wtorek, 11 października 2016

Rozdział 25 "Idź do diabła, Weasley"

Rozdział XXV

Kilka godzin później.
- George? Ginny?- zapytał Remus, idąc kilometr przed Norą, na moczarach.
- Jesteśmy! - zawołał wesoło George, przeskakując kępki bardzo mokrej i błotnistej trawy. Cały bliźniak, nawet w takiej sytuacji zachowywał dobry humor.
- Ekhem - odchrząknęła Tonks, dając o sobie znać. Pięć minut temu przeteleportowali się tutaj. Ze względu na bezpieczeństwo, woleli zachować dystans od domu.
- O Ciebie nie muszę się martwić - odpowiedział Remus swojej żonie, obracając się i uśmiechając się do niej.
- To nie jest najlepsze miejsce na gruchanie, gołąbeczki - skwitował to rudzielec, naśladując głos swojej matki. Była ich tylko czwórka, ponieważ Remus rzucił na samochód zaklęcie, które sprawiło, że było zatankowane. Uznali, że sprawiedliwie będzie jak Fred i Hermiona wrócą autem, bo nie mogło zostać w środku lasu. Samochód wykorkował tylko kilka kilometrów przed domem, a najważniejszą rzeczą było to, żeby Ginny pojawiła się jak najszybciej, potwierdzając wersje Lupina. Co jak co, ale zbyt ryzykowne było robić interwencje w Malfoy Manor, nie będąc pewnym, czy mają w tym cel. Lupin obrócił się w stronę towarzyszących.
- Chodźcie, musimy się przygotować – westchnął ciężko - gdy tamci wrócą, wyruszymy.

                                                                 ***

Fred i Hermiona nie odzywali się do siebie całą drogę do auta.
Obydwoje przesadzili, dobrze o tym wiedzieli. Niestety ich jedną z niewielu wspólnych cech było to, że nie odpuszczali zbyt łatwo. W końcu bycie gryfonem to nie tylko zwykły podział na domy.
Gdy doszli do samochodu, Fred spróbował odpalić auto. Bezskutecznie jednak. Remus dał mu wskazówkę, że zanim woda którą zamienił skomplikowanym zaklęciem w benzynę, dopiero po czasie powinno zadziałać i auto wtedy samo się odpali na znak, że już jest na chodzie. Usiadł więc na masce samochodu i wsadził do ust papierosa. Odpalając go, zerknął kątem oka na Hermione. Siedziała w aucie, opatulona jego bluzą.
Zrobiło mu się przykro.
Powoli zaczęło do niego docierać, jak wielką przykrość jej sprawił. Jedyne co go tłumaczyło to był fakt, że sama przypięła mu plakietkę skurwiela bez mózgu. Jemu też było przykro, tyle że był mężczyzną z krwi i kości, który nie potrafi pokazać swoich słabości. Dziewczyna wyszła bez słowa i usiadła obok niego na masce. Widocznie nie chciała być sama.
Spojrzał na nią.
Stała się dla niego tak ważna, przez tak krótki odstęp czasu.
To było tak nieodpowiedzialne i dziecinne.
Jak zresztą całe jego życie.
 Hermiona kaszlnęła dwa razy i schowała ręce w rękawy.
- Przeszkadza Ci? - odezwał się pierwszy, pokazując jej papierosa. Pokiwała delikatnie głową.
Była tak czysta, że nawet taka drobnostka jej szkodziła. Podobało mu się to. Nigdy nie kręciły go takie dziewczyny, a jednak u niej podobało mu się to. Nie tylko to. Podobała mu się cała jej nieskazitelność.
- Długo to będzie trwało? - zapytała cicho. Miała dość już sporów. Zwłaszcza z nim. Po tym co jej powiedział, nie wiedziała czy ona tu zawiniła, a on po prostu chciał jej dopiec, mówiąc to na złość, czy rzeczywiście tak uważał. Nic już nie wiedziała.
- Nie mam pojęcia - pokręcił głową - Remus mówił, że musimy chwilę poczekać
- Rozumiem - rozpięła bluzę i ją ściągnęła - trzymaj, koszulka już wyschła
- Niee, miej ją, jest zimno
- Dam radę - podała mu ją - nie musisz zgrywać dżentelmena - chłopak westchnął i przerzucił bluzę przez ramię.
Nastała cisza. Każde z nich miało wyrzuty sumienia, lecz także pretensje do siebie nawzajem.
- Ta dziewczyna...
- Nie tłumacz się, nie mam Ci tego za złe
- Nie - tym razem on jej przerwał - chcę żebyś to wiedziała - zacisnął szczękę i opowiedział jej całą historie dotyczącą Madison. Hermiona kiwnęła na końcu głową. Po poznaniu sytuacji, zrobiło jej się głupio. Rzeczywiście nie zrobił nic złego. Z drugiej strony, nie wiedziała ile w tym prawdy. Tyle że po co chłopak miałby ją okłamywać?
- Możesz robić co chcesz
- Wiem - odpowiedział pewnie. Dalej miał jej za złe tego co powiedziała i postanowił zachowywać się w sposób, w jaki go podsumowała. Jako oschłego dupka.
Po chwili usłyszeli sygnał zapalającego się samochodu. Odetchnęli z ulgą. Obydwoje nie byli zbyt chętni kontynuowania tej niezręcznej rozmowy.
Hermiona pospiesznie wsiadła do samochodu, a za nią uczynił to rudzielec. Ruszyli bez słowa. Przez dłuższy czas wpatrywała się w szybę a Fred w drogę. Jechał o dziwo wolno i bezpiecznie. Chyba miał dość prowokowania na siłę gryfonki. Obydwoje milczeli. Dziewczyna spojrzała na niego. Ręce miał kurczowo zaciśnięte na kierownicy i co jakiś czas wypuszczał powietrze przez usta. Martwił się.
- Hej, spokojnie - odezwała się w końcu - wszystko będzie dobrze
- Wiem - zapewnił ją rudzielec. Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Niestety chłopak miał tendencje do ukrywania swoich obaw,  obojętnie jak by były duże.
- Poradzimy sobie - mimo kłótni i żalu do niego, szatynka nie potrafiła patrzeć na niego w takim stanie. Przecież chodziło o jego ojca - Ty sobie poradzisz - wykorzystała moment, kiedy miał rękę na skrzyni biegów i wplotła w nią swoją. Chciała chociaż w ten sposób dodać mu otuchy.
- Potrafimy walczyć o nasze, Fred, gdziekolwiek jest Twój tata, damy im rade - kontynuowała, a chłopak nagle nie wiadomo kiedy gwałtownie zahamował. Hermiona spojrzała na niego wystraszona.
- Obiecaj mi coś, dobra? - powiedział stanowczo, łapiąc ją za nadgarstek - nie będziesz się w to mieszała, okej? Ta sprawa nie dotyczy Ciebie, więc nie będziesz się narażać
- Fred, jak możesz tak mówić, jesteśmy drużyną!
- Obiecaj mi! - potrząsnął jej ręką. Nie wiedziała co w niego wstąpiło.
- Nie ma mowy! - wyrwała rękę.
- Nie mam szczególnej ochoty martwić się jeszcze o Ciebie, wiesz?
- A co z Ginny!? - wykrzyczała mu - jest Twoją siostrą, o nią się nie martwisz!?
- Nie martw się, George nie pozwoli na to, żeby się narażała, obydwie nie weźmiecie w tym udziału, to zbyt niebezpieczne
- I kto to mówi, do cholery jasnej - zaśmiała się w nerwach - Fred Weasley, najbardziej odpowiedzialny chłopak na świecie!
- Może i nie robię zbyt odpowiedzialnych rzeczy, ale nie narażę  was dwóch na takie niebezpieczeństwo - spojrzał na drogę i zaczął jechać.
- Nie musisz, sama się chętnie narażę, nie masz nic do gadania!
- Hermiona, jesteś dla nas wszystkich jak rodzina, Ginny jest naszą rodziną, jesteście niepełnoletnie, myślisz, że Ron będzie mógł w tym wziąć udział?
- Jak wszyscy to wszyscy - szatynka spojrzała w okno i założyła ręce. Zrobi wszystko, by pomóc panu Weasley'owi, nawet jeżeli Fred ma do tego wielki problem.
- Dlaczego musisz być tak cholernie uparta? - uderzył pięścią w szybę, wyładowując złość.
- Od kiedy zrobiłeś się taki upierdliwy?
- Tu chodzi o wasze bezpieczeństwo, nie dacie sobie rady - nie mógł powstrzymać krzyku i gestykulowania rękami.
- Nie martw się, poradzimy sobie lepiej od Ciebie i George'a!
- Dobra - pokręcił głową - widocznie się nie dogadamy 
- Widocznie nie - także pokręciła głową. Pięć minut później zobaczyli z oddali Norę. Nie odzywali się do siebie przez resztę drogi. Fred w nerwach prawie wywinął w bok garażu, gdy do niego wjeżdżał, rzucając przy tym wiązankę przekleństw. Gdy zgasił silnik, szatynka jakby tylko czekała aż się stamtąd uwolni, wyszła z impetem trzaskając drzwiami. Chłopak powędrował za nią wzrokiem i westchnął. To było niemożliwe ile razy potrafiła go w ciągu dnia rozzłościć.
Gdy wyszedł z auta, usłyszał znajome krzyki swojej matki. Z tego co zdołał zrozumieć, gwałtownie coś tłumaczyła. Splunął na trawę i rozprostował szyje. Czekał tylko, aż to piekło się skończy. Niestety tym razem sytuacja z gryfonką mu tego nie ułatwiała. Hermiona czekała na niego przed drzwiami. To było oczywiste, że gdyby weszli osobno, od razu by się wszyscy skapnęli, że się posprzeczali. Tym bardziej teraz, kiedy wszyscy podejrzewają, że mają coś do siebie i każdy uparcie ich obserwuje. Fred bez słowa otworzył drzwi i przepuścił w nich Hermione. Ta dalej z założonymi rękami weszła do środka. Obydwoje pojawili się równocześnie w salonie. Zauważyli cały zakon przy stole i o dziwo swoje rodzeństwo im towarzyszące. Ginny gestykulując coś tłumaczyła a poszczególni członkowie wymieniali zdania między sobą. Gdy zauważyli parę nastolatków jakby odetchnęli z ulgą.
- Bill! - zawołał Fred, zauważając swojego najstarszego brata.
Dość dawno go nie widział.
- Cześć młody! - chłopak wstał z miejsca. Rudzielec podszedł do niego i uścisnął po męsku. Bill po chwili skierował się w stronę Hermiony i także ją uściskał.
- Hermiona, to Ty? - zapytał puszczając jej oczko. Czarownica się zaśmiała.
- Nigdy nic nie wiadomo! 
- Tak bym wam chciał przypomnieć, że to nie jest zlot rodzinny - odezwał się Alastor Moody. Nastolatkowie usiedli na wolnych miejscach. Gdy Lupin zaczął rozmawiać z Billem a Syriusz z George'em, nastał mały chaos. Hermiona wykorzystała ten moment i spojrzała na swoją przyjaciółkę. Wiedziała już wszystko. Ruda siedziała z założonymi rękami i mierzyła swojego brata rozmawiającego z Syriuszem. Już była pewna, że George przeprowadził jej taką samą 'rozmowę rodzicielską'. Jedyne co ją dziwiło to fakt, że Ron tak aktywnie uczestniczy w zebraniu, jakby był członkiem zakonu. Nie widać było po nim grama pretensji jak u swojej siostry. To wydało jej się dziwne.
- Że gdzie jest tata!? - Fred musiał zapytać jeszcze raz, bo myślał, że się przesłyszał.
- U Malfoy'ów, Fred - odpowiedział mu z żalem w głosie Syriusz. Nikogo nie ucieszyła ta wiadomość. Nie to, że inne miejsce porwania Artura by ich cieszyło, ale Malfoy Manor to chyba jedna z najbardziej pesymistycznych opcji. Hermiona słysząc to nazwisko aż się wzdrygnęła. To było tak niedawno. Zabolała ją każda część ciała. Wspomnienia wróciły.
- Przygotujcie się, wyruszamy o godzinie pierwszej, myślę, że Malfoy'owie o tej godzinie śpią - zaplanował Lupin patrząc po wszystkich.
- Zróbmy to teraz! - Fred wstał z miejsca i zacisnął pięści - będziemy się skradać jak szczury!? Oni powinni pożałować tego co zrobili! - spojrzał ukradkiem na Hermione. Znów zobaczył w jej oczach strach. Dobrze wiedział co w tym momencie przeżywa.
- Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam walczyć - dodał George i wstając, złapał swojego bliźniaka za ramie, dając wszystkim do zrozumienia, że się z nim zgadza. Po chwili wstał Bill.
- Bill? - zapytała cicho jego mama.
- Oni mają racje mamo - starsi członkowie zakonu spojrzeli po sobie. Ginny, Ron i Hermiona wstali w tym samym momencie. Nie wiedzieli, czy mają coś do powiedzenia, jednak podzielali pomysł Freda. O dziwo wszystkim, minęła chwila i z miejsca podniósł się Syriusz. Nikt nie spodziewał się, że sprzeciwi się zdaniu zakonowi. Dotąd było jednoznaczni.
- Łapa, siadaj - powiedział stanowczym głosem Lupin.
- Wybacz Remusie, ale i we mnie płynie gryfońska krew - spojrzał mu głęboko w oczy szukając jakiejś małej siły, która przewyższyła by jego tak silną odpowiedzialność - to hańba działać wbrew swojemu domu
- A niech wam będzie - wstała Molly Weasley. Tego to już całkiem nikt się nie spodziewał - nikt nie będzie krzywdził mojej rodziny
- Remusie...
- Siedź Tonks - przerwał jej mąż. Obserwował bacznie poczynania innych członków zakonu. Ci z kolei obserwowali jego poczynania.
- A co ja do cholery mam do stracenia - zaśmiał się Moody i niezgrabnie, podpierając się swoją laską, wstał. Już tylko zaledwie kilka osób zostało na swoich miejscach. Mina Remusa stawała się coraz bardziej zniesmaczona. Wiedział, że tym razem nic nie pójdzie według jego planu. Chcąc nie chcąc, wstał i rozejrzał się po zebranych.
- Za pół godziny wszyscy zbierzemy się przed Norą - spojrzał na Molly - przygotujcie się, to nie będą koleżeńskie odwiedziny - po tych słowach wyszedł z pomieszczenia i słychać było tylko odgłos trzaskających drzwi.
Zapanował chaos. Nikt nie wiedział za co się zabrać i jak tak naprawdę się przygotować. Hermiona poszła więc na górę się przebrać. Wciąż była przekonana, że mimo próśb chłopaka i tak uda się z resztą. Nie była tchórzem i nie miała zamiaru schować się w domu. Gdy ubrała wygodne ciuchy, zostało jej jeszcze jakieś piętnaście minut. Postanowiła pójść do tajemniczego pokoju rudzielca, żeby wykorzystać ten czas. Liczyła, że nikogo tam nie zastanie, przecież wszyscy tkwili na dole wymijając się bez celu w pośpiechu. Leniwie przeszła po schodach na górę. Ku jej zdumieniu drzwi były uchylone. Zaciekawiona, bezszelestnie wsunęła się do pomieszczenia i się rozejrzała. Ciemno, ani żywej duszy. Już chciała wychodzić, kiedy z balkonu o którym jeszcze ostatnio nie miała pojęcia usłyszała ciche westchnięcie. Stała jak sparaliżowana. Jeżeli ktoś wyjdzie, a domyślała się kto tam był, zostanie uznana za wariatkę. Więc postanowiła się ruszyć. Zrobiła kilka bezszelestnych kroków w stronę drzwi balkonowych, bo było jej po prostu bliżej. Stanęła bez ruchu, próbując przyciszyć do minimalnego stopnia oddech. Delikatnie przekręciła głowę tak, żeby widzieć choć kawałek balkonu. Zauważyła tam Freda. Chodził w te i wewte, ręce miał założone za głowę i nerwowo co chwila przeczesywał włosy. Wiedziała dlaczego był taki zdenerwowany. Przez jedno słowo. A raczej nazwisko. Malfoy.
- Pieprzone szczury! - krzyknął chłopak i dając upust emocjom, kopnął z całej siły w szczebel balkonu. Musiał w to włożyć dużo starania, bo słupek zrobiony z drewna złamał się w pół i zniknął w czarności nocy, zostawiając płotek szczerbatym. Przypuszczać można było, że w tym momencie zdolny był kopnąć wszystko co martwe i by mu stanęło na drodze. Po chwili oparł się o barierkę i wypuścił powietrze przez usta. Próbował się uspokoić.
- Przepraszam tato - powiedział po chwili. Hermiona jeszcze bardziej wytężała wzrok. Jedyne co mogła stwierdzić to fakt, że mówił sam do siebie.
- Przepraszam, nie jestem idealnym synem… sprawiam dużo problemów, wiem - to było coś w rodzaju spowiedzi, pozbycia się nadmiaru emocji - ale jedno Ci mogę obiecać, wyciągnę Cię z tego - splunął przed siebie - a gdy to zrobię to zapewniam, że Cię pomszczę, nie wiem jak i nie wiem kiedy, ale możesz być pewny, że Ci gnoje dostaną to, na co zasłużyli
 Hermiona miała mieszane uczucia. Nie wiedziała, co to miało być. Na pewno było to dziwne. Bardzo dziwne. Ale w tej dziwności tak prawdziwe. Jednak zaczęła się bać. Chłopak często tracił nad sobą kontrolę i podejmował głupie i pochopne decyzje. Taki był właśnie Fred. Nieodpowiedzialny, odważny i zawzięty.
- Zbierać się! - usłyszała nagle głos Remusa z dołu. Momentalnie skamieniała i jeszcze bardziej wtopiła się w ścianę. Widziała, jak chłopak wypuszcza powietrze i z tupetem wychodzi z pokoju. Odetchnęła z ulgą. Gdyby wiedział, że była świadkiem tej dość intymnej sytuacji, na pewno nie byłby szczęśliwy. Zresztą, ona też nie czuła się z tym za dobrze. Wolałaby w tym nie uczestniczyć.
Po minucie szybko popędziła na dół, gdzie czekała na nią Ginny. Jej mina mówiła, że nie ma dobrych wieści.
- Zostajemy tu - powiedziała zrezygnowana. - zostajemy tu bo pieprzony zakon tak zadecydował
- Co proszę? - szatynka czuła jak narasta w niej złość. Złość a zarazem niemoc. Nie myślała już co robi tylko z impetem wyszła z Nory, tak mocno otwierając drzwi, że uderzyły zewnętrzną stroną o ścianę. Zwróciła tym na siebie uwagę wszystkich zebranych.
- To mają być żarty jakieś?! - wykrzyczała, patrząc na ich zdziwione twarze - Wy pójdziecie walczyć, a my co? Mamy tu czekać na was z herbatką?! Nie zgadzam się!
- Hermiona wracaj do środka - powiedział spokojnie Fred. Rozwścieczyło to ją jeszcze bardziej.
- A Ty się zamknij! - wydarła się. Chłopak zamilkł, patrząc na nią bazyliszkowym wzrokiem. Ostatnią rzeczą jaką by chciał, to wszczęcie awantury z czarownicą przy wszystkich.
- Podajcie mi chociaż jeden, właściwy powód, dlaczego nam to chcecie zrobić, słucham!
- Jesteście niepełnoletnie, nie wiecie nawet jakimi sposobami walki oni potrafią dysponować
- A Ron?! - w szale złapała chłopaka za koszulkę i nią szarpnęła - Ron jest w moim wieku, więc nie rozumiem?!
- Ron jest mężczyzną - powiedział spokojnie Remus.
- Ron jest mężczyzną?! I to jest ten znaczący powód?! - spojrzała z wielkim wyrzutem na Lupina - a co to ma być jakaś cholerna dyskryminacja!?
- Hermiona zrozum, nie będziemy narażać was na to, Malfoyowie wiedzą, że Ginny to czuły punkt Weasley'ów, bo to ich jedyna córka, Ciebie z kolei wybierze sobie na cel Bellatrix, bo jest upośledzona na punkcie czystości krwi
- Nic mnie to nie obchodzi, będziecie musieli nas zmusić, żebyśmy tu zostały!!
- Tak? - zapytał Remus, po czym wyciągnął różdżkę i obtoczył błękitnym promieniem Norę, tworząc coś w rodzaju elektrycznej kopuły, która po chwili stała się niewidzialna.
- Znam to zaklęcie, myślisz, że powstrzyma mnie ono?!
- Hermiona, wiemy, że jesteś nadzwyczaj zdolną i odważną czarownicą, obydwie jesteście, ale tym razem po prostu nas posłuchajcie - powiedziała spokojnie Tonks, próbując udobruchać gryfonkę.
- Nic z tego, pokonam wasze wszystkie bariery, nie jestem tchórzem, nie schowam się tutaj przed niebezpieczeństwem
-Expelliarmus! - Syriusz z zaskoczenia rozbroił czarownice.
- Syriusz! Syriusz, oddaj mi różdżkę!
- Przepraszam, dziecinko, nie wybaczyłbym sobie, gdyby którejś z was by coś się stało
- Nie, nie, nie, nie możecie mi tego zrobić, po prostu nie możecie!!
- To koniec Hermiona, przykro mi - odpowiedział Remus. W jego głosie dało się wyczuć, jak bardzo trudna była dla niego ta decyzja. Kto jak kto, ale on najbardziej ze wszystkich doceniał zdolności Hermiony. Właśnie dlatego też chciał ją uchronić.
- Remus, nie! Ja.. - nie zdążyła dokończyć zdania, bo mężczyzna zniknął. Teleportował się. Za nim zrobiła to jego żona, potem Molly Weasley i tak po kolei znikał każdy z nich.
- Syriusz, proszę - powiedziała błagalnym głosem, gdy został tylko on i Fred. - Syriusz, nie rób nam tego - ruszyła w jego stronę. Była tak zdeterminowana, że nawet siłą by mu tą różdżkę odebrała.
- Przykro mi, Hermionka,  naprawdę - powiedział mężczyzna i z cichym hukiem zniknął. Dziewczyna wydała z siebie okrzyk protestu i chciała w ostatniej chwili złapać Syriusza, jednak Fred objął ją ramionami, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch do przodu.
- Puszczaj mnie, w tej chwili mnie zostaw! - szatynka się wyrywała,jednak był od niej silniejszy i już nie raz jej to udowodnił. Ta jednak w impulsie próbowała się na próżno uwolnić. Popychała go i szarpała, aż jego wszystkie mięśnie się napięły pod gładką koszulką.
- Hermiona, uspokój się, to nic nie da, no już - chłopak powtarzał jej cierpliwie do ucha. Była bliska rozpłakania się.
- Nie dotykaj mnie! - gdy już dotarło do niej, że musi tu zostać,odepchnęła rudzielca. Była wściekła a on był tym nieszczęśnikiem, na którym mogła wyładować złość. W pobliżu już nikogo nie było, więc był na to skazany.
- To Ty im to podsunąłeś, prawda? - zapytała stopniowo odsuwając się od niego.
- Zwariowałaś? - spojrzał na nią i pokręcił głową - słuchaj, może i się z nimi zgadzam, ale nigdy nie przyczynił bym się do tego żebyś była w takim stanie!
- Nie wierzę Ci - patrzyła na niego jak na wroga. Była wręcz pewna, że to jego pomysł. Miała ochotę roztrzaskać mu czaszkę. Czuła się poniżona i dyskryminowana. Nikt nie będzie za nią decydował jak za małe dziecko.
- Dlaczego za wszystko mnie próbujesz obarczyć winą?!
- Bo taki właśnie do cholery jesteś! Twoje ulubione zajęcie to uprzykrzanie mi życia! - chłopak zaśmiał się bezczelnie, co doprowadziło ją do jeszcze większej frustracji.
- Nie czuj się już taka wyjątkowa, co?
- Ale ja byłam głupia, myślałam, że Ginny, ja i wy jesteśmy drużyną, widocznie się grubo pomyliłam, Ty nielojalny dupku! - na dźwięk tych słów z ust Freda zszedł złośliwy uśmieszek, a pojawiła się wściekłość. Podszedł do czarownicy i złapał ją mocno kciukiem i palcem wskazującym za brodę.
- Możesz mnie nazywać jak chcesz, przeżyje to, ale jestem ostatnią osobą, która byłaby nielojalna wobec swoich, więc nigdy więcej tak do mnie nie mów, rozumiemy się? - patrzył na nią jeszcze chwile, a jego wzrok przeszywał jej całe ciało. Nie mogła nic z siebie wydusić, a oczy mało nie napełniły się łzami jak małej dziewczynce na widok potwora z bajki. Najgorsze było jednak to, że ciało przechodziły jej ciarki gdy tak na nią patrzył. Gwałtownie przekręciła głowę w bok, żeby wyrwać twarz z objęć rudzielca.
- Idź do diabła, Weasley - po prostu chciała się odwrócić i zniknąć mu z oczu, zanim sama wybuchnęła by złością. Chłopak jednak jej to uniemożliwił. Złapał ją za nadgarstek i pociągnął gwałtownie do siebie. Nie zdążyła zareagować. To działo się pod impulsem sekundy. Złapał zdezorientowaną dziewczynę w pasie i dość mocno przysunął ją do swojego ciała.
 Znowu to zrobił.
Drugą ręką chwycił jej policzek i namiętnie ją pocałował. Nie jak za każdym razem, pewnie ale delikatnie. Dosłownie zmusił jej usta do tego. Pocałunek był nachalny, jakby rudzielec chciał zrobić jej na złość. Przedłużał go i przedłużał, a ona nie miała nic do gadania. Po chwili oderwał się od niej. Uśmieszek nie schodził mu z ust.
- Idź do diabła, Granger - puścił jej oczko i zanim zdążyła wściec się na niego niemiłosiernie po prostu najzwyczajniej w świecie się teleportował. Hermiona wydała z siebie okrzyk pełen wściekłości. Pierwszy raz stała się ofiarą takiej dominacji ze strony jakiegokolwiek chłopaka.
Znała opinię Freda w Hogwarcie. Właśnie w tej chwili ją potwierdził. To był typ chłopaka, który po prostu robił zawsze to co chce. I mimo, że widziała w nim wiele pozytywów to musiała przyznać, że był taki, jakiego go opisywano. Zresztą i tak o to nie dbał. Niektórym się to podobało, niektórym nie. Dziewczyny były w niego wpatrzone, męska część go naśladowała. Dzisiaj jej pokazał na własnej skórze, jaki potrafił być. Jak chłopak, który bawi się dziewczynami. Jakby wiedział czego chce i nie zważał na jej widzimisię. Mógł robić takie rzeczy bez czyjejś zgody, tłumacząc się beztrosko, że po prostu miał na to ochotę, więc to zrobił. Szatynka nienawidziła tego typu chłopaków. Chciała zatuszować sobie tą część jego charakteru, jednak gdy użył tego na niej, nie miała już nic do powiedzenia. Była w nim zakochana, fakt, nie mogła powiedzieć, że to nie było przyjemne. Jednak nie tak to miało wyglądać. Nie on tu miał być górą.
 Zrobił jej to na złość, wiedziała o tym. Nienawidziła go za to, że tak łatwo dała się mu uwieść. Po prostu dzisiaj przegrała. Przegrała na całej linii. Odezwała jej się w głowie tak silna żądza zemsty, jakiej jeszcze nigdy nie czuła. Żarty się skończyły. Chciała mu udowodnić, kto tu kim się będzie bawił i już nie zważała na to czy to w jej stylu, czy jej wypada. Choć raz miała takie zamiary, jakie na Hermione Granger nie przystało.

'Będziesz jeszcze chciał iść do tego diabła, Weasley' -  tylko to chodziło jej po głowie. 

******************************************************************* 

Nie wiem co mam tu napisać. Rozdział mi się podoba. Sytuacja u mnie jest ciężka, wybaczcie brak tłumaczeń. Po prostu niektóre sprawy mnie przerosły, zrzut nieszczęść nastąpił z dnia na dzień. Nigdy nie sądziłam, że nawet pisanie, które jest dla mnie jak naturalny lek będzie dla mnie ciężkie. Nie odchodzę, piszę dalej. Intensywnie pracuję, nie martwcie się. Jednak przyznam, że nie jest dobrze. Szanujcie swoją rodzinę i swoje życie bo to najpiękniejsze co możecie dostać i pielęgnować. 
Kocham Was, 
Maggie xx