Rozdział XXVII "Mam coś czego chcesz [...] za
Ty masz coś, czego chcę ja"
Kolejny strzał wyprysnął obok głowy Freda, kiedy
znalazł się w polu widzenia śmierciożerców. Walka trwała od dobrych dwudziestu
minut. Cały salon Malfoy Manor wypełnił pył odpryskującej tapety pod wpływem
zaklęć. Nie było nic widać, co ułatwiało atak obu stronom. Zauważył z daleka
Rona, który schował się za kominkiem i atakował zaklęciami z zaskoczenia.
Natychmiast do niego podbiegł.
- Gdzie jest tata?! - krzyknął, próbując przedrzeć
głos przez hałas wystrzałów. Ron spojrzał pełnymi emocji oczyma i pokręcił
głową cały zachłyśnięty adrenaliną. Fred machnął ręką. Od niego nic się nie
dowie. Odwrócił głowę i wtedy dostrzegł wąski korytarz w oddali pomieszczenia.
"Gdybym był śmierciożercą, swoich zakładników ukryłbym w mało dostępnym
miejscu" - pomyślał. Bez większego zastanowienia ruszył w stronę
korytarza. Idąc cały czas z wystawioną do walki różdżką, co chwila rzucał na
oślep zaklęcia, gdy tylko widział czarne postacie. Wiedział, że nie trafi
nikogo ze swoich, bo śmierciożerców łatwo da się rozpoznać przez ich
specyficzne, czarne peleryny. Gdy w końcu udało mu się dotrzeć do łuku
przejściowego do korytarza, odgarnął włosy do tyłu i wypluł ślinę, usuwając z
ust kawałki pyłu, osiadłe na jego podniebieniu. Wszedł do ciemnego korytarza.
Przetarł wierzchem dłoni zaczerwienione oczy i dopiero po chwili zdołał
cokolwiek zobaczyć. Spojrzał w lewo. Ani żywej duszy. Nagle z prawej strony
zauważył cień postaci w pelerynie. Natychmiast się odwrócił i pobiegł w jej
kierunku. Zauważył kilka metrów dalej Syriusza podążającego szybkim krokiem w
głąb korytarza. Nieświadomy obecności śmierciożercy za plecami był łatwym celem
dla niego. Fred puścił się za nim biegiem. Był pewien, że zdąży. Śmierciożerca
uniósł różdżkę do góry, chcąc wypowiedzieć zaklęcie. Rudzielec przyspieszył i rzucił
swoją różdżkę w kąt, wiedząc, że w ten sposób nie zdoła go powstrzymać.
Dzieliły ich na oko dwa metry.
- Avada... - śmierciożerca nie zdążył dokończyć
śmiertelnego zaklęcia, kiedy Fred złapał go za ramiona i popchnął na ścianę.
Nie poznał kto to, ponieważ było dość ciemno.
- Fred! Dziękuje Ci! - krzyknął zdziwiony Syriusz, który dopiero słysząc wypowiadane
przez śmierciożerce zaklęcie, skapnął się w jakim był niebezpieczeństwie.
- Pożałujesz tego, głupcze, Black zginie jak każdy z
Waszego zakonu - ciemna postać przemówiła niskim głosem, trzymając się kurczowo
ściany.
- Gdzie on jest?! - rudzielec złapał go za materiał
peleryny na klatce piersiowej. - Gdzie jest mój ojciec?! - mężczyzna zaśmiał
się tylko głośno, patrząc chłopakowi w oczy. Fred nie czekając dłużej na
odpowiedź, zacisnął dłoń w pięść i wymierzył mu prosto w twarz. Śmierciożerca
zachwiał się w miejscu a po chwili splunął krwią.
- Odpowiadaj! - kolejny cios wylądował na szczęce
mężczyzny na co ryknął z bólu. - Odpowiadaj, kurwa!
- Twój ojciec gnije w lochach, gdzie znajdzie się
cała wasza rodzina - zakaszlał dwa razy i wypluł kolejną porcję czerwonej
cieczy - Was, zdrajcy krwi, trzeba powyrzynać jak świnie - rudzielec wpadł w
furie. Na oślep okładał pięściami przeciwnika, nie patrząc nawet gdzie uderza.
Mężczyzna zalał się krwią z nosa, co nie przejęło chłopaka.
- Zostaw Fred! - Syriusz próbował odciągnąć go od
śmierciożercy, jednak rudzielec nie słyszał co do niego mówi. Był jak w
transie. Mężczyzna zaczął osuwać się na nogach.
- Walcz Ty śmieciu! - wydarł się gardłowym głosem i
kolejny cios wymierzył mu w brzuch.
- Fred dość! - Syriusz złapał go za ramiona i z
wielką siłą odciągnął go od nieprzytomnego przeciwnika. Chłopak splunął na
niego.
- Pożałujecie tego wszystkiego, pożałujecie! -
krzyczał w ogromnej furii cały czas próbując dobić mężczyznę. Gdy Syriuszowi
udało się odciągnąć go od sługi Czarnego Pana popchnął go na ścianę. Fred z
emocji osunął się na ziemię i nie mógł złapać oddechu. Wciąż patrzył na swojego
wroga zwierzęcym wzrokiem.
- Zostaw go już, Fred, nie jest tego warty! -
Syriusz próbował przemówić mu do rozsądku. Jednak jego słowa odbijały się od
jego uszu jak od ściany. Chciał zemsty. Chciał, by wszyscy pożałowali swoich
bestialskich czynów. Rozprostował prawą rękę, nie zwracając uwagi na
pogruchotane w niej kostki. Krew sączyła się z jego dłoni kapiąc leniwie na
ziemie. Miał to gdzieś. W tym momencie nie myślał racjonalnie. Nie interesowało
go to, czy zabił tego mężczyznę, czy połamał mu wszystkie kości na twarzy. Myślał
tylko o tym, jak odpłacić im się za to, co zrobili. Obudziła się w nim bestia i
był rządny przelania krwi za swoich bliskich.
- Idź - odezwał się przeraźliwie spokojnym głosem -
Idź, pomóż reszcie, ja poszukam taty
- Jesteś pewny Fred? - Syriusz klęknął nad
chłopakiem i złapał go za ramię. Był mu wdzięczny, za to, że tak naprawdę
jeszcze żyje.
- Tak, dam sobie radę, oni Cię tam potrzebują
- Jesteś mądrym chłopakiem, synu - położył mu rękę
na policzku niczym jego drugi ojciec - tylko nie zrób niczego głupiego - chwilę
patrzył na niego z uwagą. Dostrzegł w nim młodszego siebie. Chłopaka, któremu
emocje zawsze brały górę.
- Oni zapłacą za swoje - Fred cały czas obserwował
nieruchome ciało śmierciożercy. Był pewien, że gdyby w tym momencie się podniósł,
to by nie oszczędził mu bólu. Nie od dzisiaj wiedział, jak go sprawiać i nie
był wrażliwy na krzywdę przeciwników. Życie go nauczyło już w tak młodym wieku
walczyć o swoje.
- Fred, w domu czeka na Ciebie Twoja kobieta,
proszę, nie wracaj do niej jako zabójca, jesteś dobrym człowiekiem - chłopak
nawet nie zaprzeczał. Wiedział, że Syriusz widzi więcej, niż nawet on sam.
Wiedział też, że mimo ich napiętej relacji, Hermiona była jego i tylko jego.
- Jako zabójca czy nie i tak do niej wrócę
- Ważne, że masz do kogo i to się liczy - położył rękę na jego klatkę piersiową - liczy
się to jaki jesteś tutaj, nie zapomnij, że jesteś dobry - Syriusz wstał i podał
mu jego różdżkę, leżącą na podłodze. Ruszył w stronę wyjścia, zostawiając
chłopaka samego. Przed samym wyjściem zatrzymał się.
- I dziękuję Ci synu, dziękuję za uratowanie mi
życia - Fred tylko kiwnął do niego głową. Nie był w stanie już nic powiedzieć.
Kiedy Syriusz zniknął z pola widzenia, chłopak dalej pozostał w tej samej
pozycji. Przetarł twarz prawą ręką, zostawiając na policzku plamę krwi.
Spojrzał na swoje dłonie. Przeraził go fakt, że krew na jego rękach jest
czyjaś. Już nie raz zmywał z nich nie swoją krew, jednak nigdy nie doprowadził
do sytuacji w której o mało kogoś nie zabił. Przecież nie był zabójcą. Nie był
człowiekiem, który odbiera komuś życie. Wstał z podłogi i podszedł do
śmierciożercy. Przyłożył dwa palce do szyi mężczyzny, sprawdzając puls. Żył.
Tętno było słabe, jednak sam fakt, że dalej biło go uspokoił. Nie odebrał komuś
życia. Gdyby nie Syriusz, nie zdołałby się powstrzymać. Okładał go nie
zwracając uwagi na to, że całą twarz zalała mu krew. Nie zwracał uwagi na to,
że już dawno stracił przez niego przytomność. Po prostu robił swoje. Gdy już
się uspokoił nie czując na sobie ciężaru czyjejś egzystencji, oderwał kawałek
materiały ze swojej koszulki i owinął nią sobie sine, zakrwawione kostki u
prawej ręki. Nie zastanawiając się dłużej, chwycił pewniej różdżkę i ruszył do
przodu. Skupił się na szukaniu taty. Nie wybaczyłby sobie, gdyby wrócił bez
niego. Tak bardzo mu zależało, żeby to on go odnalazł. Chciał odpłacić się mu
za wszystkie krzywdy, jakie mu sprawił. Wiedział, że ojciec nigdy nie odmówił
mu pomocy. Jak wracał pijany późno w nocy do domu, jak wywoływał serie bójek
podczas pobytu w Hogwarcie. Oprócz George'a był jedyną osobą, której mógł się
wyżalić. Której mógł przyznać ilu dziewczynom złamał serce a ilu chłopakom nos.
Nigdy nie obarczał problemami swoją mamę, ponieważ wiedział, że najgorzej
znosiła problemy związane z nim i jego bliźniakiem. Widział, jak za każdym
razem trzęsą jej się ręce, kiedy otwierała każdy list z Hogwartu. Zawsze słabo
znosiła to, że on i jego bliźniak nie byli przykładami dla młodszego
rodzeństwa. Tata to rozumiał. Zawsze potrafił im przetłumaczyć do rozsądku.
Nigdy nie pokazał im tego, że było mu za nich wstyd. Zawsze uspokajał swoją
żonę, mówiąc, że każdy wiek ma swoje prawa. Mimo szyderczych śmiechów
współpracowników i współczujących spojrzeń nauczycieli był dumny ze swojej
rodziny, jaką stworzył wraz z żoną.
- Tato, gdzie oni Cię trzymają - powiedział sam do
siebie, idąc mrocznym korytarzem. Nie miał nawet czasu na strach. Zresztą nigdy
nie był bojaźliwy. Czasami go gubiło stawianie na pierwszym miejscu działanie a
na drugim myślenie. Zamyślony, nie wiedział kiedy znalazł się na końcu
korytarza, gdzie ukazało mu się rozwidlenie. Stał tak chwile w zastanowieniu,
gdy w odbiciu pochodni palącej się na wprost niego ukazał się cień
przechodzącej postaci. Natychmiast spojrzał w lewą stronę. Wystarczyło mu to,
żeby puścić się za nią w bieg. Gdy dotarł do kolejnego rozwidlenia, zobaczył
jedyne, uchylone drzwi spośród kilku takich samych. Nie myśląc nad tym dłużej
po prostu zmierzył w ich stronę. Bez większych podchodów po prostu wszedł do
środka. Pokój był prawie pusty, jednak wyrzeźbione sklepienia i marmurowe
ściany tuszowały jego nieumeblowanie. W kącie stała tylko duża, czarna szafa,
idealnie pasująca do wystroju całego domu a na przeciwko jej łóżko wykonane z
ciemnego drewna. Fred rozejrzał się dokładnie. Jego oczom ukazał się Draco
Malfoy obserwujący widok zza okna. To było dość dziwne, bo na zewnątrz panował
od kilku godzin mrok.
- Witaj Weasley - wypowiedział spokojnym głosem, nie
obracając się. Fred zacisnął szczękę ze złości. Podszedł i pociągnął go za tył
jasnego swetra, odwracając go w ten sposób do siebie przodem.
- Jak już się do mnie odzywasz to miej odwagę
patrzeć mi w oczy - wycedził rudzielec przez zęby. Malfoy przełknął ślinę i
zmarszczył ciemne brwi, próbując ukryć strach.
- Uspokój się - powiedział powoli - mam dla Ciebie
ciekawą propozycję
- Ty dla mnie? - Fred zaśmiał się bezczelnie -
Myślisz, że będę Cię prosił o cokolwiek?
- Mam coś czego chcesz - wyszeptał Draco, dając
nacisk na każde słowo - a Ty masz coś, czego chcę ja - Fred uniósł brwi i
puścił chłopaka. Cały czas bacznie go obserwując, założył ręce.
- Do rzeczy, Malfoy - zmierzył go z nienawistnym
wzrokiem. Gdy patrzył na niego, przypominał mu się obraz roztrzęsionej Hermiony
wtedy w łazience - produkuj się, póki jeszcze masz całą gębę - mówiąc to
przysunął go za kołnierz jeszcze bliżej swojej twarzy, patrząc na niego
przeraźliwie przeszywającym wzrokiem. Za chwilę go puścił, cofnął się kilka
kroków, wciąż bacznie obserwując blondyna i oparł się o ścianę. Draco poprawił
ubranie i strzelił kostkami.
- Nie dziwi mnie fakt, że nie uczestniczysz w waszej
próżnej walce na górze - mówiąc to, zmierzył go wzrokiem - szukasz kogoś
- Do rzeczy, powiedziałem
- Ten dom ma więcej ukrytych pomieszczeń i
zakamarków niż myślisz - zaczął przechadzać się po tajemniczym pokoju - bez
mojej pomocy, możesz sobie tak błądzić nawet i przez całą noc - Fred chwilę
obserwował ślizgona, udając rozbawienie. Tak naprawdę w środku cały się
gotował. Zaśmiał się po chwili pod nosem.
- Niby dlaczego miałbyś mi pomóc, Malfoy?
- Naprawdę się nie domyślasz? - Draco pokręcił
głową, patrząc na chłopaka znacząco - myślałem, że zrobiłeś się bardziej kumaty
od kiedy pieprzysz na boku Granger
- Chuj Ci do tego kogo ja pieprzę - rudzielca
dzieliły sekundy od rozkwaszenia chłopakowi twarzy. Jednak chodziło o jego
tatę, musiał go wysłuchać.
- Jesteśmy podobni, Weasley - Draco uśmiechnął się
szyderczo pod nosem - lubisz wyzwania takie jak Granger, lubisz dostawać to, co
pozornie nieosiągalne
- Posłuchaj mnie - oblizał nerwowo usta - jeżeli
zajmujesz mój czas tylko po to, żeby dostać poradę seksualną, to jest dość
dziwne, zresztą jak cała Twoja osoba
- Tak Ci źle z prawdą? - blondyn podniósł brew.
- To z kim ja chodzę do łóżka nie powinno Cię
interesować, Malfoy, nigdy nie kręciły mnie jakieś chore wyzwania, coś Ci się
uroiło w tej chorej, blond główce
- Przestań pieprzyć, Weasley - ślizgon spojrzał na
niego - już dawno Cię rozgryzłem, kręcą Cię niedostępne rejony, gdyby tak nie
było to byś nie posuwał Pansy po balu bożonarodzeniowym zalany w trupa
- O czym Ty...
- Zawsze wyznaczasz sobie trudne cele, żeby była
lepsza zabawa, znam to uczucie za dobrze
- Zaczynasz mnie irytować, Malfoy
- W tym jest cały sęk, wypatrzyłeś sobie Granger,
zrobiłeś swoje lub nie, chcesz tego samego czego chce ja - podszedł bliżej
niego. Powoli zaczął wykładać karty na stół.
- Czego Ty od niej chcesz? - warknął Fred. Blondyn
nawet nie miał pojęcia, w jak czuły punkt uderzył.
- Nie myśl sobie, że poczułbym coś do szlamy, to nie
tak, po prostu muszę mieć to, co zakazane, chcę jej udowodnić, że zawsze
dostaję tego czego chcę, prędzej czy później, jednak zawsze - rudzielec nie
wytrzymał. Przyłożył mu prosto w twarz zaciśniętą do czerwoności pięścią. To
było wbrew jego woli. Po prostu nie mógł słuchać tak okropnych rzeczy na jej
temat. Ślizgon zgiął się w pół. Fred próbował uspokoić oddech. Nie chciał dać
sprowokować się po raz kolejny. Nie przez tego szczura. Malfoy podniósł głowę i
przetarł dłonią sączącą się krew z nosa. Spojrzał na niego i uśmiechnął się
triumfująco. Przyparł go do muru.
- Moja propozycja jest nadal aktualna - wciąż
patrzył na niego, uśmiechając się - przyprowadzisz mi ją, a ja uwalniam Twojego
tatusia
- Chyba za lekko Ci przyjebałem, Malfoy
- Zastanów się - nie dawał za wygraną - teraz Ci
powiem gdzie on jest, a Ty po drodze sprowadzisz mi dziewczynę, nieważne czy
dobrowolnie czy podstępem - rozprostował szyję - jak będzie po wszystkim,
przyjdę i rodzinka znów będzie w komplecie, a Granger włos z głowy nie spadnie,
słowo
- Chyba śnisz, skończony idioto, Twoje słowo jest
gówno warte jak ta cała, nienormalna gierka - ręce automatycznie po raz kolejny
zwinęły mu się w pięści. Nigdy jeszcze nikt nie postawił go w takiej sytuacji.
- Jeżeli jesteś aż tak zdesperowany, żeby siłą zaliczyć panienkę to Ci
współczuję, ale prędzej wolę tu spędzić całą noc na szukaniu niż pójść na ten
układ
- Tak myślałem - zaśmiał się - Wielki casanova
zakochał się w pospolitej szlamie, jakie to romantyczne
- Malfoy, uwierz mi, że jakbym się w niej zakochał,
to byś po pierwszych słowach nie wstał więcej z ziemi
- A jednak coś w tym musi być, skoro chcesz spisać
tatusia na straty za przelecenie Granger, nie ucieszyłby się - Fred spojrzał w
bok, zaciskając szczękę. Za nic w świecie nie pójdzie na taki układ. Musiałby
być skończonym frajerem bez serca. To nawet nie była kwestia uczuć. To była
kwestia przyzwoitości. Z drugiej strony, przecież powinien zrobić wszystko,
żeby jego tata nie zginął. Jeżeli nie daj boże tak się stanie, będzie czuł
pustkę i poczucie winy. Malfoy zaśmiał się i pokazał mu dość duży, złoty klucz
na także złotym kółku.
- Tu jest wolność Twojego ojca, po tym, jak się z
nią zabawię, dostajesz go do ręki, decyzja należy do Ciebie, Weasley - po tych
słowach, Fredowi zapaliła się lampka w głowie. Zwykły klucz. Jego tata jest w
miejscu, którego nie bronią zaklęcia, czarna magia, tylko zwykły klucz. Malfoy
będzie mu potrzebny tylko do wskazania miejsca, a klucz mu zabierze siłą.
- Wiesz co, Malfoy? - odezwał się po minucie ciszy.
Cały plan miał już w głowie. - umowa stoi
- Wiedziałem, że pękniesz - Blondyn uśmiechnął się
drwiąco. Nie wiedział, że Fred szykuje podstęp.
- Mówisz mi, gdzie on jest, ja Ci przyprowadzam
dziewczynę, a Ty mi dajesz klucz - gryfon powtórzył umowę dla pewności. Nawet
jeżeli wiedział, że nikogo mu nie ma zamiaru przyprowadzać, to czuł się źle, wypowiadając
te słowa.
- Tak właśnie, kluczyk za Granger, mam nadzieję, że
się rozumiemy - Malfoy wystawił rękę do rudzielca, aby przypieczętować umowę.
Dobrze, że nie wiedział, że Hermiony tutaj nawet nie ma. A tak naprawdę jest,
tylko o tym już nikt nie wie.
- Takim jak Ty ręki nie podaje - odpowiedział mu z
powagą w głosie. Co jak co, Malfoy'a nienawidził i gdyby nie to, że od niego
zależało życie jego ojca, to już dawno nie rozmawiałby z nim tak spokojnie.
Doprowadzało go to do szału, jednak wiedział, że musi teraz zachować spokój i
się skoncentrować. Ślizgon zaśmiał się drwiąco.
- Jak sobie chcesz - powiedział - Twój ojciec ma
swoje specjalne lokum za tym korytarzem w prawo, wystarczy, że skierujesz
różdżkę na ścianę pomiędzy dwoma pochodniami, które tam są i wykonasz nią kształt
litery M, mam nadzieję, że zapamiętasz
- Dobra - Fred zacisnął szczękę. Pierwszy punkt za
nim - poczekaj tutaj, niedługo przyprowadzę Granger - chwilę patrzyli sobie w
oczy z nienawiścią, a potem Fred wyszedł trzaskając drzwiami. Zabawę czas
zacząć.
***
Dwadzieścia minut wcześniej
Hermiona delikatnie zaczęła otwierać oczy i ciemność
zastąpił mrok lochu. Syknęła z bólu, kiedy obróciła głowę w bok. Musiała nieźle
nią rąbnąć w ścianę. Poruszyła lekko palcami, żeby sprawdzić, czy ma w nich
czucie i dość mozolnie wstała. Ból głowy był teraz nie do zniesienia. Chciała
rozmasować obolały kark, jednak gdy poczuła coś mokrego, wplotła ją we włosy z
tyłu głowy. Znów syknęła z bólu, kiedy zaatakowało ją gwałtownie szczypanie od
dotyku ręki. Wyciągnęła ją ze swoich włosów i spojrzała na nią. Była umazana
krwią. Czyli musiała nie tyle co nieźle, ale paskudnie rąbnąć. Rozejrzała się
po lochu i pędem podbiegła do krat. Zaczęła za nie szarpać i nawoływać swoją
przyjaciółkę. Nic to nie dało. Panowała cisza i tylko niewyraźnie było słychać
odgłosy walki w oddali.
- No to pięknie - stwierdziła sama do siebie i
podniosła z podłogi różdżkę. Oczywiście spróbowała potraktować zamek w kratach
zaklęciem Alohomora, lub same kraty Reducto, jednak potwierdziły się jej obawy,
Malfoy'owie nie zrobili by lochów, na które działają zaklęcia. Hermiona
poprawiła spięte włosy i zaczęła badać dokładnie rękami, czy krat nie da się w
jakiś sposób otworzyć manualnie. Przecież nie może tutaj tak tkwić. Kiedy i to
nie dało rezultatów, kopnęła w nie z całej siły i załamana oparła się o nie
plecami. Nie taki był plan. Nie po to pokonała tyle przeszkód, żeby się tu
dostać. Podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Przez panującą ciemność,
prawie nie było widać ściany w pomieszczeniu. Jednak nagle coś przykuło jej
uwagę. Czy to przez ten dziwny mrok, widzi swój cień na podłodze ZA ścianą?
Podeszła bliżej i serce zabiło jej szybciej. Że też wcześniej nie dostrzegła,
że w ścianie jest po prostu najzwyklejsze przejście, jakby wybrakowane miejsce
na drzwi. Natychmiast udała się w tamtą stronę. Musiała zrobić duży krok, aby
wejść na dość wysoki stopień, oddzielający loch od korytarza, jednak gdy już to
zrobiła, poczuła ulgę, że to korytarz domu a nie dalsza część lochu. Ruszyła
przed siebie, oświetlając sobie drogę różdżką. Korytarz ciągnął się niczym
labirynt. Dom na zewnątrz nie wydawał jej się aż taki wielki. Gdy doszła do
rozwidlenia, ruszyła tam, gdzie było coraz więcej pochodni. Im bliżej centrum
tego domu, tym bliżej swoich przyjaciół. Ostrożnie wyjrzała zza rogu, gdy
doszła do zakrętu i zobaczyła kolejny korytarz, jednak ten z kolei, był
ciekawszy. Prawa ściana posiadała trzy pary drzwi. Jej uwagę przykuły te, które
były lekko uchylone. Podeszła do nich bezszelestnie i przywarła plecami do
miejsca, w którym drzwi się otwierały. Jeżeli ktoś z nich nagle wyjdzie, ma
większe szanse, że jej nie przyłapie. Przysunęła się jak najbliżej szpary
pomiędzy zawiasami drzwi i zaczęła się przysłuchiwać.
- Tu jest wolność Twojego ojca, po tym, jak się z
nią zabawię, dostajesz go do ręki, decyzja należy do Ciebie Weasley - Hermiona
zmarszczyła brwi, słysząc urywek rozmowy. Rozpoznała od razu głos Malfoy'a.
Nikt nie miał tak bezczelnego tonu jak on. Musiał rozmawiać z którymś z
Weasley'ów, skoro użył tego nazwiska. Dziewczyna przylgnęła do drzwi tak jak
się tylko dało.
- Wiesz co Malfoy? - wtedy już wiedziała, że to Fred
- Umowa stoi - usłyszała, a zmarszczka pomiędzy jej brwiami zrobiła się jeszcze
większa. "Jaka umowa? O czym oni mówią?" - zastanawiała się w myśli,
gdy ktoś znów przemówił.
- Wiedziałem, że pękniesz - znowu Malfoy. Wyczuła w
jego głosie zadowolenie. A to nie wróżyło nic dobrego.
- Mówisz mi, gdzie on jest, ja Ci przyprowadzam dziewczynę,
a Ty mi dajesz klucz - powiedział Fred. Szatynka nie wierzyła własnym uszom i
nie mogła pokleić w głowie faktów. Nigdy nie słyszała bardziej dziwacznej
rozmowy niż ta. Na co oni się umawiają? Nie miała zielonego pojęcia. Miała
najróżniejsze scenariusze w głowie, ale żaden z nich nie trzymał się do końca
kupy. Domyśliła się, że Malfoy zaproponował Fredowi wolność ojca za coś, ale
nie mogła pojąć o co chodzi z wymienioną dziewczyną.
- Tak właśnie, kluczyk za Granger, mam nadzieję, że
się rozumiemy - gdy Malfoy wymówił te słowa, szatynce żołądek podszedł do
gardła. Nie rozumiała, co to ma znaczyć i nawet nie chciała. Usłyszała już
wystarczająco. Fred w tym momencie dla niej nie istniał. Nie słuchała już nawet
dalszej rozmowy. Czuła, jak uginają się pod nią nogi. Jeszcze nigdy na nikim
się tak nie zawiodła. W kącikach oczu zebrały jej się łzy. Nie chciała nawet
myśleć, co by było, jakby się tu nie znalazła i nie usłyszała ich podłej umowy.
Szybko wytarła mokre oczy. Coś w niej pękło. Poczuła niewyobrażalną złość.
Gdyby postawili teraz Freda przed nią, to by go zmasakrowała, zniszczyła.
Jednak nie, to musi być coś znacznie gorszego. Nic nie zyska tym, że się na nim
wyżyje, musi zrobić coś, co Fred zapamięta na długo. Coś, co będzie do końca
życia wywoływało poczucie winy u niego. I wtedy już wiedziała co robić.
Usłyszała szybkie kroki w stronę wyjścia, więc jak na baczność jeszcze mocniej
przyległa plecami do ściany. Fred wyszedł z pokoju niczym petarda i ruszył w
przeciwną stronę niż ona. Hermiona zajrzała zza drzwi, by go dostrzec. Znała
ten chód chłopaka. Zawsze chodził szybko i twardo, kiedy był wściekły. Gdyby
przed nim stał teraz tłum, najprawdopodobniej dalej by szedł taranując
wszystkich po kolei, nawet nie zwracając na to uwagi. Gryfonka zacisnęła usta w
cienką linie. No i co z tego, że był zły, skoro poszedł na ten układ. Więcej ją
nie obchodziło. Jeżeli tak łatwo jest zdolny do poświęcenia jej osoby to ona
tak samo będzie zdolna do podłych rzeczy. Pobiegła jak najdalej od chłopaka, w
przeciwną stronę. Chciała znaleźć jakieś lustro, lub cokolwiek, gdzie by
widziała swoje odbicie. Weszła do pomieszczenia korytarz dalej. Było w nim dość
jasno. Umeblowany był jak zwykła, jednoosobowa sypialnia. Może to pokój
Malfoy'a? Nie przejmując się tym dłużej, podeszła do dużej szafy, na której
drzwiach były ładnie wyrzeźbione dwa lustra. Szybko podeszła do jednego z nich
i zaczęła poprawiać rozmazany makijaż. Kawałkiem materiału ze swojego ubrania
starała się wytrzeć twarz od kurzu. Potrwało to jakieś pięć minut, zanim była
już całkowicie przygotowana na swój plan. Uznała, że jeżeli Fred poszedł na
taki układ to ona będzie "współpracować". W końcu to przez relacje z
nim dowiedziała się, że jest dobrą aktorką. Spojrzała na swoje odbicie i
zauważyła, jaką ma złość w oczach. Uśmiechnęła się do sama do siebie.
- Zabawę czas zacząć - stwierdziła i wypuściła
powietrze przez usta. Jeżeli Malfoy ma klucz od pomieszczenia lub lochu, w
którym jest Pan Weasley, to bez problemu sama go zabierze, zanim Fred go
dostanie w zamian za jej osobę. Nawet nie podejrzewał jak była na niego
wściekła. Jak bardzo go nienawidziła w tym momencie. Chciała, by poczuł się tak
okropnie jak ona teraz. Jeszcze chwilę tak stała przyglądając się sobie, czego
nie robiła często i ruszyła do wyjścia. Ostrożnie otworzyła drzwi i rozejrzała
się, czy ktoś jest na korytarzu. Pusto. Poszła szybkim krokiem wgłąb mrocznego
korytarza i zatrzymała się przy drzwiach, gdzie był ślizgon. Schowała szybko
różdżkę pod nogawkę wzdłuż łydki, by ten nie miał podejrzeń, że chce go
oszukać. Przetarła ręce i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Granger - Malfoy uśmiechnął się szyderczo i
zmierzył dziewczynę. Oprócz nienawiści w jego spojrzeniu dało się też zauważyć
nutkę podniecenia. Szatynce na jego widok chciało się wymiotować. Nie z
obrzydzenia, tylko z przerażenia, które od tamtej chwili w łazience jej
towarzyszyło, gdy nawet o nim pomyślała.
- Chociaż wzrok masz dobry, Malfoy - skomentowała to
pikantnie i uśmiechnęła się sztucznie, by się nie zdradzić. Wszystko szło
zgodnie z planem - zanim coś powiesz, to wspomnę Ci, że wiem dlaczego tu
jestem, Fred mi wszystko powiedział
- Doprawdy? - zapytał, ze sztucznym zdziwieniem w
głosie i przechadzał się po pokoju, lustrując ją wzrokiem.
- Tak - powiedziała stanowczo - jeżeli to ma
uratować czyjeś życie to chętnie pomogę
- Uwierz mi, że ja jeszcze chętniej, Granger -
odpowiedział z chorym uśmieszkiem na twarzy i zbliżył się do szatynki. Hermiona
miała ochotę uciec stamtąd jak najszybciej. Było jej tak przykro. Gdyby Fred
jej o tym powiedział, to na pewno by pomogła. Oczywiście nie w taki sposób w
jaki chciał ślizgon. Zrobiłaby to, co robi teraz. Chciała dać Malfoy'owi złudne
wrażenie, że mu się odda, jednak to był tylko podstęp.
- Rozluźnij się, Granger, zajmę się Tobą lepiej niż
Twój Weasley - złapał szatynkę w pasie, na co poczuła obrzydzenie i strach.
Jednak była zbyt zdeterminowana, by odpuścić. Nic mu nie odpowiedziała. Nie
chciała się dać sprowokować. I tak to już nie było zbyt dobre, że wyczuł jak
jest spięta. Malfoy przysunął dziewczynę do siebie i zaczął całować ją po szyi.
Nie czuła przy tym ani grama przyjemności. Widziała w tym momencie różnice
pomiędzy nim a Fredem. Przy rudzielcu wystarczyło jego jedno spojrzenie, żeby
czuła podniecenie, co dopiero gdy ją całował. W tym momencie nie odczuwała
żadnych emocji, oprócz obrzydzenia i wilgoci na szyi. Nie wytrzymała. Kopnęła
go z całej siły między nogi i szybkim ruchem wyciągnęła mu klucze do lochu Pana
Weasley'a z kieszeni spodni. Udało jej się.
- Lepiej popracuj nad seksapilem, Malfoy -
powiedziała skamlającemu ślizgonowi, który trzymał się kurczowo za kroczę.
Szybko podbiegła do drzwi i jeszcze na chwilę się obróciła.
- A Weasley'owi do pięt nie dorastasz - mimo
aktualnej nienawiści do Freda, odruchowo go obroniła. W sumie mówiła samą
prawdę. Już nie raz się przekonała, że potrafi się obchodzić z dziewczynami.
Pociągnęła z triumfem za klamkę i zamarła. Drzwi nie ustąpiły.
- Co do cholery... - szepnęła sama do siebie, na co
obolały Malfoy się zaśmiał.
- Chyba nie jesteś aż tak inteligenta za jaką Cię
wszyscy mają, szlamo - powiedział, prawie sycząc niczym wąż. Widocznie wszystko
sobie dobrze zaplanował - trzeba było nie zamykać drzwi, otwierają się tylko z
zewnątrz, chyba, że sam będę chciał wyjść - podniósł się z ugiętej pozycji.
- Malfoy Ty świnio!
- Chciałem po dobroci, Granger - podszedł do niej
szybkim krokiem i szarpnął do siebie za ramie - ale teraz zrobimy to po mojemu
- zanim zdążyła odpowiedzieć pociągnął ją bezlitośnie za sobą i rzucił na
łóżko. Kluczyk wypadł jej z ręki. Malfoy natychmiast go podniósł, chowając do
kieszeni. Hermiona próbowała zaatakować go pięściami, jednak ślizgon
natychmiast je obezwładnił i przygniótł jej nogi ciężarem ciała. Choć nie
wyglądał to był dość silny, dziewczyna nie mogła się ruszyć. Zaczęła z całej
siły się szamotać, oddychając przy tym potrójnie szybciej.
- Tym razem nie uciekniesz mi tak łatwo - wysyczał.
Hermiona z całej nienawiści napluła mu prosto w twarz i spojrzała na niego z
zawziętą miną. Nigdy się dobrowolnie nie podda.
- Ty mugolska suko... - powiedział z jadem w głosie
i w afekcie gniewu, wymierzył jej siarczystego policzka. Dziewczyna zawyła z
bólu a jej skóra na twarzy natychmiastowo przybrała czerwony kolor. Poczuła
ogromne pieczenie i pulsowanie w tym miejscu. Chciała walczyć. Musiała być
teraz silna. Gdy poczuła lekki luz w prawej nodze natychmiast kopnęła ślizgona
w brzuch. Chłopak wydał z siebie stęknięcie, dając przy tym jeszcze większą
przestrzeń do ataku. Gryfonka szybkim ruchem wyrwała ręce z jego chwilowo
zluzowanego uścisku i zdołała wyślizgnąć się z jego objęć. Gdy już chciała wyciągnąć
różdżkę, poczuła za sobą Malfoy'a. Popchnął ją z całej siły na ścianę.
Dziewczyna uderzyła w nią z taką mocą, że aż zakręciło jej się w głowie. Nie
minęła chwila, kiedy blondyn szarpnął ją za włosy przewracając na podłogę. Nie
wiedziała nawet kiedy przywaliła głową w twarde płytki. Jęknęła z
przerażającego bólu i próbowała bezskutecznie wstać. Malfoy pociągnął ją za
nadgarstek i oparł o framugę łóżka. Cały czas ją trzymając, wyciągnął z
kieszeni fiolkę niebieskiego płynu.
- Teraz będziesz grzeczna - powiedział przez zęby i
chwycił szczękę szatynki tak, żeby otworzyła usta. Hermiona pisnęła gardłowo
parę razy, próbując wydostać się z mocnego uścisku napastnika, jednak całkiem
na marne. Za bardzo na nią napierał. Z całej siły kręciła głową i spinając wszystkie
mięśnie twarzy, jednak nie zdołała go powstrzymać. Poczuła gorzki smak cieczy i
panicznie próbowała ją wypluć. Kiedy udało jej się pozbyć z jamy ustnej
pierwszej porcje płynu, to nie dała rady tego samego zrobić z drugą. Było jej
po prostu za dużo, próbowała nawet zacząć się krztusić, jednak to nic nie dało.
Dokładnie czuła, jak tajemnicza, niebieska ciecz przepływa przez jej gardło.
Kiedy Malfoy zobaczył pustą buteleczkę, puścił dziewczynę i oparł się zmęczony
o framugę. Hermiona próbowała wstać z miejsca, jednak momentalnie nogi odmówiły
jej posłuszeństwa.
- Co Ty mi dałeś? - zapytała ledwo łapiąc dech.
- Nic Ci nie będzie, Granger, niedługo Ci przejdzie
- odpowiedział obserwując, jak szatynka próbuje doczołgać się do drzwi, jednak
sprawiało to jej za duży wysiłek - to tylko po to, żebyś nie stawiała oporu
- Jesteś chory - wydusiła z siebie, dalej walcząc z
eliksirem. Coraz bardziej traciła kontrolę nad własnym ciałem, a wszystko
widziała jak przez mgłę.
- Dosyć tych podchodów - Malfoy wstał i podniósł
niedbale dziewczynę. Była jak szmaciana lalka, bez żadnych kości. Położył ją na
łóżko. Szatynka niewyraźnie widziała jak blondyn stoi nad nią i się jej
przygląda. Dziwne myśli zaczęły przychodzić jej do głowy. Uroiła sobie, że leży
tu z własnej woli. Tak właśnie miał działać eliksir.
- Przejdźmy do rzeczy - chłopak uśmiechnął się do
niej i powoli zaczął rozpinać jej bluzę. Nie protestowała. Nie miała siły nawet
się odezwać. Mimo halucynacji nadal wiedziała, że to tylko złudzenie, że wcale
tego nie chce. Malfoy położył się na niej i zaczął błądzić rękami po jej ciele.
Czuła każde dotknięcie, jednak nie dochodziło do niej co się właściwie dzieje.
Gdy już ściągnął jej bluzę, podsunął ją szarpnięciem wyżej i zabrał się za
rozpinanie jej rozporka. Hermiona jęknęła cicho w ramach protestu, jednak to
jedyne na co miała siłę. Walczyła teraz bardziej sama ze sobą, niż z nim. Gdy
już jej spodnie znalazły się na podłodze, ślizgon delektował się posiadaniem
ciała dziewczyny, gładząc ją rękami po udach. Ona sama nie widziała dlaczego,
ale chciała sobie to wszystko umilić, wyobrażając sobie Freda. To było
silniejsze od niej. Jej myśli stały się więźniami eliksiru.
- Widzę, że zaczyna Ci się podobać - stwierdził
blondyn, gdy po raz kolejny jęknęła. Mimo, że dobrze wiedział, że dziewczyna
nie jęczy z przyjemności, to chciał jej jak najbardziej dopiec. W końcu jej
nienawidził. Chciał ją w ten sposób upokorzyć. Złapał ją w pasie i zamaszyście
odwrócił tyłem do siebie tak, że jej pośladki stykały się z jego kroczem. Dziewczyna
zaczęła płakać. Była tak bezsilna.
- Nie rycz to będzie Ci dobrze, Granger - zaśmiał
się. Hermiona go nie słuchała, nie chciała nawet o tym myśleć. Malfoy zaczepił
palcem o materiał jej majtek na biodrze i lekko strzelił z nich gumką w skórę
dziewczyny. Musiał mieć niezły ubaw, widząc jak była załamana.
- Już nie jesteś taka zarozumiała, co? - zapytał
złośliwie i zaczął rozpinać swój rozporek. - zobaczymy, czy pozory my... - nie
dokończył zdania, kiedy do pokoju wpadł Fred. Gdy tylko zobaczył co się tutaj
dzieje, serce podskoczyło mu do gardła. Hermiona słysząc hałas otwieranych
drzwi, odwróciła w jego stronę głowę i spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
- Ooo, Weasley, dobrze się spisałeś - powiedział
spokojnie ślizgon. Wyciągnął kluczyk z kieszeni i rzucił w kierunku rudzielca.
Ten jednak był tak sparaliżowany tym co zobaczył, że go nie złapał tylko
pozwolił, żeby się od niego odbił i spadł na ziemię.
- Masz co chciałeś i nam nie przeszkadzaj -
powiedział, cały czas uśmiechając się parszywie.
- Lepiej ją puść, Malfoy - powiedział Fred
zaciskając zęby. Nie chciał wpaść w szał, naprawdę nie chciał.
- Co, jednak zmieniłeś zdanie? Trochę za późno -
pociągnął Hermionę w pasie, przyciskając ją plecami do swojej klatki piersiowej
- twoja szlama sama wskoczyła mi do łóżka - mówiąc to, rzucił ją na łóżko, a ta
momentalnie zwinęła się w kłębek. Dalej nie kontaktowała, jednak miała już
minimalną władzę nad ciałem. Spojrzała w stronę swojego oprawcy. Słyszała
dudnienie i szum w uszach. Przed jej zamglonymi oczami ukazała się sylwetka
Freda. Nie słyszała, co mówił do Malfoy'a. Widziała tylko, że coś krzyczy i za
chwilę łapie go za szyje i przyciska do ściany. Zauważyła też uśmiech blondyna
i pięść Freda, uderzającego z ogromną siłą twarz wroga. Nastolatek upadł, a
rudzielec siadając na nim, dalej okładał go pięścią. Nie chciała tego oglądać,
jednak także nie chciała tego przerywać. Mimo, że nie była nigdy żądna zemsty,
tym razem było jej wszystko jedno, jak bardzo zostanie poturbowany. Patrzyła
tak z półprzytomnych oczu jak Fred oddaje cios piąty raz. Ósmy. Dziesiąty.
Potem widziała jak próbuje go podnieść za materiał swetra i krzyczy coś do
niego w niewyobrażalnym amoku, jednak ten był już chyba nieprzytomny. Fred
kolejny raz uderzył go pięścią w twarz, a po jego jasnym swetrze sączył się z
litr krwi. Ostatnie co widziała, to jak rudzielec odwraca go w jej stronę i
pokazuję na nią palcem, a ślizgon kiwa otumaniony głową. To był tragiczny
widok. Prawie całą twarz miał we krwi. Nie chciała tego oglądać. Zrobiło jej
się niedobrze i po raz drugi dzisiejszego dnia po prostu odpłynęła.
***
Pół godziny później
George nie widząc swojego bliźniaka od dłuższego
czasu na polu bitwy, postanowił poszukać go w głębi domu. Błyskawicznie znalazł
się przy wejściu do długiego korytarza i puścił się biegiem. Nie ma czasu do
stracenia. Biegnąc, ocierał co chwilę ręką zranioną w bitwie wargę i nagle
wpadł na kogoś. Natychmiast popchnął napastnika na ścianę i wymierzył na niego
różdżką. Ku jego zdziwieniu, tajemnicza postać pisnęła głosem bardzo dobrze mu
znanym.
- Ginny?! - krzyknął do obolałej siostry i od razu
ją puścił - Co Ty tutaj robisz?!
- Świetne powitanie, kretynie! - odpowiedziała
zniesmaczona siostra, masując obolały kark - mówiłyśmy Wam, że i tak się
stamtąd wydostaniemy
- Mama Ci urwie łeb - pokręcił głową wyraźnie
zirytowany. Nie chciał się jeszcze martwić podwójnie o swoją młodszą siostrę.
- Mama już wie, pomogłam jej spuścić łomot
Bellatrix, ale Hermiona została w lochach, więc wróciłam się po nią i widocznie
zabłądziłam - podrapała się po głowie i zmarszczyła brwi, patrząc na rozwaloną
wargę brata - A Tobie kto chciał zęby wybić?
- A uwierzysz, jak Ci powiem, że to jakaś napalona
ślizgonka mnie tak pogryzła? - wyszczerzył się, ukazując szereg białych zębów
umazanych krwią. Ginny pacnęła go w ramię i wywróciła oczami. Nawet w takim
momencie miał zniewalające poczucie humoru.
- Dobra, Ty szukasz Hermiony a ja Freda, coś mi
intuicja mówi, że są razem, więc my też idziemy razem na poszukiwania -
stwierdził i poszedł do przodu, nie czekając na odpowiedź. Ginny pobiegła za
nim i gdy już dotrzymywała mu kroku, zwolniła tempo. Szli tak przez około
dziesięciu minut w milczeniu, kiedy na drodze napotkali Freda, idącego
zamaszystym krokiem z naprzeciwka. Gdy tylko zbliżył się do nich w odległości
kilku metrów, od razu wiedzieli, że coś jest nie tak.
- Gdzie Ty byłeś, stary? - zapytał od razu George,
nie zwracając uwagi, na jego wisielczy wyraz twarzy.
- Co ona tu robi? - zapytał ponuro, patrząc na
swojego brata.
- Co ona tu robi? - powtórzył to samo pytanie
George, uświadamiając go, że sam tego nie wie. Ginny westchnęła.
- Fred, nie widziałeś Hermiony? - zapytała ruda, a
chłopakowi od razu pociemniały oczy i napięły się wszystkie mięśnie.
- Ja się nią zajmę - spojrzał wymownie na siostrę -
A wy chodźcie za mną - ruszył w stronę z której przyszedł. Widocznie też ich
szukał. Rodzeństwo spojrzało na siebie i bez słowa za nim ruszyło. Fred szedł
dość szybko i dynamicznie, przez co George, jako jego bliźniak od razu
rozpoznał, że jest czymś poruszony. Wiedział też, że na pewno im teraz nie
powie, co się takiego stało. Po pięciu minutach Fred się zatrzymał i stanął na
przeciwko gołej ściany. Ginny i George zmarszczyli brwi i mało brakowało, żeby
stwierdzili, że zwariował. Jednak po chwili rudzielec wyciągnął różdżkę i
wykonał nią ruch w kształcie litery M.
- Fred, co Ty... - ruda nie dokończyła, bo w tym
momencie ściana zaczęła zanikać, ukazując bardzo wąski korytarz.
- Chodźcie - Fred wydał polecenie i ocierając
ramionami o bardzo wąską ścianę, ruszył przed siebie. Reszta oczywiście za nim.
Po kilku metrach korytarz się skończył, a jedyna droga była skręceniem w prawo,
więc tam się udali. Drugi korytarz był już szerszy i jego przejście zajęło im
kilka sekund, a na końcu znajdował się loch, co można było odgadnąć po kratach
zamiast drzwi. Podeszli bliżej i ich oczom ukazał się ich własny ojciec,
siedzący pod ścianą. Był zmarnowany i wychudzony, a gdy spojrzał na nich, jego
twarz z szarej, natychmiast nabrała kolorów.
- Tata! - krzyknęła Ginny uwieszając się na kratach.
George zrobił to samo.
- Moje dzieci, moje kochane dzieci! - zawołał z
przejęciem Pan Weasley i z wielkim wysiłkiem, wstał z miejsca.
- Fred, masz klucz? - zapytał go z nadzieją w
oczach. Chłopak już tu był wcześniej, obiecując, że za jakiś czas go stąd
uwolni, więc jak na zawołanie, wyciągnął z kieszeni złoty kluczyk i wsadził go
do zamku w kratach. Po przekręceniu od razu ustąpiły i Pan Weasley mógł się
swobodnie wydostać z lochu.
- Synu! - od razu, wykończony, wpadł w ramiona
Freda, na co ten odwzajemnił uścisk - Jesteś taki dzielny! Dziękuję Ci!
- Nie dziękuj mi tato, nie masz za co -
odpowiedział, klepiąc ojca po plecach. Marzył, żeby go przytulić całego i
zdrowego.
- Och, tak się cieszę, że Was widzę - odsuwając się
od Freda, od razu skierował ręce w kierunku George'a i Ginny, a Ci
błyskawicznie wpadli mu w ramiona. Fred wykorzystując chwilę ich nieuwagi,
oddalił się od nich, ruszając wzdłuż korytarza.
- A Ty gdzie? - usłyszał przy końcu drogi do
wyjścia. Odwrócił się i zobaczył kilka metrów za sobą swojego brata bliźniaka.
- Muszę coś załatwić - odpowiedział beznamiętnym
głosem - nie czekajcie na mnie
- Co Ty kombinujesz, Fred? - zaraz zza ściany
pojawiła się Ginny.
- Wyprowadźcie stąd tatę, mam coś do załatwienia -
zwinął ręce w pięści, ledwo co panował nad gniewem, gdy wspomniał sobie w
głowie sytuacje sprzed pół godziny - jeżeli mnie i Hermiony nie będzie jakiś
czas to się nie martwcie, będziemy bezpieczni
- Nie rozumiem, o co chodzi? - zapytała Ginny
marszcząc brwi. Tego się nie spodziewała.
- Zrobiłem coś naprawdę głupiego - spojrzał na nią
oczami pełnymi poczucia winy - i teraz muszę to naprawić - gdy wypowiedział te
słowa, po prostu odszedł szybkim krokiem. Ginny chciała ruszyć za nim, jednak
George zagrodził jej drogę, przytrzymując jej ramię.
- Zostaw go, dadzą sobie radę - powiedział spokojnie
- musimy teraz bezpiecznie wyprowadzić stąd tatę i zakończyć tą całą szopkę
- Ale przecież on upadł na głowę!
- Spokojnie Gin, znam go za dobrze i widzę, że
musiał poważnie nabroić i chce teraz odkupić swoje winy - George nie czekając
na odpowiedź ruszył z powrotem w miejsce, gdzie czekał na nich tata. Ginny nie
wiedząc kompletnie o co chodzi, po prostu zrobiła to samo. Dość na dziś
zmartwień, przecież musi być w końcu dobrze. Liczyła, że Fred stał się bardziej
odpowiedzialny po perypetiach z Hermioną. Nie chciała się jednak przeliczyć.
****************************************************************
Przepraszaaaam, rozdział miał być kilka dni temu,
ale aktualnie mam przeprowadzkę i mój laptop został uwięziony na te parę dni w
kartonie.
Dużo się dzieje, tak jak chcieliście, mam nadzieję,
że nie przesadziłam i nie zrobiłam z tej nowelki dramatu, jak nie thrillera....
ups?
Wena mnie zaskoczyła, ale liczę, że przyjmiecie taki
tok wydarzeń dobrze, mimo, że nie było tu wątków miłosnych.
Może nie oczekiwaliście do końca tego, ale w końcu
pojawiła się jakakolwiek interakcja pomiędzy głównymi postaciami.
Ale wiem też, że kilka osób prosiło mnie o wątek
Draco i Hermiony, więc może to mnie też trochę zmotywowało, do puszczenia wodzy
fantazji! Przykro mi, jeżeli ktoś liczył na mini Dramione, ale mam żelazną
zasadę, że nie mieszam parringów, więc nie zaiskrzy między nimi w tym
opowiadaniu nigdy, a jedyne zbliżenia między tymi postaciami będą się kończyły
tak tragicznie jak w tym rozdziale.
Aaaa, ale jestem podła, wybaczcie, miłego czytania
kochani i liczę na komentarze, bo STRASZNIE jestem ciekawa waszego zdania na
ten dość chaotyczny i odbiegający od podstawy rozdział.
Trochę się rozpisałam, więc pora kończyć litanie,
jeszcze raz proszę o Wasze opinie i biorę się za kontynuację!
All love, Maggie xx
PS. Mam nadzieję, że Święta minęły Wam szczęśliwie,
bo zapomniałam dodać notkę z życzeniami dla Nas, musicie zaakceptować moją
roztrzepaną głowę, wybaczcie....