko wytarła mokre oczy. Coś w niej pękło. Poczuła niewyobrażalną złość. Gdyby postawili teraz Freda przed nią, to by go zmasakrowała, zniszczyła. Jednak nie, to musi być coś znacznie gorszego. Nic nie zyska tym, że się na nim wyżyje, musi zrobić coś, co Fred zapamięta na długo. Coś, co będzie do końca życia wywoływało poczucie winy u niego. I wtedy już wiedziała co robić. Usłyszała szybkie kroki w stronę wyjścia, więc jak na baczność jeszcze mocniej przyległa plecami do ściany. Fred wyszedł z pokoju niczym petarda i ruszył w przeciwną stronę niż ona. Hermiona zajrzała zza drzwi, by go dostrzec. Znała ten chód chłopaka. Zawsze chodził szybko i twardo, kiedy był wściekły. Gdyby przed nim stał teraz tłum, najprawdopodobniej dalej by szedł taranując wszystkich po kolei, nawet nie zwracając na to uwagi. Gryfonka zacisnęła usta w cienką linie. No i co z tego, że był zły, skoro poszedł na ten układ. Więcej ją nie obchodziło. Jeżeli tak łatwo jest zdolny do poświęcenia jej osoby to ona tak samo będzie zdolna do podłych rzeczy. Pobiegła jak najdalej od chłopaka, w przeciwną stronę. Chciała znaleźć jakieś lustro, lub cokolwiek, gdzie by widziała swoje odbicie. Weszła do pomieszczenia korytarz dalej. Było w nim dość jasno. Umeblowany był jak zwykła, jednoosobowa sypialnia. Może to pokój Malfoy'a? Nie przejmując się tym dłużej, podeszła do dużej szafy, na której drzwiach były ładnie wyrzeźbione dwa lustra. Szybko podeszła do jednego z nich i zaczęła poprawiać rozmazany makijaż. Kawałkiem materiału ze swojego ubrania starała się wytrzeć twarz od kurzu. Potrwało to jakieś pięć minut, zanim była już całkowicie przygotowana na swój plan. Uznała, że jeżeli Fred poszedł na taki układ to ona będzie "współpracować". W końcu to przez relacje z nim dowiedziała się, że jest dobrą aktorką. Spojrzała na swoje odbicie i zauważyła, jaką ma złość w oczach. Uśmiechnęła się do sama do siebie.
- Zabawę czas zacząć - stwierdziła i wypuściła powietrze przez usta. Jeżeli Malfoy ma klucz od pomieszczenia lub lochu, w którym jest Pan Weasley, to bez problemu sama go zabierze, zanim Fred go dostanie w zamian za jej osobę. Nawet nie podejrzewał jak była na niego wściekła. Jak bardzo go nienawidziła w tym momencie. Chciała, by poczuł się tak okropnie jak ona teraz. Jeszcze chwilę tak stała przyglądając się sobie, czego nie robiła często i ruszyła do wyjścia. Ostrożnie otworzyła drzwi i rozejrzała się, czy ktoś jest na korytarzu. Pusto. Poszła szybkim krokiem wgłąb mrocznego korytarza i zatrzymała się przy drzwiach, gdzie był ślizgon. Schowała szybko różdżkę pod nogawkę wzdłuż łydki, by ten nie miał podejrzeń, że chce go oszukać. Przetarła ręce i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Granger - Malfoy uśmiechnął się szyderczo i zmierzył dziewczynę. Oprócz nienawiści w jego spojrzeniu dało się też zauważyć nutkę podniecenia. Szatynce na jego widok chciało się wymiotować. Nie z obrzydzenia, tylko z przerażenia, które od tamtej chwili w łazience jej towarzyszyło, gdy nawet o nim pomyślała.
- Chociaż wzrok masz dobry, Malfoy - skomentowała to pikantnie i uśmiechnęła się sztucznie, by się nie zdradzić. Wszystko szło zgodnie z planem - zanim coś powiesz, to wspomnę Ci, że wiem dlaczego tu jestem, Fred mi wszystko powiedział
- Doprawdy? - zapytał, ze sztucznym zdziwieniem w głosie i przechadzał się po pokoju, lustrując ją wzrokiem.
- Tak - powiedziała stanowczo - jeżeli to ma uratować czyjeś życie to chętnie pomogę
- Uwierz mi, że ja jeszcze chętniej, Granger - odpowiedział z chorym uśmieszkiem na twarzy i zbliżył się do szatynki. Hermiona miała ochotę uciec stamtąd jak najszybciej. Było jej tak przykro. Gdyby Fred jej o tym powiedział, to na pewno by pomogła. Oczywiście nie w taki sposób w jaki chciał ślizgon. Zrobiłaby to, co robi teraz. Chciała dać Malfoy'owi złudne wrażenie, że mu się odda, jednak to był tylko podstęp.
- Rozluźnij się, Granger, zajmę się Tobą lepiej niż Twój Weasley - złapał szatynkę w pasie, na co poczuła obrzydzenie i strach. Jednak była zbyt zdeterminowana, by odpuścić. Nic mu nie odpowiedziała. Nie chciała się dać sprowokować. I tak to już nie było zbyt dobre, że wyczuł jak jest spięta. Malfoy przysunął dziewczynę do siebie i zaczął całować ją po szyi. Nie czuła przy tym ani grama przyjemności. Widziała w tym momencie różnice pomiędzy nim a Fredem. Przy rudzielcu wystarczyło jego jedno spojrzenie, żeby czuła podniecenie, co dopiero gdy ją całował. W tym momencie nie odczuwała żadnych emocji, oprócz obrzydzenia i wilgoci na szyi. Nie wytrzymała. Kopnęła go z całej siły między nogi i szybkim ruchem wyciągnęła mu klucze do lochu Pana Weasley'a z kieszeni spodni. Udało jej się.
- Lepiej popracuj nad seksapilem, Malfoy - powiedziała skamlającemu ślizgonowi, który trzymał się kurczowo za kroczę. Szybko podbiegła do drzwi i jeszcze na chwilę się obróciła.
- A Weasley'owi do pięt nie dorastasz - mimo aktualnej nienawiści do Freda, odruchowo go obroniła. W sumie mówiła samą prawdę. Już nie raz się przekonała, że potrafi się obchodzić z dziewczynami. Pociągnęła z triumfem za klamkę i zamarła. Drzwi nie ustąpiły.
- Co do cholery... - szepnęła sama do siebie, na co obolały Malfoy się zaśmiał.
- Chyba nie jesteś aż tak inteligenta za jaką Cię wszyscy mają, szlamo - powiedział, prawie sycząc niczym wąż. Widocznie wszystko sobie dobrze zaplanował - trzeba było nie zamykać drzwi, otwierają się tylko z zewnątrz, chyba, że sam będę chciał wyjść - podniósł się z ugiętej pozycji.
- Malfoy Ty świnio!
- Chciałem po dobroci, Granger - podszedł do niej szybkim krokiem i szarpnął do siebie za ramie - ale teraz zrobimy to po mojemu - zanim zdążyła odpowiedzieć pociągnął ją bezlitośnie za sobą i rzucił na łóżko. Kluczyk wypadł jej z ręki. Malfoy natychmiast go podniósł, chowając do kieszeni. Hermiona próbowała zaatakować go pięściami, jednak ślizgon natychmiast je obezwładnił i przygniótł jej nogi ciężarem ciała. Choć nie wyglądał to był dość silny, dziewczyna nie mogła się ruszyć. Zaczęła z całej siły się szamotać, oddychając przy tym potrójnie szybciej.
- Tym razem nie uciekniesz mi tak łatwo - wysyczał. Hermiona z całej nienawiści napluła mu prosto w twarz i spojrzała na niego z zawziętą miną. Nigdy się dobrowolnie nie podda.
- Ty mugolska suko... - powiedział z jadem w głosie i w afekcie gniewu, wymierzył jej siarczystego policzka. Dziewczyna zawyła z bólu a jej skóra na twarzy natychmiastowo przybrała czerwony kolor. Poczuła ogromne pieczenie i pulsowanie w tym miejscu. Chciała walczyć. Musiała być teraz silna. Gdy poczuła lekki luz w prawej nodze natychmiast kopnęła ślizgona w brzuch. Chłopak wydał z siebie stęknięcie, dając przy tym jeszcze większą przestrzeń do ataku. Gryfonka szybkim ruchem wyrwała ręce z jego chwilowo zluzowanego uścisku i zdołała wyślizgnąć się z jego objęć. Gdy już chciała wyciągnąć różdżkę, poczuła za sobą Malfoy'a. Popchnął ją z całej siły na ścianę. Dziewczyna uderzyła w nią z taką mocą, że aż zakręciło jej się w głowie. Nie minęła chwila, kiedy blondyn szarpnął ją za włosy przewracając na podłogę. Nie wiedziała nawet kiedy przywaliła głową w twarde płytki. Jęknęła z przerażającego bólu i próbowała bezskutecznie wstać. Malfoy pociągnął ją za nadgarstek i oparł o framugę łóżka. Cały czas ją trzymając, wyciągnął z kieszeni fiolkę niebieskiego płynu.
- Teraz będziesz grzeczna - powiedział przez zęby i chwycił szczękę szatynki tak, żeby otworzyła usta. Hermiona pisnęła gardłowo parę razy, próbując wydostać się z mocnego uścisku napastnika, jednak całkiem na marne. Za bardzo na nią napierał. Z całej siły kręciła głową i spinając wszystkie mięśnie twarzy, jednak nie zdołała go powstrzymać. Poczuła gorzki smak cieczy i panicznie próbowała ją wypluć. Kiedy udało jej się pozbyć z jamy ustnej pierwszej porcje płynu, to nie dała rady tego samego zrobić z drugą. Było jej po prostu za dużo, próbowała nawet zacząć się krztusić, jednak to nic nie dało. Dokładnie czuła, jak tajemnicza, niebieska ciecz przepływa przez jej gardło. Kiedy Malfoy zobaczył pustą buteleczkę, puścił dziewczynę i oparł się zmęczony o framugę. Hermiona próbowała wstać z miejsca, jednak momentalnie nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- Co Ty mi dałeś? - zapytała ledwo łapiąc dech.
- Nic Ci nie będzie, Granger, niedługo Ci przejdzie - odpowiedział obserwując, jak szatynka próbuje doczołgać się do drzwi, jednak sprawiało to jej za duży wysiłek - to tylko po to, żebyś nie stawiała oporu
- Jesteś chory - wydusiła z siebie, dalej walcząc z eliksirem. Coraz bardziej traciła kontrolę nad własnym ciałem, a wszystko widziała jak przez mgłę.
- Dosyć tych podchodów - Malfoy wstał i podniósł niedbale dziewczynę. Była jak szmaciana lalka, bez żadnych kości. Położył ją na łóżko. Szatynka niewyraźnie widziała jak blondyn stoi nad nią i się jej przygląda. Dziwne myśli zaczęły przychodzić jej do głowy. Uroiła sobie, że leży tu z własnej woli. Tak właśnie miał działać eliksir.
- Przejdźmy do rzeczy - chłopak uśmiechnął się do niej i powoli zaczął rozpinać jej bluzę. Nie protestowała. Nie miała siły nawet się odezwać. Mimo halucynacji nadal wiedziała, że to tylko złudzenie, że wcale tego nie chce. Malfoy położył się na niej i zaczął błądzić rękami po jej ciele. Czuła każde dotknięcie, jednak nie dochodziło do niej co się właściwie dzieje. Gdy już ściągnął jej bluzę, podsunął ją szarpnięciem wyżej i zabrał się za rozpinanie jej rozporka. Hermiona jęknęła cicho w ramach protestu, jednak to jedyne na co miała siłę. Walczyła teraz bardziej sama ze sobą, niż z nim. Gdy już jej spodnie znalazły się na podłodze, ślizgon delektował się posiadaniem ciała dziewczyny, gładząc ją rękami po udach. Ona sama nie widziała dlaczego, ale chciała sobie to wszystko umilić, wyobrażając sobie Freda. To było silniejsze od niej. Jej myśli stały się więźniami eliksiru.
- Widzę, że zaczyna Ci się podobać - stwierdził blondyn, gdy po raz kolejny jęknęła. Mimo, że dobrze wiedział, że dziewczyna nie jęczy z przyjemności, to chciał jej jak najbardziej dopiec. W końcu jej nienawidził. Chciał ją w ten sposób upokorzyć. Złapał ją w pasie i zamaszyście odwrócił tyłem do siebie tak, że jej pośladki stykały się z jego kroczem. Dziewczyna zaczęła płakać. Była tak bezsilna.
- Nie rycz to będzie Ci dobrze, Granger - zaśmiał się. Hermiona go nie słuchała, nie chciała nawet o tym myśleć. Malfoy zaczepił palcem o materiał jej majtek na biodrze i lekko strzelił z nich gumką w skórę dziewczyny. Musiał mieć niezły ubaw, widząc jak była załamana.
- Już nie jesteś taka zarozumiała, co? - zapytał złośliwie i zaczął rozpinać swój rozporek. - zobaczymy, czy pozory my... - nie dokończył zdania, kiedy do pokoju wpadł Fred. Gdy tylko zobaczył co się tutaj dzieje, serce podskoczyło mu do gardła. Hermiona słysząc hałas otwieranych drzwi, odwróciła w jego stronę głowę i spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
- Ooo, Weasley, dobrze się spisałeś - powiedział spokojnie ślizgon. Wyciągnął kluczyk z kieszeni i rzucił w kierunku rudzielca. Ten jednak był tak sparaliżowany tym co zobaczył, że go nie złapał tylko pozwolił, żeby się od niego odbił i spadł na ziemię.
- Masz co chciałeś i nam nie przeszkadzaj - powiedział, cały czas uśmiechając się parszywie.
- Lepiej ją puść, Malfoy - powiedział Fred zaciskając zęby. Nie chciał wpaść w szał, naprawdę nie chciał.
- Co, jednak zmieniłeś zdanie? Trochę za późno - pociągnął Hermionę w pasie, przyciskając ją plecami do swojej klatki piersiowej - twoja szlama sama wskoczyła mi do łóżka - mówiąc to, rzucił ją na łóżko, a ta momentalnie zwinęła się w kłębek. Dalej nie kontaktowała, jednak miała już minimalną władzę nad ciałem. Spojrzała w stronę swojego oprawcy. Słyszała dudnienie i szum w uszach. Przed jej zamglonymi oczami ukazała się sylwetka Freda. Nie słyszała, co mówił do Malfoy'a. Widziała tylko, że coś krzyczy i za chwilę łapie go za szyje i przyciska do ściany. Zauważyła też uśmiech blondyna i pięść Freda, uderzającego z ogromną siłą twarz wroga. Nastolatek upadł, a rudzielec siadając na nim, dalej okładał go pięścią. Nie chciała tego oglądać, jednak także nie chciała tego przerywać. Mimo, że nie była nigdy żądna zemsty, tym razem było jej wszystko jedno, jak bardzo zostanie poturbowany. Patrzyła tak z półprzytomnych oczu jak Fred oddaje cios piąty raz. Ósmy. Dziesiąty. Potem widziała jak próbuje go podnieść za materiał swetra i krzyczy coś do niego w niewyobrażalnym amoku, jednak ten był już chyba nieprzytomny. Fred kolejny raz uderzył go pięścią w twarz, a po jego jasnym swetrze sączył się z litr krwi. Ostatnie co widziała, to jak rudzielec odwraca go w jej stronę i pokazuję na nią palcem, a ślizgon kiwa otumaniony głową. To był tragiczny widok. Prawie całą twarz miał we krwi. Nie chciała tego oglądać. Zrobiło jej się niedobrze i po raz drugi dzisiejszego dnia po prostu odpłynęła.

                                                                   ***

Pół godziny później

George nie widząc swojego bliźniaka od dłuższego czasu na polu bitwy, postanowił poszukać go w głębi domu. Błyskawicznie znalazł się przy wejściu do długiego korytarza i puścił się biegiem. Nie ma czasu do stracenia. Biegnąc, ocierał co chwilę ręką zranioną w bitwie wargę i nagle wpadł na kogoś. Natychmiast popchnął napastnika na ścianę i wymierzył na niego różdżką. Ku jego zdziwieniu, tajemnicza postać pisnęła głosem bardzo dobrze mu znanym.
- Ginny?! - krzyknął do obolałej siostry i od razu ją puścił - Co Ty tutaj robisz?!
- Świetne powitanie, kretynie! - odpowiedziała zniesmaczona siostra, masując obolały kark - mówiłyśmy Wam, że i tak się stamtąd wydostaniemy
- Mama Ci urwie łeb - pokręcił głową wyraźnie zirytowany. Nie chciał się jeszcze martwić podwójnie o swoją młodszą siostrę.
- Mama już wie, pomogłam jej spuścić łomot Bellatrix, ale Hermiona została w lochach, więc wróciłam się po nią i widocznie zabłądziłam - podrapała się po głowie i zmarszczyła brwi, patrząc na rozwaloną wargę brata - A Tobie kto chciał zęby wybić?
- A uwierzysz, jak Ci powiem, że to jakaś napalona ślizgonka mnie tak pogryzła? - wyszczerzył się, ukazując szereg białych zębów umazanych krwią. Ginny pacnęła go w ramię i wywróciła oczami. Nawet w takim momencie miał zniewalające poczucie humoru.
- Dobra, Ty szukasz Hermiony a ja Freda, coś mi intuicja mówi, że są razem, więc my też idziemy razem na poszukiwania - stwierdził i poszedł do przodu, nie czekając na odpowiedź. Ginny pobiegła za nim i gdy już dotrzymywała mu kroku, zwolniła tempo. Szli tak przez około dziesięciu minut w milczeniu, kiedy na drodze napotkali Freda, idącego zamaszystym krokiem z naprzeciwka. Gdy tylko zbliżył się do nich w odległości kilku metrów, od razu wiedzieli, że coś jest nie tak.
- Gdzie Ty byłeś, stary? - zapytał od razu George, nie zwracając uwagi, na jego wisielczy wyraz twarzy.
- Co ona tu robi? - zapytał ponuro, patrząc na swojego brata.
- Co ona tu robi? - powtórzył to samo pytanie George, uświadamiając go, że sam tego nie wie. Ginny westchnęła.
- Fred, nie widziałeś Hermiony? - zapytała ruda, a chłopakowi od razu pociemniały oczy i napięły się wszystkie mięśnie.
- Ja się nią zajmę - spojrzał wymownie na siostrę - A wy chodźcie za mną - ruszył w stronę z której przyszedł. Widocznie też ich szukał. Rodzeństwo spojrzało na siebie i bez słowa za nim ruszyło. Fred szedł dość szybko i dynamicznie, przez co George, jako jego bliźniak od razu rozpoznał, że jest czymś poruszony. Wiedział też, że na pewno im teraz nie powie, co się takiego stało. Po pięciu minutach Fred się zatrzymał i stanął na przeciwko gołej ściany. Ginny i George zmarszczyli brwi i mało brakowało, żeby stwierdzili, że zwariował. Jednak po chwili rudzielec wyciągnął różdżkę i wykonał nią ruch w kształcie litery M.
- Fred, co Ty... - ruda nie dokończyła, bo w tym momencie ściana zaczęła zanikać, ukazując bardzo wąski korytarz.
- Chodźcie - Fred wydał polecenie i ocierając ramionami o bardzo wąską ścianę, ruszył przed siebie. Reszta oczywiście za nim. Po kilku metrach korytarz się skończył, a jedyna droga była skręceniem w prawo, więc tam się udali. Drugi korytarz był już szerszy i jego przejście zajęło im kilka sekund, a na końcu znajdował się loch, co można było odgadnąć po kratach zamiast drzwi. Podeszli bliżej i ich oczom ukazał się ich własny ojciec, siedzący pod ścianą. Był zmarnowany i wychudzony, a gdy spojrzał na nich, jego twarz z szarej, natychmiast nabrała kolorów.
- Tata! - krzyknęła Ginny uwieszając się na kratach. George zrobił to samo.
- Moje dzieci, moje kochane dzieci! - zawołał z przejęciem Pan Weasley i z wielkim wysiłkiem, wstał z miejsca.
- Fred, masz klucz? - zapytał go z nadzieją w oczach. Chłopak już tu był wcześniej, obiecując, że za jakiś czas go stąd uwolni, więc jak na zawołanie, wyciągnął z kieszeni złoty kluczyk i wsadził go do zamku w kratach. Po przekręceniu od razu ustąpiły i Pan Weasley mógł się swobodnie wydostać z lochu.
- Synu! - od razu, wykończony, wpadł w ramiona Freda, na co ten odwzajemnił uścisk - Jesteś taki dzielny! Dziękuję Ci!
- Nie dziękuj mi tato, nie masz za co - odpowiedział, klepiąc ojca po plecach. Marzył, żeby go przytulić całego i zdrowego.
- Och, tak się cieszę, że Was widzę - odsuwając się od Freda, od razu skierował ręce w kierunku George'a i Ginny, a Ci błyskawicznie wpadli mu w ramiona. Fred wykorzystując chwilę ich nieuwagi, oddalił się od nich, ruszając wzdłuż korytarza.
- A Ty gdzie? - usłyszał przy końcu drogi do wyjścia. Odwrócił się i zobaczył kilka metrów za sobą swojego brata bliźniaka.
- Muszę coś załatwić - odpowiedział beznamiętnym głosem - nie czekajcie na mnie
- Co Ty kombinujesz, Fred? - zaraz zza ściany pojawiła się Ginny.
- Wyprowadźcie stąd tatę, mam coś do załatwienia - zwinął ręce w pięści, ledwo co panował nad gniewem, gdy wspomniał sobie w głowie sytuacje sprzed pół godziny - jeżeli mnie i Hermiony nie będzie jakiś czas to się nie martwcie, będziemy bezpieczni
- Nie rozumiem, o co chodzi? - zapytała Ginny marszcząc brwi. Tego się nie spodziewała. 
- Zrobiłem coś naprawdę głupiego - spojrzał na nią oczami pełnymi poczucia winy - i teraz muszę to naprawić - gdy wypowiedział te słowa, po prostu odszedł szybkim krokiem. Ginny chciała ruszyć za nim, jednak George zagrodził jej drogę, przytrzymując jej ramię.
- Zostaw go, dadzą sobie radę - powiedział spokojnie - musimy teraz bezpiecznie wyprowadzić stąd tatę i zakończyć tą całą szopkę
- Ale przecież on upadł na głowę!
- Spokojnie Gin, znam go za dobrze i widzę, że musiał poważnie nabroić i chce teraz odkupić swoje winy - George nie czekając na odpowiedź ruszył z powrotem w miejsce, gdzie czekał na nich tata. Ginny nie wiedząc kompletnie o co chodzi, po prostu zrobiła to samo. Dość na dziś zmartwień, przecież musi być w końcu dobrze. Liczyła, że Fred stał się bardziej odpowiedzialny po perypetiach z Hermioną. Nie chciała się jednak przeliczyć.

****************************************************************

Przepraszaaaam, rozdział miał być kilka dni temu, ale aktualnie mam przeprowadzkę i mój laptop został uwięziony na te parę dni w kartonie.
Dużo się dzieje, tak jak chcieliście, mam nadzieję, że nie przesadziłam i nie zrobiłam z tej nowelki dramatu, jak nie thrillera.... ups?
Wena mnie zaskoczyła, ale liczę, że przyjmiecie taki tok wydarzeń dobrze, mimo, że nie było tu wątków miłosnych.
Może nie oczekiwaliście do końca tego, ale w końcu pojawiła się jakakolwiek interakcja pomiędzy głównymi postaciami.
Ale wiem też, że kilka osób prosiło mnie o wątek Draco i Hermiony, więc może to mnie też trochę zmotywowało, do puszczenia wodzy fantazji! Przykro mi, jeżeli ktoś liczył na mini Dramione, ale mam żelazną zasadę, że nie mieszam parringów, więc nie zaiskrzy między nimi w tym opowiadaniu nigdy, a jedyne zbliżenia między tymi postaciami będą się kończyły tak tragicznie jak w tym rozdziale.
Aaaa, ale jestem podła, wybaczcie, miłego czytania kochani i liczę na komentarze, bo STRASZNIE jestem ciekawa waszego zdania na ten dość chaotyczny i odbiegający od podstawy rozdział.
Trochę się rozpisałam, więc pora kończyć litanie, jeszcze raz proszę o Wasze opinie i biorę się za kontynuację!
All love, Maggie xx


PS. Mam nadzieję, że Święta minęły Wam szczęśliwie, bo zapomniałam dodać notkę z życzeniami dla Nas, musicie zaakceptować moją roztrzepaną głowę, wybaczcie....