Rozdział XXV
Kilka godzin później.
- George? Ginny?- zapytał Remus, idąc
kilometr przed Norą, na moczarach.
- Jesteśmy! - zawołał wesoło George,
przeskakując kępki bardzo mokrej i błotnistej trawy. Cały bliźniak, nawet w
takiej sytuacji zachowywał dobry humor.
- Ekhem - odchrząknęła Tonks, dając o
sobie znać. Pięć minut temu przeteleportowali się tutaj. Ze względu na
bezpieczeństwo, woleli zachować dystans od domu.
- O Ciebie nie muszę się martwić - odpowiedział Remus swojej żonie, obracając się i uśmiechając się do niej.
- To nie jest najlepsze miejsce na
gruchanie, gołąbeczki - skwitował to rudzielec, naśladując głos swojej matki.
Była ich tylko czwórka, ponieważ Remus rzucił na samochód zaklęcie, które
sprawiło, że było zatankowane. Uznali, że sprawiedliwie będzie jak Fred i
Hermiona wrócą autem, bo nie mogło zostać w środku lasu. Samochód wykorkował
tylko kilka kilometrów przed domem, a najważniejszą rzeczą było to, żeby Ginny
pojawiła się jak najszybciej, potwierdzając wersje Lupina. Co jak co, ale zbyt
ryzykowne było robić interwencje w Malfoy Manor, nie będąc pewnym, czy mają w
tym cel. Lupin obrócił się w stronę towarzyszących.
- Chodźcie, musimy się przygotować –
westchnął ciężko - gdy tamci wrócą, wyruszymy.
***
Fred i Hermiona nie odzywali się do
siebie całą drogę do auta.
Obydwoje przesadzili, dobrze o tym
wiedzieli. Niestety ich jedną z niewielu wspólnych cech było to, że nie
odpuszczali zbyt łatwo. W końcu bycie gryfonem to nie tylko zwykły podział na
domy.
Gdy doszli do samochodu, Fred spróbował
odpalić auto. Bezskutecznie jednak. Remus dał mu wskazówkę, że zanim woda którą
zamienił skomplikowanym zaklęciem w benzynę, dopiero po czasie powinno
zadziałać i auto wtedy samo się odpali na znak, że już jest na chodzie. Usiadł
więc na masce samochodu i wsadził do ust papierosa. Odpalając go, zerknął kątem
oka na Hermione. Siedziała w aucie, opatulona jego bluzą.
Zrobiło mu się przykro.
Powoli zaczęło do niego docierać, jak
wielką przykrość jej sprawił. Jedyne co go tłumaczyło to był fakt, że sama
przypięła mu plakietkę skurwiela bez mózgu. Jemu też było przykro, tyle że był
mężczyzną z krwi i kości, który nie potrafi pokazać swoich słabości. Dziewczyna
wyszła bez słowa i usiadła obok niego na masce. Widocznie nie chciała być sama.
Spojrzał na nią.
Stała się dla niego tak ważna, przez tak
krótki odstęp czasu.
To było tak nieodpowiedzialne i
dziecinne.
Jak zresztą całe jego życie.
Hermiona kaszlnęła dwa razy i schowała ręce w
rękawy.
- Przeszkadza Ci? - odezwał się pierwszy,
pokazując jej papierosa. Pokiwała delikatnie głową.
Była tak czysta, że nawet taka
drobnostka jej szkodziła. Podobało mu się to. Nigdy nie kręciły go takie
dziewczyny, a jednak u niej podobało mu się to. Nie tylko to. Podobała mu się
cała jej nieskazitelność.
- Długo to będzie trwało? - zapytała
cicho. Miała dość już sporów. Zwłaszcza z nim. Po tym co jej powiedział, nie
wiedziała czy ona tu zawiniła, a on po prostu chciał jej dopiec, mówiąc to na
złość, czy rzeczywiście tak uważał. Nic już nie wiedziała.
- Nie mam pojęcia - pokręcił głową -
Remus mówił, że musimy chwilę poczekać
- Rozumiem - rozpięła bluzę i ją
ściągnęła - trzymaj, koszulka już wyschła
- Niee, miej ją, jest zimno
- Dam radę - podała mu ją - nie musisz
zgrywać dżentelmena - chłopak westchnął i przerzucił bluzę przez ramię.
Nastała cisza. Każde z nich miało
wyrzuty sumienia, lecz także pretensje do siebie nawzajem.
- Ta dziewczyna...
- Nie tłumacz się, nie mam Ci tego za
złe
- Nie - tym razem on jej przerwał - chcę
żebyś to wiedziała - zacisnął szczękę i opowiedział jej całą historie dotyczącą
Madison. Hermiona kiwnęła na końcu głową. Po poznaniu sytuacji, zrobiło jej się
głupio. Rzeczywiście nie zrobił nic złego. Z drugiej strony, nie wiedziała ile
w tym prawdy. Tyle że po co chłopak miałby ją okłamywać?
- Możesz robić co chcesz
- Wiem - odpowiedział pewnie. Dalej miał
jej za złe tego co powiedziała i postanowił zachowywać się w sposób, w jaki go
podsumowała. Jako oschłego dupka.
Po chwili usłyszeli sygnał zapalającego
się samochodu. Odetchnęli z ulgą. Obydwoje nie byli zbyt chętni kontynuowania
tej niezręcznej rozmowy.
Hermiona pospiesznie wsiadła do
samochodu, a za nią uczynił to rudzielec. Ruszyli bez słowa. Przez dłuższy czas
wpatrywała się w szybę a Fred w drogę. Jechał o dziwo wolno i bezpiecznie.
Chyba miał dość prowokowania na siłę gryfonki. Obydwoje milczeli. Dziewczyna
spojrzała na niego. Ręce miał kurczowo zaciśnięte na kierownicy i co jakiś czas
wypuszczał powietrze przez usta. Martwił się.
- Hej, spokojnie - odezwała się w końcu
- wszystko będzie dobrze
- Wiem - zapewnił ją rudzielec. Nie
zabrzmiało to zbyt przekonująco. Niestety chłopak miał tendencje do ukrywania
swoich obaw, obojętnie jak by były duże.
- Poradzimy sobie - mimo kłótni i żalu
do niego, szatynka nie potrafiła patrzeć na niego w takim stanie. Przecież
chodziło o jego ojca - Ty sobie poradzisz - wykorzystała moment, kiedy miał
rękę na skrzyni biegów i wplotła w nią swoją. Chciała chociaż w ten sposób
dodać mu otuchy.
- Potrafimy walczyć o nasze, Fred,
gdziekolwiek jest Twój tata, damy im rade - kontynuowała, a chłopak nagle
nie wiadomo kiedy gwałtownie zahamował. Hermiona spojrzała na niego wystraszona.
- Obiecaj mi coś, dobra? - powiedział
stanowczo, łapiąc ją za nadgarstek - nie będziesz się w to mieszała, okej? Ta
sprawa nie dotyczy Ciebie, więc nie będziesz się narażać
- Fred, jak możesz tak mówić, jesteśmy
drużyną!
- Obiecaj mi! - potrząsnął jej ręką. Nie
wiedziała co w niego wstąpiło.
- Nie ma mowy! - wyrwała rękę.
- Nie mam szczególnej ochoty martwić się
jeszcze o Ciebie, wiesz?
- A co z Ginny!? - wykrzyczała mu - jest
Twoją siostrą, o nią się nie martwisz!?
- Nie martw się, George nie pozwoli na
to, żeby się narażała, obydwie nie weźmiecie w tym udziału, to zbyt
niebezpieczne
- I kto to mówi, do cholery jasnej -
zaśmiała się w nerwach - Fred Weasley, najbardziej odpowiedzialny chłopak na
świecie!
- Może i nie robię zbyt odpowiedzialnych
rzeczy, ale nie narażę was dwóch na
takie niebezpieczeństwo - spojrzał na drogę i zaczął jechać.
- Nie musisz, sama się chętnie narażę,
nie masz nic do gadania!
- Hermiona, jesteś dla nas wszystkich
jak rodzina, Ginny jest naszą rodziną, jesteście niepełnoletnie, myślisz, że
Ron będzie mógł w tym wziąć udział?
- Jak wszyscy to wszyscy - szatynka
spojrzała w okno i założyła ręce. Zrobi wszystko, by pomóc panu Weasley'owi,
nawet jeżeli Fred ma do tego wielki problem.
- Dlaczego musisz być tak cholernie
uparta? - uderzył pięścią w szybę, wyładowując złość.
- Od kiedy zrobiłeś się taki upierdliwy?
- Tu chodzi o wasze bezpieczeństwo, nie
dacie sobie rady - nie mógł powstrzymać krzyku i gestykulowania rękami.
- Nie martw się, poradzimy sobie lepiej
od Ciebie i George'a!
- Dobra - pokręcił głową - widocznie się
nie dogadamy
- Widocznie nie - także pokręciła głową.
Pięć minut później zobaczyli z oddali Norę. Nie odzywali się do siebie przez
resztę drogi. Fred w nerwach prawie wywinął w bok garażu, gdy do niego
wjeżdżał, rzucając przy tym wiązankę przekleństw. Gdy zgasił silnik, szatynka
jakby tylko czekała aż się stamtąd uwolni, wyszła z impetem trzaskając drzwiami.
Chłopak powędrował za nią wzrokiem i westchnął. To było niemożliwe ile razy
potrafiła go w ciągu dnia rozzłościć.
Gdy wyszedł z auta, usłyszał znajome
krzyki swojej matki. Z tego co zdołał zrozumieć, gwałtownie coś tłumaczyła.
Splunął na trawę i rozprostował szyje. Czekał tylko, aż to piekło się skończy.
Niestety tym razem sytuacja z gryfonką mu tego nie ułatwiała. Hermiona czekała
na niego przed drzwiami. To było oczywiste, że gdyby weszli osobno, od razu by
się wszyscy skapnęli, że się posprzeczali. Tym bardziej teraz, kiedy wszyscy
podejrzewają, że mają coś do siebie i każdy uparcie ich obserwuje. Fred bez
słowa otworzył drzwi i przepuścił w nich Hermione. Ta dalej z założonymi rękami
weszła do środka. Obydwoje pojawili się równocześnie w salonie. Zauważyli cały
zakon przy stole i o dziwo swoje rodzeństwo im towarzyszące. Ginny gestykulując
coś tłumaczyła a poszczególni członkowie wymieniali zdania między sobą. Gdy
zauważyli parę nastolatków jakby odetchnęli z ulgą.
- Bill! - zawołał Fred, zauważając
swojego najstarszego brata.
Dość dawno go nie widział.
- Cześć młody! - chłopak wstał z
miejsca. Rudzielec podszedł do niego i uścisnął po męsku. Bill po chwili
skierował się w stronę Hermiony i także ją uściskał.
- Hermiona, to Ty? - zapytał puszczając
jej oczko. Czarownica się zaśmiała.
- Nigdy nic nie wiadomo!
- Tak bym wam chciał przypomnieć, że to
nie jest zlot rodzinny - odezwał się Alastor Moody. Nastolatkowie usiedli na
wolnych miejscach. Gdy Lupin zaczął rozmawiać z Billem a Syriusz z George'em,
nastał mały chaos. Hermiona wykorzystała ten moment i spojrzała na swoją
przyjaciółkę. Wiedziała już wszystko. Ruda siedziała z założonymi rękami i
mierzyła swojego brata rozmawiającego z Syriuszem. Już była pewna, że George
przeprowadził jej taką samą 'rozmowę rodzicielską'. Jedyne co ją dziwiło to
fakt, że Ron tak aktywnie uczestniczy w zebraniu, jakby był członkiem zakonu.
Nie widać było po nim grama pretensji jak u swojej siostry. To wydało jej się
dziwne.
- Że gdzie jest tata!? - Fred musiał
zapytać jeszcze raz, bo myślał, że się przesłyszał.
- U Malfoy'ów, Fred - odpowiedział mu z
żalem w głosie Syriusz. Nikogo nie ucieszyła ta wiadomość. Nie to, że inne
miejsce porwania Artura by ich cieszyło, ale Malfoy Manor to chyba jedna z
najbardziej pesymistycznych opcji. Hermiona słysząc to nazwisko aż się
wzdrygnęła. To było tak niedawno. Zabolała ją każda część ciała. Wspomnienia
wróciły.
- Przygotujcie się, wyruszamy o godzinie
pierwszej, myślę, że Malfoy'owie o tej godzinie śpią - zaplanował Lupin patrząc
po wszystkich.
- Zróbmy to teraz! - Fred wstał z
miejsca i zacisnął pięści - będziemy się skradać jak szczury!? Oni powinni
pożałować tego co zrobili! - spojrzał ukradkiem na Hermione. Znów zobaczył w
jej oczach strach. Dobrze wiedział co w tym momencie przeżywa.
- Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam
walczyć - dodał George i wstając, złapał swojego bliźniaka za ramie, dając
wszystkim do zrozumienia, że się z nim zgadza. Po chwili wstał Bill.
- Bill? - zapytała cicho jego mama.
- Oni mają racje mamo - starsi
członkowie zakonu spojrzeli po sobie. Ginny, Ron i Hermiona wstali w tym samym
momencie. Nie wiedzieli, czy mają coś do powiedzenia, jednak podzielali pomysł
Freda. O dziwo wszystkim, minęła chwila i z miejsca podniósł się Syriusz. Nikt
nie spodziewał się, że sprzeciwi się zdaniu zakonowi. Dotąd było jednoznaczni.
- Łapa, siadaj - powiedział stanowczym
głosem Lupin.
- Wybacz Remusie, ale i we mnie płynie
gryfońska krew - spojrzał mu głęboko w oczy szukając jakiejś małej siły, która
przewyższyła by jego tak silną odpowiedzialność - to hańba działać wbrew
swojemu domu
- A niech wam będzie - wstała Molly
Weasley. Tego to już całkiem nikt się nie spodziewał - nikt nie będzie
krzywdził mojej rodziny
- Remusie...
- Siedź Tonks - przerwał jej mąż.
Obserwował bacznie poczynania innych członków zakonu. Ci z kolei obserwowali
jego poczynania.
- A co ja do cholery mam do stracenia -
zaśmiał się Moody i niezgrabnie, podpierając się swoją laską, wstał. Już tylko
zaledwie kilka osób zostało na swoich miejscach. Mina Remusa stawała się coraz
bardziej zniesmaczona. Wiedział, że tym razem nic nie pójdzie według jego
planu. Chcąc nie chcąc, wstał i rozejrzał się po zebranych.
- Za pół godziny wszyscy zbierzemy się
przed Norą - spojrzał na Molly - przygotujcie się, to nie będą koleżeńskie
odwiedziny - po tych słowach wyszedł z pomieszczenia i słychać było tylko
odgłos trzaskających drzwi.
Zapanował chaos. Nikt nie wiedział za co
się zabrać i jak tak naprawdę się przygotować. Hermiona poszła więc na górę się
przebrać. Wciąż była przekonana, że mimo próśb chłopaka i tak uda się z resztą.
Nie była tchórzem i nie miała zamiaru schować się w domu. Gdy ubrała wygodne
ciuchy, zostało jej jeszcze jakieś piętnaście minut. Postanowiła pójść do
tajemniczego pokoju rudzielca, żeby wykorzystać ten czas. Liczyła, że nikogo
tam nie zastanie, przecież wszyscy tkwili na dole wymijając się bez celu w
pośpiechu. Leniwie przeszła po schodach na górę. Ku jej zdumieniu drzwi były
uchylone. Zaciekawiona, bezszelestnie wsunęła się do pomieszczenia i się
rozejrzała. Ciemno, ani żywej duszy. Już chciała wychodzić, kiedy z balkonu o
którym jeszcze ostatnio nie miała pojęcia usłyszała ciche westchnięcie. Stała
jak sparaliżowana. Jeżeli ktoś wyjdzie, a domyślała się kto tam był, zostanie
uznana za wariatkę. Więc postanowiła się ruszyć. Zrobiła kilka bezszelestnych
kroków w stronę drzwi balkonowych, bo było jej po prostu bliżej. Stanęła bez
ruchu, próbując przyciszyć do minimalnego stopnia oddech. Delikatnie
przekręciła głowę tak, żeby widzieć choć kawałek balkonu. Zauważyła tam Freda.
Chodził w te i wewte, ręce miał założone za głowę i nerwowo co chwila
przeczesywał włosy. Wiedziała dlaczego był taki zdenerwowany. Przez jedno
słowo. A raczej nazwisko. Malfoy.
- Pieprzone szczury! - krzyknął chłopak
i dając upust emocjom, kopnął z całej siły w szczebel balkonu. Musiał w to
włożyć dużo starania, bo słupek zrobiony z drewna złamał się w pół i zniknął w
czarności nocy, zostawiając płotek szczerbatym. Przypuszczać można było, że w
tym momencie zdolny był kopnąć wszystko co martwe i by mu stanęło na drodze. Po
chwili oparł się o barierkę i wypuścił powietrze przez usta. Próbował się
uspokoić.
- Przepraszam tato - powiedział po
chwili. Hermiona jeszcze bardziej wytężała wzrok. Jedyne co mogła stwierdzić to
fakt, że mówił sam do siebie.
- Przepraszam, nie jestem idealnym synem…
sprawiam dużo problemów, wiem - to było coś w rodzaju spowiedzi, pozbycia się
nadmiaru emocji - ale jedno Ci mogę obiecać, wyciągnę Cię z tego - splunął
przed siebie - a gdy to zrobię to zapewniam, że Cię pomszczę, nie wiem jak i
nie wiem kiedy, ale możesz być pewny, że Ci gnoje dostaną to, na co zasłużyli
Hermiona miała mieszane uczucia. Nie
wiedziała, co to miało być. Na pewno było to dziwne. Bardzo dziwne. Ale w tej
dziwności tak prawdziwe. Jednak zaczęła się bać. Chłopak często tracił nad sobą
kontrolę i podejmował głupie i pochopne decyzje. Taki był właśnie Fred.
Nieodpowiedzialny, odważny i zawzięty.
- Zbierać się! - usłyszała nagle głos
Remusa z dołu. Momentalnie skamieniała i jeszcze bardziej wtopiła się w ścianę.
Widziała, jak chłopak wypuszcza powietrze i z tupetem wychodzi z pokoju.
Odetchnęła z ulgą. Gdyby wiedział, że była świadkiem tej dość intymnej
sytuacji, na pewno nie byłby szczęśliwy. Zresztą, ona też nie czuła się z tym
za dobrze. Wolałaby w tym nie uczestniczyć.
Po minucie szybko popędziła na dół,
gdzie czekała na nią Ginny. Jej mina mówiła, że nie ma dobrych wieści.
- Zostajemy tu - powiedziała
zrezygnowana. - zostajemy tu bo pieprzony zakon tak zadecydował
- Co proszę? - szatynka czuła jak
narasta w niej złość. Złość a zarazem niemoc. Nie myślała już co robi tylko z
impetem wyszła z Nory, tak mocno otwierając drzwi, że uderzyły zewnętrzną
stroną o ścianę. Zwróciła tym na siebie uwagę wszystkich zebranych.
- To mają być żarty jakieś?! -
wykrzyczała, patrząc na ich zdziwione twarze - Wy pójdziecie walczyć, a my co?
Mamy tu czekać na was z herbatką?! Nie zgadzam się!
- Hermiona wracaj do środka - powiedział
spokojnie Fred. Rozwścieczyło to ją jeszcze bardziej.
- A Ty się zamknij! - wydarła się.
Chłopak zamilkł, patrząc na nią bazyliszkowym wzrokiem. Ostatnią rzeczą jaką by
chciał, to wszczęcie awantury z czarownicą przy wszystkich.
- Podajcie mi chociaż jeden, właściwy
powód, dlaczego nam to chcecie zrobić, słucham!
- Jesteście niepełnoletnie, nie wiecie
nawet jakimi sposobami walki oni potrafią dysponować
- A Ron?! - w szale złapała chłopaka za
koszulkę i nią szarpnęła - Ron jest w moim wieku, więc nie rozumiem?!
- Ron jest mężczyzną - powiedział
spokojnie Remus.
- Ron jest mężczyzną?! I to jest ten
znaczący powód?! - spojrzała z wielkim wyrzutem na Lupina - a co to ma być
jakaś cholerna dyskryminacja!?
-
Hermiona zrozum, nie będziemy narażać was na to, Malfoyowie wiedzą, że Ginny to
czuły punkt Weasley'ów, bo to ich jedyna córka, Ciebie z kolei wybierze sobie
na cel Bellatrix, bo jest upośledzona na punkcie czystości krwi
- Nic
mnie to nie obchodzi, będziecie musieli nas zmusić, żebyśmy tu zostały!!
- Tak? -
zapytał Remus, po czym wyciągnął różdżkę i obtoczył błękitnym promieniem Norę,
tworząc coś w rodzaju elektrycznej kopuły, która po chwili stała się
niewidzialna.
- Znam to
zaklęcie, myślisz, że powstrzyma mnie ono?!
-
Hermiona, wiemy, że jesteś nadzwyczaj zdolną i odważną czarownicą, obydwie
jesteście, ale tym razem po prostu nas posłuchajcie - powiedziała spokojnie
Tonks, próbując udobruchać gryfonkę.
- Nic z
tego, pokonam wasze wszystkie bariery, nie jestem tchórzem, nie schowam się
tutaj przed niebezpieczeństwem
-Expelliarmus!
- Syriusz z zaskoczenia rozbroił czarownice.
-
Syriusz! Syriusz, oddaj mi różdżkę!
-
Przepraszam, dziecinko, nie wybaczyłbym sobie, gdyby którejś z was by coś się
stało
- Nie,
nie, nie, nie możecie mi tego zrobić, po prostu nie możecie!!
- To
koniec Hermiona, przykro mi - odpowiedział Remus. W jego głosie dało się
wyczuć, jak bardzo trudna była dla niego ta decyzja. Kto jak kto, ale on
najbardziej ze wszystkich doceniał zdolności Hermiony. Właśnie dlatego też
chciał ją uchronić.
- Remus,
nie! Ja.. - nie zdążyła dokończyć zdania, bo mężczyzna zniknął. Teleportował
się. Za nim zrobiła to jego żona, potem Molly Weasley i tak po kolei znikał
każdy z nich.
-
Syriusz, proszę - powiedziała błagalnym głosem, gdy został tylko on i Fred. -
Syriusz, nie rób nam tego - ruszyła w jego stronę. Była tak zdeterminowana, że
nawet siłą by mu tą różdżkę odebrała.
- Przykro
mi, Hermionka, naprawdę - powiedział mężczyzna i z cichym hukiem zniknął. Dziewczyna
wydała z siebie okrzyk protestu i chciała w ostatniej chwili złapać Syriusza,
jednak Fred objął ją ramionami, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch do przodu.
-
Puszczaj mnie, w tej chwili mnie zostaw! - szatynka się wyrywała,jednak był od
niej silniejszy i już nie raz jej to udowodnił. Ta jednak w impulsie próbowała
się na próżno uwolnić. Popychała go i szarpała, aż jego wszystkie mięśnie się
napięły pod gładką koszulką.
-
Hermiona, uspokój się, to nic nie da, no już - chłopak powtarzał jej cierpliwie
do ucha. Była bliska rozpłakania się.
- Nie
dotykaj mnie! - gdy już dotarło do niej, że musi tu zostać,odepchnęła
rudzielca. Była wściekła a on był tym nieszczęśnikiem, na którym mogła
wyładować złość. W pobliżu już nikogo nie było, więc był na to skazany.
- To Ty
im to podsunąłeś, prawda? - zapytała stopniowo odsuwając się od niego.
-
Zwariowałaś? - spojrzał na nią i pokręcił głową - słuchaj, może i się z nimi
zgadzam, ale nigdy nie przyczynił bym się do tego żebyś była w takim stanie!
- Nie
wierzę Ci - patrzyła na niego jak na wroga. Była wręcz pewna, że to jego
pomysł. Miała ochotę roztrzaskać mu czaszkę. Czuła się poniżona i
dyskryminowana. Nikt nie będzie za nią decydował jak za małe dziecko.
-
Dlaczego za wszystko mnie próbujesz obarczyć winą?!
- Bo taki
właśnie do cholery jesteś! Twoje ulubione zajęcie to uprzykrzanie mi życia! -
chłopak zaśmiał się bezczelnie, co doprowadziło ją do jeszcze większej
frustracji.
- Nie
czuj się już taka wyjątkowa, co?
- Ale ja
byłam głupia, myślałam, że Ginny, ja i wy jesteśmy drużyną, widocznie się grubo
pomyliłam, Ty nielojalny dupku! - na dźwięk tych słów z ust Freda zszedł
złośliwy uśmieszek, a pojawiła się wściekłość. Podszedł do czarownicy i złapał
ją mocno kciukiem i palcem wskazującym za brodę.
- Możesz
mnie nazywać jak chcesz, przeżyje to, ale jestem ostatnią osobą, która byłaby
nielojalna wobec swoich, więc nigdy więcej tak do mnie nie mów, rozumiemy się?
- patrzył na nią jeszcze chwile, a jego wzrok przeszywał jej całe ciało. Nie
mogła nic z siebie wydusić, a oczy mało nie napełniły się łzami jak małej dziewczynce
na widok potwora z bajki. Najgorsze było jednak to, że ciało przechodziły jej
ciarki gdy tak na nią patrzył. Gwałtownie przekręciła głowę w bok, żeby wyrwać
twarz z objęć rudzielca.
- Idź do
diabła, Weasley - po prostu chciała się odwrócić i zniknąć mu z oczu, zanim
sama wybuchnęła by złością. Chłopak jednak jej to uniemożliwił. Złapał ją za
nadgarstek i pociągnął gwałtownie do siebie. Nie zdążyła zareagować. To działo
się pod impulsem sekundy. Złapał zdezorientowaną dziewczynę w pasie i dość mocno
przysunął ją do swojego ciała.
Znowu to zrobił.
Drugą
ręką chwycił jej policzek i namiętnie ją pocałował. Nie jak za każdym razem,
pewnie ale delikatnie. Dosłownie zmusił jej usta do tego. Pocałunek był
nachalny, jakby rudzielec chciał zrobić jej na złość. Przedłużał go i
przedłużał, a ona nie miała nic do gadania. Po chwili oderwał się od niej.
Uśmieszek nie schodził mu z ust.
- Idź do
diabła, Granger - puścił jej oczko i zanim zdążyła wściec się na niego
niemiłosiernie po prostu najzwyczajniej w świecie się teleportował. Hermiona
wydała z siebie okrzyk pełen wściekłości. Pierwszy raz stała się ofiarą takiej
dominacji ze strony jakiegokolwiek chłopaka.
Znała
opinię Freda w Hogwarcie. Właśnie w tej chwili ją potwierdził. To był typ
chłopaka, który po prostu robił zawsze to co chce. I mimo, że widziała w nim
wiele pozytywów to musiała przyznać, że był taki, jakiego go opisywano. Zresztą
i tak o to nie dbał. Niektórym się to podobało, niektórym nie. Dziewczyny były
w niego wpatrzone, męska część go naśladowała. Dzisiaj jej pokazał na własnej
skórze, jaki potrafił być. Jak chłopak, który bawi się dziewczynami. Jakby
wiedział czego chce i nie zważał na jej widzimisię. Mógł robić takie rzeczy bez
czyjejś zgody, tłumacząc się beztrosko, że po prostu miał na to ochotę, więc to
zrobił. Szatynka nienawidziła tego typu chłopaków. Chciała zatuszować sobie tą
część jego charakteru, jednak gdy użył tego na niej, nie miała już nic do
powiedzenia. Była w nim zakochana, fakt, nie mogła powiedzieć, że to nie było
przyjemne. Jednak nie tak to miało wyglądać. Nie on tu miał być górą.
Zrobił jej to na złość, wiedziała o tym.
Nienawidziła go za to, że tak łatwo dała się mu uwieść. Po prostu dzisiaj
przegrała. Przegrała na całej linii. Odezwała jej się w głowie tak silna żądza
zemsty, jakiej jeszcze nigdy nie czuła. Żarty się skończyły. Chciała mu
udowodnić, kto tu kim się będzie bawił i już nie zważała na to czy to w jej
stylu, czy jej wypada. Choć raz miała takie zamiary, jakie na Hermione Granger
nie przystało.
'Będziesz jeszcze
chciał iść do tego diabła, Weasley' - tylko to chodziło jej po głowie.
*******************************************************************
Nie wiem co mam tu napisać. Rozdział mi się podoba. Sytuacja u mnie jest ciężka, wybaczcie brak tłumaczeń. Po prostu niektóre sprawy mnie przerosły, zrzut nieszczęść nastąpił z dnia na dzień. Nigdy nie sądziłam, że nawet pisanie, które jest dla mnie jak naturalny lek będzie dla mnie ciężkie. Nie odchodzę, piszę dalej. Intensywnie pracuję, nie martwcie się. Jednak przyznam, że nie jest dobrze. Szanujcie swoją rodzinę i swoje życie bo to najpiękniejsze co możecie dostać i pielęgnować.
Kocham Was,
Maggie xx