Rozdział 13 „I co?! Sobie tak nagle przypomniałeś że istniejemy, tak? Po TRZECH latach!”
Pustka. To jedyne co poczuł Ron. Nie ma ich taty. Już nigdy Nie będzie. Rudzielec szybko pobiegł do pokoju ignorując zdziwione spojrzenie Ginny i trzasnął drzwiami od swojej sypialni. Opadł bezwładnie na łóżko i…. i się rozpłakał. Ne mógł przyjąć do wiadomości tego, że jego tata Nie przyjdzie zaraz z pracy. Nie usiądzie na starym fotelu. Nie zacznie zanudzać ich opowiadaniami o mugolskich wynalazkach. Tak już Nie będzie. Ani dzisiaj. Ani Jutro. Ani za miesiąc. To wszystko zniknęło. Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
- Nie wchodzić! – burknął ponuro ocierając oczy. Jednak ten ktoś za drzwiami Nie bardzo liczył się ze zdaniem Rona, a pukał tylko z grzeczności. George. Był do siebie zupełnie niepodobny. Twarz miał bladą. Oczy zaczerwienione. Wszyscy zaczynali przybierać twarz pani Weasley, którą zastali na dole.
- Jak… jak się czujesz? – zapytał niepewnie bliźniak i opadł na łóżko obok Rona.
- Tak jak się czują ludzie po stracie ukochanej osoby. – powiedział na jednym wydechu. George usiadł.
- Ron, jeszcze nic Nie wiadomo…
- George! Tatę porwali śmierciożercy, to Nie jest wystarczający dowód?!
- Nie jest! – bliźniak wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Wiedział, że gdy jest taka sytuacja to Nie powinni się spierać, ale miał takie przeczucie. Może i to zabrzmiało by infantylnie, ale ma przeczucie że tata żyje. Że śmierciożercy zaplanowali to wszystko tylko po to aby ich wabić w sidła Voldemorta. „I dobrze!” – pomyślał. Nie przypadkiem wszyscy Weasleyowie są w Gryffindorze. Jeżeli będzie trzeba to będą walczyć, nawet o samą zemste.
***
- Ginny Nie płacz – powtarzała wciąż Hermiona, tuląc swoją przyjaciółkę. Nie dziwiła jej się. Sama by rozpaczała, gdyby któryś z jej rodziców…. Odszedł. Tym bardziej że bardzo lubiła pana Weasleya. Łza zakręciła jej się w oku. Który raz już dzisiaj płakała? Nawet Nie potrafiła zliczyć. Ginny w końcu odkleiła się od szatynki i spojrzała na nią niestabilnie.
- Her… Hermiona?
- Tak słonko? – odpowiedziała trzymając za rękę przyjaciółkę. W każdej minucie chciała ją wspierać najmocniej, jak tylko potrafiła.
- możemy o tym Nie gadać aż do wyjaśnienia sprawy? – jej głos drżał, a z rozmazanych oczu popłynęły kolejne łzy. Hermiona nawet Nie zdołała się na odpowiedź. Po prostu skinęła lekko głową i resztę po południa przesiedziały w milczeniu i rozpakowywaniu się.
Następny dzień był okropny. W norze panowała grobowa atmosfera, a wszyscy mówili do siebie jedynie służbowo. Posiłki pani Weasley Nie były już tak smaczne jak zawsze, a przynajmniej wszystkim się tak wydawało, przez podły humor. Hermiona cały dzień spędziła na czytaniu książek, a o ósmej wieczorem przyszła do niej paczka z potrzebnymi rzeczami od rodziców. Był mały problem z mugolską pocztą, ponieważ pani Weasley Nie wiedziała jak się zachować gdy listonosz dawał jej do podpisania potwierdzenie - "Artur by wiedział" węstchnęła smętnie i po tych komplikacjach już wszystko było…. Tak jak wcześniej, żeby Nie powiedzieć dobrze. Ginny przez większość czasu nawijała o quidittchu, by Nie myśleć o tragedii rodzinnej.
- Hermiona, przeleciałabyś się ze mną dookoła podwórka? – zapytała ją na następny dzień trzymając swoją w miarę szybką miotłę, i jakąś starą Zamiataczkę 1993 ze strychu.
- eeh, no dobra – Hermiona nigdy Nie zgadzała się na takie „przelotki”, ale wiedząc jaka jest sytuacja tym razem postanowiła poświęcić się dla niej. Gdy była już cała umazana w błocie przez swoją słabą równowagę, doszli do nich chłopcy ze swoimi miotłami. Hermiona pierwszy raz uczestniczyła w jakimkolwiek meczu quidittcha. Jedynym plusem było to, że upadki szatynki były tak zabawne, że nawet Ron, który najbardziej wszystko przeżywał raz się zaśmiał.
Kolejne dni były niemalże takie same, a ta ponura rutyna zaczęła stanowczo doprowadzać Hermione do szaleństwa. Jej rozmyślania o Fredzie, były coraz częstsze, tym bardziej że chłopak znikał gdzieś na cały dzień, a w kładł się spać dopiero po północy. Chyba tylko ona wiedziała, że chłopak nocami przesiaduje na ławce za norą z butelką piwa kremowego. Zauważyła go w trzecią noc od przyjazdu do nory, gdy patrzyła przez okno na gwiazdy. Przez kolejne dni nic się Nie zmieniało. Hermiona trwała przez to w amoku. Gdy zrozpaczona siedziała w ogrodzie rozwiązując mugolską krzyżówkę którą wysłali jej rodzice, coś zaszeleściło w głębi lasu. Natychmiast wstała przestraszona, że to kolejny atak śmierciożerców na rodzinę Weasleyów i podnosząc różdżkę kierowała się powoli do przodu. Szelesty były coraz głośniejsze i głośniejsze. Nagle zza krzaków wyłoniła się czarna postać w kapturze. „Śmierciożerca!” – pomyślała.
- Rictusempra! – krzyknęła w stronę przeciwnika, który osunął się z własnych nóg i padł na pożółkłą trawę. Gdy Hermiona szła ostrożnie do śmierciożercy, zdołał on odzyskać przytomność. Kiedy powoli wstawał Hermiona już chciała krzyknąć kolejne zaklęcie. Napastnik podniósł ręce na znak że się poddaje, a kaptur zsunął mu się z twarzy. Hermiona stanęła jak wryta a jej policzki poczerwieniała ze wstydu.
- Pe.. Percy? – powiedziała speszona patrząc na przerażony wzrok trzeciego potomka Weasleyów.
- Uff, myślałem że zapomniałaś jak wyglądam, witaj Hermiono – powiedział pogodnie, a w jego głosie Nie było ani grama złości. Szatynka nagle przypomniała sobie drugą noc w Norze, kiedy to pani Weasley trąbiła im cały dzień o środkach ostrożności. Hermiona wzdrygnęła się na tę myśl i gwałtownie wycelowała różdżką w jego twarz.
- Nie tak szybko! Skąd mam wiedzieć że jesteś prawdziwym Percy’m?
- Eee.... zapewniam cię że to moja tożsamość – rzekł uprzejmie Weasley. Jego ton chcąc Nie chcąc brzmiał bardzo sztucznie i marketingowo. Cóż, te lata w ministerstwie wdały mu się we znaki.
- Udowodnij!
- Ale jak? – Hermiona zamyśliła się. „Co by wiedział tylko prawdziwy Percy?”. Odpowiedź przyszła błyskawicznie.
- Dwa lata temu, w dziurawym kotle, na co Fred i George zmienili napis na twojej plakietce prefekta naczelnego?! – zapytała niecierpliwie. To dziwne, ale czuła się jak jakiś detektyw próbujący dowieść czegoś o Percy’m. Chłopakowi pociemniały policzki.
- Pref… prefekt b.. ez….czelny – bąknął szybko przypominając sobie ten żenujący kawał. Wściekł się wtedy Nie na żarty. Hermiona opuściła różdżkę i uścisnęła serdecznie Percy’ego.
- Boże Percy, jak cię dawno Nie widziałam – powiedziała przyjacielsko i go puściła. Hermiona nagle posmutniała. „On jeszcze Nie wie” – pomyślała. Sądząc po jego minie i uśmiechu na twarzy, pewnie jeszcze się Nie dowiedział o tragicznej śmierci swojego taty. Jednak postanowiła że ona mu o tym Nie powie. Nie wypada. Wolała żeby to była pani Weasley.
- Co cię sprowadza? – zapytała uśmiechając się ponownie.
- Wkrótce się dowiesz, a teraz powiedz mi jedno, mama jest w domu? – Hermiona skinęła lekko głową i bez słowa ruszyli do środka.
***
- Percy!? – pani Weasley uśmiechnęła się Chyba pierwszy raz od ich przyjazdu. Podeszła żwawo do trzeciego syna i wyściskała go matczynie. Po chwili na dół zeszła Ginny podzielając entuzjazm swojej mamy. Ron i George także o dziwo Nie omieszkali bratu czułości. Przynajmniej przez pięć minut Hermiona poczuła się jak w Norze. Prawdziwej Norze.
- Mam dla was dobre wieści! – krzyknął radośnie i rozsiadł się na kanapie. Jego mina odzwierciedlała uczucie wypełnienia. Jakby siedzenie na tej sofie było brakującą częścią jego, którą stracił przez te lata. Ginny usiadła po turecku na włochatym dywanie przyglądając się bratu z zaciekawioną miną. Po chwili wszyscy w salonie wyczekiwali nowiny Percy’ego.
- No właśnie… - przypomniał sobie George, a mina mu posmutniała – Percy…. Tata… on….
- Tak wiem! – krzyknął uradowany. Ku zdziwieniu innym uśmiechnął się ochoczo do brata.
- Tata żyje! Możemy go uratować! – dodał po chwili, a pani Weasley pisnęła ze szczęścia. Łzy pojawiły się w jej oczach. Hermiona dopiero teraz zauważyła jaką miłością kobieta darzyła swojego męża.
- Mówiłem wam! – krzyknął zadowolony George wstając z fotela. Ron przytaknął lekko, waląc go pieszczotliwie w ramie. Całą rodzinę wypełniała radość. Prawie całą.
- A ty czego tu chcesz? – odezwał się ponury głos dochodzący ze schodów. Hermiona odwróciła się. Stał tam Fred. Wyglądał przerażająco. Blady jak ściana, cienie pod oczami, i rozczochrane włosy. Jego pełen nienawiści wzrok był skierowany na najstarszego w otoczeniu brata.
- Fred! Jak cię miło widzieć! – zignorował niemiłe przywitanie rudzielca.
- Nie sądzę żeby cokolwiek związane z tobą było miłe!
- Bracie, co ty mówisz? – Percy spojrzał na niego zdziwiony. Wszyscy dookoła milczeli.
- Zapytaj Knota, będzie wiedział najlepiej!
- Rzuciłem to. Wróciłem do was. – pani Weasley wydała z siebie zduszony okrzyk i pogłaskała syna po plecach. Mina Freda nadal była pełna antagonizmu.
- I co?! Sobie tak nagle przypomniałeś że istniejemy, tak? Po TRZECH latach!
- Fred…. – odezwała się cicho pani Weasley. Nie słuchał jej.
- Tata żyje! Zaciekawisz się tym, czy nadal będziesz zgrywać fochnisie!?
- A co ciebie to nagle obchodzi!?
-Ja w odróżnieniu do ciebie interesuje się sprawami rodzinnymi!
- CO!? – Fred gwałtownie podszedł do Percy’ego i stanął z nim twarzą w twarz.
- Ginny ma w jedenastego sierpnia urodziny, pamiętałeś o tym?! Wiedziałeś w ogóle co wszyscy szykujemy?!
- Ale…
- Boże Narodzenie – przerwał mu umyślnie – wiedziałeś że tata został ranny? Że wąż go pogryzł!?
- Ja… Nie….
- Imieniny mamy! Napisałeś chociaż głupią kartkę!? Nie przyszło ci do głowy żeby do kogokolwiek z nas napisać cholerne „Hej! Jak się masz?”!? – Percy milczał najwyraźniej zawstydzony. Wiedział, że w słowach Freda wyraźnie brzmiała prawda. Nie raz siedząc w swoim biurze rozmyślał, czy odezwać się do rodziny. Czasami nawet zaczynał pisać, lecz jak na złość coś mu wyskakiwało. Czuł się okropnie.
- Więc mi Nie mów że obchodzą sprawy rodzinne, bo tak naprawdę to obchodzi cię tylko własna, wyrachowana dupa! – Percy gwałtownie złapał Freda za ubrania w akcie złości. Ginny i Hermiona pisnęły z przerażenia i odskoczyły od nich. Bracia zaczęli się tłuc jak za dawnych czasów. Najgorsze w tym było jednak to, że ta bitwa była poważniejsza, niż stare potyczki pod najmniejszym pretekstem. Pani Weasley nerwowo wykrzykiwała, lecz nic do nich Nie docierało. George i Ron stali jak wryci. Zawsze korzystając z okazji dołączali do bójki, nawet jak Nie wiedzieli o co chodzi. Jak to chłopcy. Tym razem jednak to Nie byli pewni czy rzucając się na nich z pięściami wyjdą z tego cało.
- Ej, dołączamy? – zapytał po cichu Ron, kierując głowę w stronę brata.
- No Nie wiem, możemy nieźle dostać, to jest prawdziwe starcie tytanów.
- Aaa…. Czyli tchórzysz? – zapytał rudzielec, uśmiechając się pogardliwie.
- Chyba śnisz! – krzyknął już na głos George, i popchnął Rona na plecy Freda, po czym sam rzucił się na barki Percy’ego waląc go na oślep.
- GEORGE! RON! OSZALELIŚCIE!? – krzyczała pani Weasley podnosząc ręce do góry. Ginny i Hermiona nadal przyglądały się przerażone tej walce. Ktoś krzyknął i zauważyli Rona z zakrwawionym nosem. George widząc to, zaczął się niepohamowanie śmiać, lecz najmłodszy brat skoczył na niego, co spowodowało że obydwoje runęli na resztę. Teraz Nie można było już poznać które ręce ciągnęły Freda za włosy, czy biły Percy’ego po brzuchu.
- Ginny, oni się pozabijają, jeżeli nic Nie zrobimy! – szepnęła przerażona Hermiona. Ruda skinęła nerwowo głową i wyglądnęła zza fotela. Pokój wypełnił ogromny huk. George strącił wazon ze stołu który rozpadł się na kilkadziesiąt części, z których jedna zraniła by Ginny, gdyby się Nie schyliła.
- Oni niech się zabijają, ja jestem za ładna by umierać! – powiedziała pędem i obydwie pognały w stronę schodów. Zwolniły tempo dopiero w pokoju rudej, ponieważ po drodze usłyszały jeszcze jeden odgłos tłuczonego szkła. Opadły na łóżko Hermiony.
- Nie wiem jak ty, ale ja się boje o nich – stwierdziła przestraszona szatynka i spojrzała przestraszonym wzrokiem na przyjaciółkę. Ta się jednak tylko uśmiechnęła.
- Daj spokój, oni się tłuką na okrągło, żadna nowość – próbowała ją uspokoić.
- No dobra, ale tam lata szkło, Gin!
- Pff – prychnęła Weasleyówna – to jeszcze nic! Dwa lata temu Fred jednym ruchem połamał rękę Ronowi, i to przez jakąś straszliwą głupotę…. – Hermiona wytrzeszczyła oczy z przerażenia. „Fred połamał mu rękę?!” pomyślała. Chociaż widziała jego dzisiejszą pokazówkę, to Nie spodziewałaby się czegoś takiego po nim. To był przecież Fred. Jej Freddie… „STOP” powiedziała w myślach. Tydzień temu zaproponowała mu przyjaźń, a teraz ma być jej…. Jej kimkolwiek oprócz przyjacielem?
- Ej – Ginny zwróciła się do przyjaciółki, lecz ta milczała – Miona!
- Co? – zapytała zdezorientowana, i wyrwana z rozmyślań.
- Co dla mnie zaplanowaliście na urodziny?
- Ginny! – krzyknęła zbulwersowana Hermiona i skarciła ją spojrzeniem.
- No ok, rozumiem że to niespodzianka, ale…
- Nie o to chodzi! – przerwała jej – Jak ty możesz myśleć o czymś tak irrelewantnym, kiedy oni się tam biją!
- irrelewant – czym?! – zapytała Ginny z niezrozumiałą miną. Po chwili obydwie nastolatki zaczęły się śmiać. Reszta rozmowy przebiegła im luźno, a do tego krzyki i huki z dołu ucichły, co jeszcze bardziej uspokoiło szatynkę. Wreszcie zmęczone czarodziejki, niezauważalnie mówiły coraz ciszej… coraz wolniej…. Aż nastała między nimi totalna cisza. Zasnęły.
***
- SZLABAN! – krzyknęła pani Weasley z palcem wskazującym na Freda. Gdyby Nie jego bliźniak, i najmłodszy brat prawdopodobnie do teraz trwała by walka. Mianowicie George i Ron uznawszy że ta bójka wystaje poza normę, ogromnym wysiłkiem odciągnęli Freda od Percy’ego. Cała czwórka siedziała teraz na kanapie, z pokornymi minami.
- Dla każdego z was, wy wandale! – mama zmierzyła każdego siarczystym wzrokiem. – Bić się wam zachciało!? Myślałam że już z tego wyrośliście!
- Mamo, wylu…
- MILCZEĆ! – przerwała Georgowi. – Na początek ty i Ron! Co wy sobie wyobrażacie!? Nie dość, że tamci sobie do gardeł skaczą, to jeszcze wy młodzi gniewni! – Ron zaśmiał się cicho pod nosem, a pani Weasley momentalnie zwróciła wzrok na niego.
- To ciebie bawi, Ronaldzie!? Proszę bardzo! Właśnie pogorszyłeś sobie reprymendę, która i tak już jest sroga!
- Ale!...
- ŻADNEGO ALE NIE WYRAZIŁAM SIĘ JASNO ŻE MASZ MILCZEĆ! – po krzyku Molly, nastała grobowa cisza. Nikt Nie śmiał się odezwać.
- A więc tak, George i Ron mają odmalować balkon na trzecim piętrze. – uśmiechnęła się do nich złośliwie – bez użycia magii.
- CO!? – wzburzyli się bracia.
- A co!? Umiecie się tłuc bez magii, to taka błahostka Nie powinna wam sprawić problemu! – kobieta założyła triumfalnie rękę na rękę i spojrzała na ich poranione i załamane twarze. Obaj chłopcy bez słowa ruszyli w kierunku drzwi wyjściowych, kierując się do szopy z narzędziami.
- Zawiodłam się na tobie Percy – powiedziała tonem pełnym wyrzutów – żeby problem rozwiązywać pięściami? Nie spodziewałam się tego po tobie. Jednak jesteś już pełnoletni, więc Nie mogę ciebie karać, choć mam nadzieję że zastanowisz się nad swoim zachowaniem – Percy ze skruszoną miną kiwną głową. Pierwszy raz prawie dostał szlaban. Wcześniej zachowywał się perfekcyjnie, więc nigdy Nie dawał rodzicom powodów do karania.
- A ty Fredryku, masz ostro przechlapane! Zero quidittcha przez miesiąc! Proszę mi przynieść swoją miotłę!
- Chwila! Przecież ja też jestem pełnoletni! – oburzył się bliźniak trzymający się do tej pory kruczowo za krwawiące przedramię.
- DOPÓKI MIESZKASZ POD MOIM DACHEM BĘDZIESZ KARANY! – Fred zrobił naburmuszoną minę. Pani Weasley ujrzała jego ranę, do tej pory zakrywaną ręką.
- Merlinie, to wygląda zbyt poważnie żeby się samo goiło, weź bezoar, Chyba jeden jest w pokoju Ginny.
<3 <3 <3
tak! Tak! TAK! Jest rozdział! <3 Wczoraj mój komputer został naprawiony, i pierwsze co zrobiłam to skopiowałam na pendrive'a całe opowiadanie. Miłego czytania, i dziękuje Julie Malfoy za pomoc! ;3
sobota, 28 grudnia 2013
piątek, 20 września 2013
Moje zmiany :)
Już dawno chciałam to zrobić, ale ciągle zapominałam ^^ Mianowicie chodzi mi
o zmiany, które zaistniały w moim parringu. Czyli rzeczy których nie ma w
książce, lub są, ale zupełnie inne. Zaczynam:
1. Hermiona ma prawie 16 lat, więc Fred powinien mieć 18. Jednak zmieniłam to i chłopak ma obecnie jest siedemnastolatkiem :)
2. Syriusz Black żyje! <3
3. Uczniowie Hogwartu kończą szkołę później niż w książce. Jeszcze nie wiem o ile później, więc nie czepiajcie się jeżeli w wieku 18 lat Fred nadal będzie w magicznej szkole ^^
4. To Hermiona zaczęła nazywać bliźniaka Freddie, bo uważam że tak jest bardziej uroczo ;3
5. Ginny jest tylko o kilka miesięcy młodsza od Hermiony, dlatego też stosuję często zwrot "młodsza gryfonka powiedziała (...)" Są na tym samym roku.
6. Ginny i Hermiona mieszkają razem w dormitorium wraz z Parvati i Lavender.
7. Luna też jest w wieku rudej, ale to akurat drobiazg ;)
8. Nie zgłębiałam życiorysu owej Ciotki Tessy występującej we wcześniejszych rozdziałach, więc jeżeli się okaże że miejsce jej zamieszkania jest inne niż w książce (oraz inne zmiany) to nie miejcie mi tego za złe :) P.S. Jeżeli nie pamiętacie tej kobiety, obejrzyjcie sobie Czarę Ognia, moment w którym Ron przymierza szatę wyjściową xD
9. Luna Lovegood mieszka niedaleko Nory.
10. Wszystkie przygody z dzieciństwa bohaterów są wymyślone przeze mnie, chociaż manualnie mogłam jakoś wpleść którąś z prawdziwych zdarzeń w książce.
Dobra, to Chyba tyle. Jak mi się jeszcze coś przypomni to będę dodawała do tego postu kolejne punkty, więc jeżeli coś w opowiadaniu wyda się wam niejasne najpierw sprawdźcie czy w tej notce Nie ma mojej zmiany na ten temat.
~Wasza Meggie ♥
1. Hermiona ma prawie 16 lat, więc Fred powinien mieć 18. Jednak zmieniłam to i chłopak ma obecnie jest siedemnastolatkiem :)
2. Syriusz Black żyje! <3
3. Uczniowie Hogwartu kończą szkołę później niż w książce. Jeszcze nie wiem o ile później, więc nie czepiajcie się jeżeli w wieku 18 lat Fred nadal będzie w magicznej szkole ^^
4. To Hermiona zaczęła nazywać bliźniaka Freddie, bo uważam że tak jest bardziej uroczo ;3
5. Ginny jest tylko o kilka miesięcy młodsza od Hermiony, dlatego też stosuję często zwrot "młodsza gryfonka powiedziała (...)" Są na tym samym roku.
6. Ginny i Hermiona mieszkają razem w dormitorium wraz z Parvati i Lavender.
7. Luna też jest w wieku rudej, ale to akurat drobiazg ;)
8. Nie zgłębiałam życiorysu owej Ciotki Tessy występującej we wcześniejszych rozdziałach, więc jeżeli się okaże że miejsce jej zamieszkania jest inne niż w książce (oraz inne zmiany) to nie miejcie mi tego za złe :) P.S. Jeżeli nie pamiętacie tej kobiety, obejrzyjcie sobie Czarę Ognia, moment w którym Ron przymierza szatę wyjściową xD
9. Luna Lovegood mieszka niedaleko Nory.
10. Wszystkie przygody z dzieciństwa bohaterów są wymyślone przeze mnie, chociaż manualnie mogłam jakoś wpleść którąś z prawdziwych zdarzeń w książce.
Dobra, to Chyba tyle. Jak mi się jeszcze coś przypomni to będę dodawała do tego postu kolejne punkty, więc jeżeli coś w opowiadaniu wyda się wam niejasne najpierw sprawdźcie czy w tej notce Nie ma mojej zmiany na ten temat.
~Wasza Meggie ♥
niedziela, 15 września 2013
Rozdział 12
Rozdział 12 „Chce być przyjaciółmi? No to jej pokaże jak
przyjaźni się Fred Weasley”
- Ooo! Weasleyowie! No was to się Nie spodziewałam!
Wejdźcie, wejdźcie. – Ciotka Tessy zaprosiła ich gestem do środka odgradzając
drogę. Jej głos był bardzo podobny do głosu Molly Weasley, a spod komicznie
wyglądającego beretu wystały małe, rude loczki, jak to na Weasleya przystało.
- A kim jest ta młoda dama? – kobieta obdarowała Hermione
promiennym uśmiechem, na co ta tylko nieśmiało bąknęła „Dzień Dobry”
- To jest Hermiona Granger – powiedziała Ginny podchodząc do
szatynki. Stara czarownica przyłożyła palec do wargi.
- Granger… coś Nie kojarzę tego nazwiska, mieszkasz gdzieś
za granicą kwiatuszku?
- Niee, ciociu, bo tak się składa że Hermiony rodzice są…
- Są mugolami – szatynka dokończyła za Ginny. Ciotka Tessy
uśmiechnęła się jeszcze szczerzej i machnęła ręką.
- Aaaa, to wszystko wyjaśnia! Hmm… No tak! Znam przecież
Grangerów! Spotkałam ich cztery lata temu na pokątnej! Ojej, wtedy byłyście
jeszcze takie niziutkie moje słoneczka – kobieta przyłożyła rękę do swojego
przedramienia ukazując szacowany wzrost nastolatek. Hermiona uśmiechnęła się
serdecznie do niej. „U Weasleyów to Chyba jest rodzinne że są mili nawet dla
dzieci z rodziny mugolskiej” -
pomyślała.
- Powiem ci skarbie, że gdybym Nie wiedziała, to bym w
życiu! Jak boga kocham! W życiu bym Nie powiedziała że Nie są czarodziejami! –
Ciotka Tessy pogłaskała szatynkę pieszczotliwie po głowie. Po kilku sekundach
pomaszerowała chwiejnym krokiem w kierunku małego saloniku. Gryfonki poszły za
nią i po chwili znalazły się w przytulnym pomieszczeniu z różowymi ścianami i
wiktoriańskimi wzorami na meblach. Na uroczej kanapie zauważyła Freda i Georga
próbującego wcisnąć ukradkiem Krwotoczka Truskawkowego siwiejącemu już kotu
Ciotki Tessy. Ron siedział na podrapanym fotelu obok kanapy, a w ręku trzymał
jakąś ramkę. Po jego minie widać było że Nie bawi się równie dobrze jak bracia.
Staruszka podeszła do niego i spojrzała na zdjęcie.
- Widzę Ronaldzie, że spodobało ci się to zdjęcie, co? To
jestem ja i wujek Harold podczas…
- TO JEST MOJA SZATA WYJŚCIOWA!? – przerwał jej krzykiem.
Ginny i Hermiona też spojrzały zaciekawione na to zdjęcie. Rzeczywiście, pan
Harold Weasley miał na sobie tę samą szatę wyjściową, którą na czwartym roku
musiał założyć Ron podczas balu bożonarodzeniowego. Ciotka chciała coś
powiedzieć, lecz Hermiona była szybsza.
- Ee.. Mogę skorzystać z toalety?
- Oh, Taak, naturalnie, w lewo, trzecie drzwi z dębu –
szatynka skinęła głową i powędrowała wzdłuż wyznaczonej trasy. Po drodze mijała
pełno ruchomych fotografii na których to tańczyli dorośli, to dzieci uśmiechały
się, lub płakały, nawet na jednym zdjęciu czarownica poznała młodą panią
Weasley trzymającą w objęciach małego Billa. Zaśmiała się duchu i poszła dalej.
W łazience umyła
ręce i poprawiła nieco fryzurę. Tak, nadal wyglądała ładnie. „Fred też to
przyznał” – pomyślała. Po chwili jednak skarciła się za tą myśl. Nie chciała
przejmować się nim, dopóki on jej Nie przeprosi. „Za co ma cię przeprosić?” –
odezwał się głos w jej głowie, próbowała go Nie słuchać „Za to że chciał cię
pocałować?”. Hermione przeszedł przyjemny dreszcz. Dziewczyna z lustra
uśmiechnęła się do niej, a patrzyła na nią takim wzrokiem, jakim patrzyła na
nią Ginny przy pierwszym pocałunku z Harrym. Szatynka przypomniała sobie jednak
jego zachowanie w stosunku do Angeliny. Co to miało znaczyć? „Czas pokaże” –
powiedziała sobie w myślach i szybko wyszła z łazienki. Kolejny raz szła przez
korytarzyk pełen fotografii, lecz tym razem patrzyła na drugą stronę ściany.
Gdy tak szła jedno zdjęcie tak przykuło jej uwagę że aż się zatrzymała. Na
fotografii uśmiechało się dwoje czterolatków, tak samo ubranych, i niemalże o
takich samych twarzach. Szatynka od razu ich poznała. W tle na małym łóżeczku
leżał jeszcze jeden chłopczyk, o wiele młodszy od pierwszych. Jeden z
bliźniaków podszedł do niego i dziwnym sposobem sprawił że zaczął płakać.
Natomiast drugi bliźniak nadal stał przed obiektywem uśmiechając się i
wymachując rękami. To było takie zabawne że Hermiona zaczęła się śmiać sama do
siebie.
- Już od małego takie łobuzy – usłyszała miły głos za sobą.
Odskoczyła przestraszona i przyłożyła rękę do klatki piersiowej.
- Oj, przestraszyłam cię? Przepraszam – powiedziała łagodnie
ciotka Tessy przykładając jej rękę do ramienia. Hermiona uśmiechnęła się tylko
i znowu spojrzała na fotografie.
- Nadal Nie umiem powiedzieć czy to Fred czy George –
powiedziała kobieta wskazując palcem na czterolatka który teraz Nie dość że
machał rękami, to jeszcze ruszał ustami, najprawdopodobniej coś śpiewając.
- To jest Fred, na pewno – Hermiona uśmiechnęła się
ponownie, a wyraz twarzy ciotki Tessy wykazywał zdziwienie.
- Skąd… Skąd ty to wiesz?
- Przecież to widać, wszędzie poznam te jego zadziorne miny…
i uśmiech – Przed jej twarzą momentalnie ukazał się obraz Freda. Tego Freda z
łazienki Jęczącej Marty. Zarumienionego, opiekuńczego… i takiego ciepłego.
- Miej na niego oko – usłyszała za sobą jowialny głos starej
czarownicy.
- Słucham?
- Dużo dziewczyn chciało by mieć go dla siebie – uśmiechnęła
się do niej serdecznie – Nie daj go sobie zabrać – Hermiona już chciała
przemówić tej Ciotce Tessy do rozsądku, lecz ta najnormalniej w świecie…. Sobie
poszła. Jakby Nie liczyła na wyjaśnienia. Szatynka zrobiła się dzisiaj już po
raz drugi purpurowa. „Co ona sobie myśli!? Zna mnie od góra dziesięciu minut i
już śmie twierdzić takie rzeczy!?” – krzyczała do siebie w myśli, a jedna z jej
rąk wyginała drugą. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. Postanowiła jednak
Nie robić jej sceny. Przecież jeszcze tylko góra piętnaście minut i opuści tą
czarownice raz na zawsze. Poszła więc energicznie do salonu zastając tam
niecodzienny widok. Rodzeństwo Weasleyów stało jeden za drugim przed kominkiem,
a Ciotka obdarowywała ich popiołem o nienaturalnej barwie.
- I jeszcze garść dla ciebie! – krzyknęła podekscytowana
kobieta wsypując jej do ręki proszek. Hermiona spojrzała krzywo i niezrozumiale
na Ginny.
- Nie ma się czego bać Miona, rób to co my! – powiedziała
jej przyjaciółka. Ciotka Tessy lekko popchnęła szatynkę do reszty nastolatków.
Ostatni stał Fred.
- Oj Fredryku, obowiązują cię jakieś maniery? Przepuść tę
miłą damę – powiedziała sztucznie staruszka. Fred obrócił się i spojrzał
Hermionie prosto w oczy, po czym uśmiechnął się przesadnie.
- Och rzeczywiście, Nie pomyślałem – Hermiona słyszała w
jego głosie kpinę i złość. Czyli nadal był na nią zły? A ta Ciotka Tessy?
Czyżby specjalnie ich tak ustawiła Nie wiedzieć czemu?
- George, ty idziesz pierwszy, bo jesteś najstarszy – kobieta
powiedziała to tak stanowczo, że nikt nie śmiał protestować. Bliźniak wszedł do
dużego kominka. Wyglądało to przezabawnie z punktu widzenia Hermiony. Jednak
jej oczy rozwarły się z przerażenia gdy chłopak z okrzykiem „NORA!” rzucił w
dół pyłem i po chwili zapłonął żywym, lecz zielonym ogniem. Po kilku sekundach
zniknął. Tak samo było z Ginny i Ronem. Przyszła kolej Hermiony. Stanęła
niepewnie w brudnym kominku i rzucając popiołem chciała wykrzyknąć adres,
jednak zakrztusiła się dymem i wydała z siebie dziwne jęki próbując wymówić
„Nora”. Zakręciło jej się w głowie. Poczuła się tak, jakby jakaś potężna siła
wessała ją do otworu w gigantycznej wannie. Wydawało jej się, że obraca się z
przerażającą prędkością. Uszy napełnił jej ogłuszający ryk. Starała się mieć
oczy otwarte, ale od wirowania zielonych płomieni zrobiło jej się niedobrze.
Coś uderzyło ją w kolano, więc odruchowo przyłożyła do niego rękę, wciąż
obracając się i obracając. Potem jakby ktoś zaczął ją lać zimną wodą. Przed
oczami zauważyła rozmazany rząd mijających jej szybko kominków i pokojów. Mimo
woli Hermiona zamknęła ponownie oczy, a potem… spadła twarzą na drewnianą
posadzkę. Podniosła się szybko otrzepując z popiołu i sadzy. Przed jej oczami
ukazało się wnętrze urodziwego mieszkanka. Poznała że to salon. Obeszła
pomieszczenie dwa razy próbując zweryfikować jego właścicieli, lecz nic Nie
przychodziło jej do głowy. Po chwili usłyszała śmiech. Kobiecy śmiech.
Dochodził zza drewnianych drzwi po prawej stronie saloniku. Po kilku sekundach
damskiego chichotu, odezwał się grubszy, męski głos.
- Jesteś pewna że już pojechali Brit? – powiedział nosowym
tonem.
- Taak, o co się martwisz Damon? Przecież nas Nie nakryją,
są zbyt tępi! – krzyknął znowu damski, teraz nieco zalotny głos.
- No to co robimy? – zapytał Damon. Szeptał. Wiedział dobrze
co będą robili. Brit najwyraźniej Nie czekała na odpowiedź. Szatynka usłyszała
ciche cmokanie i kroki. Chciała się gdzieś schować. Lecz było już za późno. Do
pokoju wpadła wysoka brunetka, która od razu skojarzyła się Hermionie z Pancy
Parkinson. Jej głos doskonale odzwierciedlał jej wygląd. Zaczepliwy,
pociągający, momentami nieco zdzirowaty. Chłopak natomiast wyglądał jak z
rodziny Weasleyów. Także wysoki, krzepki, a jego włosy płonęły czerwienią.
Oboje otworzyli usta ze zdziwienia odklejając się od siebie, a ich oczy były
wybałuszone na czarownice.
- Jaa… ja wszystko wyjaśnię, to przypadek, Nie jestem
złodziejką, mam piętnaście lat, prawie szesnaście, ja niechcący…
- Ddd…Damon – w głosie Brit już Nie było słychać dawnej
seksowności. Teraz był zlękniony i zdziwiony. Złapała swojego chłopaka za rękę.
Nic Nie powiedział.
- Naprawdę, przepraszam, już sobie idę, Nie przeszkadzajcie
sobie – Nie czekając na odpowiedź wybiegła drzwiami przez które kilka sekund
temu weszli młodzi mugole. Bez problemu odnalazła duże, dębowe drzwi frontowe
przez które uciekła na zewnątrz. Biegła ile sił w nogach, aby znaleźć się jak
najdalej „miejsca zbrodni” przystanęła dopiero dobre pół kilometra od tego
domu. Oparła ręce na kolanach próbując złapać oddech który straciła zapewnie
kilka alejek wcześniej. Znajdowała się teraz w opustoszałym parku. Był tam plac
zabaw, który Nie był używany Chyba od pierwszej klęski Voldemorta, stare,
bezbarwne ławki, na których widniały przekleństwa i sprośnie rysunki. Hermiona
szła dalej. Była zrezygnowana. Od początku czuła że to się źle skończy. Gdzie
teraz była? Nie wiedziała. Na jej szczęście George wziął już jej kufer, więc
udało jej się szybko uciec. A różczka!? Szybko pomacała przednią kieszeń. Poczuła
wąskie uwypuklenie. „Przynajmniej mam różczkę” – pocieszała się. Z rozmyślań
wyrwał ją czyjś głos.
- No patrz Steven, kogo my tu mamy – obróciła się. Ku niej
zmierzał łysy nastolatek, najprawdopodobniej wstawiony, a już obok czarodziejki
szedł inny, tym razem z tłustymi włosami opadającymi na twarz. Spojrzała w
drugą stronę. Niebezpiecznie wyglądający kolesie mnożyli się. W jej stronę szło
jeszcze z trzech zbirów z uśmiechami od ucha do ucha.
- Sorry chłopaki, spieszę się – powiedziała szybko i przyspieszyła
kroku. Zanim się obejrzała była już otoczona. Stanęła jak wryta w miejscu,
oczekując ze strachem dalszego scenariusza.
- Takie ślicznotki Nie powinny się spieszyć co Nie chłopaki?
– zapytał tym razem zakapturzony młodzieniec, z podejrzanym głosem.
- Zostawcie mnie – powiedziała stanowczo. Otuchy dodawał jej
podłużny ucisk w przedniej kieszeni.
- Proszę, proszę, jaka groźna –powiedział łysol oplatając
sobie jej włos wokół palca – ile masz lat skarbie?
- Gówno cię to obchodzi, lepiej mnie zostaw, bo będziesz
żałował. – Różdżka już czekała na nią w pogotowiu. Tak. Mogła w każdej chwili
ich oszołomić. Nie mieli z nią żadnych szans. Żadnych.
- Ojojojoj, a myślałem że się zakumulujemy nieco –
Zakapturzony był coraz bliżej. Wszyscy byli coraz bliżej – Takie laleczki Nie
powinny się błąkać same po North Down Street – Hermiona poczuła falę ciepła.
Już przynajmniej wiedziała na jakiej ulicy się znajduje. To jeszcze bardziej
dodało jej otuchy. Cieszyła się jednak na próżno. Zanim się obejrzała gość z
tłustymi włosami i łysol złapali ją za nadgarstki. Nie mogła już sięgnąć po
różczkę. Była bezbronna.
- Zostawcie mnie, proszę – powiedziała już trochę Nie
pewniej. Wiedziała że to Nie poskutkuje. Chciała po prostu zyskać na czasie.
Może zdoła coś wymyślić?
- Oj, laleczko, chętnie byśmy cię puścili, ale byłaś dla nas
taka Nie miła…. – łysol dotknął jej policzka. Hermiona machnęła głową,
spychając jego rękę.
- Co? Nadal się Nie nauczyłaś słońce, że takie śliczne
dziewczynki powinny być miłe? – syknął zdenerwowany chłopak z kapturem. Złapał
ją siłą za brodę, i bezlitośnie skierował tak, żeby na niego patrzyła.
„Cholera, musiałam akurat dzisiaj przechodzić tą przemianę!?” – obwiniała się
dziewczyna.
- No to cię nauczymy – ryknął zakapturzony, i wymierzył
Hermionie siarczystego policzka – to tak na dobry początek – szatynka nawet się
Nie skrzywiła. Nie bez powodu trafiła do Gryffindoru. Postanowiła że Nie będzie
ich błagała o litość, nawet jeżeli mają zamiar ją kroić na kawałki.
- A teraz grzecznie powiedź „przepraszam” – powiedział
łysol. Spojrzała na niego z kpiną i… napluła mu prosto w twarz. „Teraz tylko
czekać na kolejny cios” – pomyślała spokojnie. Pogodziła się już z tym że
zostanie pobita. Jedyne co chciała to zachować swoją gryfońską dumę. Nie da im
satysfakcji. Nagle poczuła przerażająco bolesne pociągniecie za włosy. Była na
to przygotowana. Mimo okropnego bólu, jej twarz[pozostała Nie wzruszona. Pięść
łysego już celowała w brzuch Hermiony….
- ZOSTAW JĄ! – usłyszeli donośny krzyk. Hermiona rozpoznała
że był pełen nienawiści… Ale dobrej nienawiści. Przez nieuwagę zbirów zdołała
się obrócić. Serce zabiło jej mocniej a ciało wypełniła fala ciepła. „To Ron!
Biegnie mi pomóc!” – krzyczała do siebie w myślach.
Była taka szczęśliwa, zaraz obydwoje pokażą tym mugolom że z
czarodziejami się Nie zaczyna, chociażby kosztem sprawy w Ministerstwie. Ruda
postać była coraz bliżej. Hermione zaczęły ogarniać wątpliwości, „Czy to na
pewno Ron?” pomyślała. Z każdym krokiem rudzielca stawał się wyższy, i bardziej
umięśniony. Myślała że serce Nie może bić szybciej, ale się co do tego myliła.
- FRED! – krzyknęła na cały głos. To był on. Wiedziała to.
Biegł jej na ratunek, czyli już Nie jest zły. Przeciwnie. To puszczone oczko
przy Angelinie, i wielki uśmiech w domu ciotki Tessy, było w pozytywnej mierze. Czyli nadal chce ją
pocałować. Nadal to wszystko jest aktualne. Nagle poczuła że coś ją ciągnie do
tyłu, i zanim się obejrzała była w objęciach łysola. Ściskał ją tak, że
brakowało jej tchu. Fred w końcu dobiegł do nich. Pierwsze co zrobił to uderzył
łysego, który puścił z bólu Hermione. Szatynka natychmiast przylgnęła do Freda,
a ten objął ją jedną ręką.
- Jakie szczęście, twój chłoptaś był w pobliżu – powiedział
zakapturzony. Wszyscy otoczyli ich jeszcze bardziej. – szkoda tylko że jest
sam… a nas jest? Och… aż pięciu
- Nie martw się frajerze, jakoś dam
radę – Fred przytulił jeszcze mocniej szatynkę i wyjął z kieszeni różdżkę,
celując w twarz bandziorowi. Ku jego zdziwieniu napastnicy ryknęli śmiechem.
- Patrzcie jaki kozak! Chce nas pobić tym patykiem! –
krzyknął chłopak z tłustymi włosami a inni niemalże dusili się ze śmiechu. „No
tak, mugole!” – przypomniał sobie Fred. Jak on mógł zapomnieć że są w poza
magicznym mieście? Schował szybko różdżkę.
- I co cwaniaczku? Nadal chcesz walczyć o te swoją cizię? –
zapytał zbir w kapturze – jest już nasza! – powiedział, i bezlitośnie pociągnął
Hermione za rękę. Fred zareagował błyskawicznie. Całą nienawiść przeniósł na
swoją pięść, a z pięści na twarz zakapturzonego. Zbir ryknął z bólu i osunął
się na ziemię. Reszta bandy momentalnie przestała się śmiać i zastygła
nieruchomo. Nikt Nie śmiał zadrzeć z Fredem Weasleyem. Po kilu sekundach
zakapturzony wstał przykładając rękę w okolicy policzka. Był cały napuchnięty.
Ze strachem w oczach rzucił się do
ucieczki, a reszta za nim. Już nic Nie zagrażało szatynce. Nie przy nim.
- Merlinie… nawet Nie wiem jak ci dziękować – Hermiona Nie
ruszyła się z miejsca, ciągle tuląc chłopaka. Fred upewnił się że ci mugole
uciekli, i ją puścił.
- Idziemy – powiedział chłodno i odszedł w głąb alejki. Czarownica pognała za
nim.
- Czyli już…. Już się na mnie Nie złościsz? – zapytała
udając niepewność. Tak naprawdę wiedziała że Nie. Uratował ją, to Nie
wystarczy?
- Nie powiedziałem tego – jego beznamiętny ton trochę ją
zaniepokoił. Lecz Nie dawała za wygraną.
- No to czemu mnie uratowałeś?
- Nie miałem wyjścia – szedł hardo, ani razu na nią Nie
spoglądając.
- Nieprawda. – uśmiechnęła się w duchu – mogłeś mnie
zostawić, ale tego Nie zrobiłeś!
- Słuchaj! – Fred obrócił się do niej i stanęli twarzą w
twarz. – Nawet Parkinson bym pomógł, więc Nie czuj się wyjątkowa! Od jakiegoś
czasu ubzdurałaś sobie że między nami coś jest, ale to Nie prawda! Rozumiesz!?
W ogóle mnie Nie obchodzisz dziewczyno! – Hermionie łzy podeszły do oczu. Te
słowa tak ją raniły.
- Wiesz co? Zastanów się trochę, bo to TY kilka godzin temu
mówiłeś że jestem ładna!
- Ładna?! – krzyknął tak, jakby usłyszał to słowo pierwszy
raz w życiu. Podszedł do niej i wziął do ręki jej włosy – Dziewczynko, te twoje
brązowe loczki i słodkie oczka mogą być co najwyżej urocze! Ty Chyba nigdy Nie
widziałaś na oczy ładnej dziewczyny na oczy! Ale ja tak! I ma na imię Angelina
Johnson, a Nie Hermiona Granger! – szatynka spojrzała mu w oczy i pokręciła
głową. To był zdecydowanie najgorszy dzień w jej życiu. Chciała żeby to był
zwykły koszmar, jednak to była tylko jawa. Wszystko co było wypowiedziane i
zrobione, stawało się prawdą.
- Nienawidzę cię – powiedziała spokojnie – jak ty w ogóle
mogłeś to powiedzieć?! Nic dla ciebie Nie znaczę, tak?! Możesz sobie tak
rozkochiwać każdą dziewczynę a potem po prostu nic Nie znaczy! – popchnęła go i
poszła przodem. Z każdym krokiem jedna łza wylatywała jej z oka. Fred jednak
ciągnął dalej.
- Bo to ty Tutaj jesteś poszkodowana, tak!? Lepiej idź i
wyżal się Ronowi, przecież tak to lubisz! – Hermiona po raz kolejny obróciła
się i obdarowała go lodowatym wzrokiem.
- JA WCALE NIE CHCĘ BYĆ Z RONEM, KIEDY TO W KÓŃCU
ZROZUMIESZ!? – westchnęła opanowując złość – Zresztą podobno cię to Nie
obchodzi!
- Dobra! Chcesz naprawdę wiedzieć wszystko?! – zapytał
łapiąc ją za ramiona – JESTEŚ ŚLICZNA, A NIE ŁADNA I NIE ŻAŁUJE ŻADNEJ CHWILI W
KTÓREJ NA MNIE KRZYCZAŁŚ, BIŁAŚ MNIE I SZANTAŻOWAŁŚ! ZADOWOLONA?
- a…ale…
- możesz się w końcu zamknąć!?
- ale co to ma do chole… - Nie zdążyła dokończyć zdania, bo
Fred pociągnął ją do siebie i pocałował z taką namiętnością, że prawie upadła.
Naturalnie to by się od niego odkleiła, i strzeliła mu z liścia, ale Nie
potrafiła tego zrobić. Nie, gdy to ON ją całuje. Dotyk jego warg był tak
kojący. Ich języki idealnie harmonizowały ze sobą, a wargi niemalże toczyły
walkę o każde czucie. Nie dało się opisać słowami jakie emocje współgrały z tym
pocałunkiem. wszelki ruch napojony był nieopisaną przyjemnością. Hermionie
zaczęło brakować tchu więc z wielkim staraniem odkleiła się od Freda. Patrzyli
sobie w oczy.
- Jaa… ttoo… to Nie powinno się zdarzyć… - zająknęła się i
spojrzała w dół.
- ale…
- To było… Niee, tak być Nie powinno – zająknęła się i
chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie. Zwariowała? Nie. Naprawdę on ją pocałował. Nie potrafiła zrozumieć
czemu, ale kłóciła się sama ze sobą. Owszem, chciała żeby do tego w końcu
doszło, ale na pewno Nie teraz. Nie kiedy on ją tak zranił.
- Hermiona! Zaczekaj! – usłyszała za sobą. To Nie był dobry
moment. On Nie powinien robić tego teraz. Obróciła się niepewnie, a chłopak
złapał ją delikatnie za rękę, a jego policzki poczerwieniały.
- Żałujesz? – zapytał niewyraźnie patrząc jej w oczy. To
było jak dla niej za dużo.
- I co? Myślisz że jeden pocałunek i kilka miłych słów, a ja
tak po prostu zapomnę o tym co powiedziałeś wcześniej?
- Noo… Chyba… no tak – bąknął i spuścił wzrok. Czuł że to co
powiedział, jeszcze bardziej pogorszyło sprawę. Hermionie zaszkliły się oczy.
- Fred, ja Nie jestem skrzatem, żebyś mnie ranił, a ja i tak
będę ci leciała w ramiona – łza popłynęła po jej twarzy. Rudzielec dotknął jej
policzka.
- Hermiono, ja… przepraszam – szepnął. Ona jednak Nie
kupowała tego. Jedno słowo Nie sprawi że mu wybaczy. To byłoby zbyt proste.
- Zostaw mnie w spokoju
- Jesteś tego pewna, tak? I to może ja jestem dziecinny?!
Wiesz co? Ty po prostu Nie wiesz czego chcesz –Rudzielec puścił ją i przeczesał
rękami włosy.
- Doskonale wiem czego chcę. – Kolejna łza popłynęła po jej
policzku – chcę żebyśmy byli przyjaciółmi. I nic więcej. – Fred poczuł… Nie.
Przeciwnie. Nic Nie poczuł. Cała energia i entuzjazm wyparowała z niego. Nigdy
Nie sądził że słowa mogą tak boleć. Złapał ją szybko za rękę i w milczeniu
deportowali się z powrotem do domu Ciotki Tessy.
***
- Ginny, spokojnie, oni zaraz wrócą – pocieszał siostrę
George. Po powrocie do Nory Nie zastali mamy, a do tego jeszcze Fred i Hermiona
się Nie pojawili. Rodzeństwo wrócili do domu swojej cioci z przekonaniem że oni
dalej się tam znajdują, ale Nie zastali tu ani wysokiego rudzielca, ani drobnej
szatynki. Ginny przeszła przez myśl wizja, że specjalnie to zrobili, bo chcieli
zostać SAMI, jednak znała dobrze Hermione. Na pewno Nie zachowała by się w tak
nieodpowiedzialny sposób.
- Ile trwa to zaraz!? – wędrowała w jedną i drugą stronę
niemalże powstrzymując płacz. Nigdy Nie sądziła że będzie się tak martwić o
Freda. Nawet czasami denerwowało ją, że to on jest nadopiekuńczy co do niej.
Wszystkie złe scenariusze zaczęły układać jej się w głowie, gdy w głębi domu
usłyszała znajome pyknięcie.
- TO ONI! – krzyknęła zbawiennie i pobiegła w stronę
korytarza. Stali tam. Cali i zdrowi. Chociaż miny mieli nietęgie, to
najważniejsze dla Ginny było to że w ogóle są. Pierwsze co to rzuciła się na
szatynkę i przytuliła ją tak mocno jak jeszcze nigdy.
- Nigdy więcej tak Nie róbcie! Tak w ogóle to gdzie wy
byliście?! – obrzuciła ich pytaniami najmłodsza Weasleyówna. Jednak żaden z
nich Nie miał ochoty jej odpowiedzieć. Byli zbyt wstrząśnięci. Ginny zauważyła
to po ich zachowaniach, jednak źle to zinterpretowała.
- Nie, Nie! Lepiej nic Nie mówcie, musicie odpocząć, i to
jak najszybciej, George! Ron! Deportujemy się! – ruda podeszła do Georga i
złapała go pod ramie. Ron zrobił to samo. Gdyby Fred Nie był w takim stanie, na
pewno wymyślił by jakiś fajny żart na ten przezabawny widok. Jednak Nie teraz.
Nie po tym co się stało. I znów bez jednego słowa, ani spojrzenia złapał
Hermione i po chwili oboje poczuli znajome szarpnięcie w okolicach brzucha.
Świat zaczął wirować w powietrzu, i po chwili znaleźli się nad jakimś jeziorem.
Najpierw pojawili się George, Ron i Ginny, a dopiero po kilku sekundach Fred z
Hermioną.
- Myślałam że chociaż jeden z was potrafi się dokładnie
deportować w wyznaczone miejsce – powiedziała z wyrzutem ruda. George spojrzał
na nią z pod byka.
- Ciesz się siostra, że w ogóle tu jesteś! Nawet Nie wiesz
jak mnie korciło żeby cię „przez przypadek” puścić gdzieś w okolicach Doliny
Godryka! – Ron zaśmiał się cicho, ale widząc spojrzenie młodszej siostry
natychmiast zamilkł. Hermiona spojrzała w lewo. Z oddali dostrzegła przedziwny
dom w nieformalnych kształtach. Nora.
- Dlaczego mi Nie powiedzieliście że tu niedaleko jest
jezioro? – zapytała z lekkim oburzeniem. Przez tyle lat spędzała wakacje w
Norze, i dopiero teraz dowiedziała się o tak istotnej rzeczy. Fred pierwszy raz
od pocałunku spojrzał na szatynkę. „Chce być przyjaciółmi? No to jej pokaże jak
przyjaźni się Fred Weasley” – pomyślał.
- A co? Masz ochotę się popluskać? Nie ma problemu! – złapał
dziewczynę w pasie i przerzucił ramię. Podszedł z nią do granicy gruntu z wodą
i w końcu zareagował jej krzyki protestu.
- Proś o litość Granger! – krzyknął naśladując głos Malfoya.
Hermiona wpadła w furie. Zaczęła go bić po plecach, i kopać w brzuch.
- Masz mnie natychmiast puścić, ty… ty wredny rudzielcu!
- Brzydko prosisz – powiedział spokojnie, i wrzucił ją do
wody. Hermiona poczuła momentalną zmianę temperatury, a jej ubrania stały się
dwa razy cięższe. Wilgoć ogarnęła jej całe ciało. Jedynym plusem w tej
beznadziejnej sytuacji było to że woda była ciepła.
- Ty jesteś jakiś nienormalny Fred! Wszystko powiem mamie! –
krzyknęła Ginny podchodząc do brata. W desperacji z całej siły kopnęła go w
nogę.
- A tylko piśniesz słówko, to wylądujesz obok swojej
przyjaciółeczki – Fred poczuł nagle pulsujący ból w miejscy gdzie przed chwilą
znalazł się but młodszej siostry – Cholera, po kim ty masz taką siłę? –
Hermiona powoli wygrzebała się z jeziora stosując zaklęcie osuszające. Fred
obserwował każdy jej ruch. Czekał tylko na jej lodowate spojrzenie. Dlaczego to
zrobił? Proste. Chciał żeby choć w połowie poczuła się tak potwornie jak on pół
godziny temu. A poza tym… uwielbiał jak się złościła. Robiła to tak słodko…
„PRZYJACIÓŁKA” skarcił się w myśli, i znowu wyczekiwał jej ataku szału.
Hermiona obróciła się, i ku jego zdziwieniu, zamiast wybuchnąć w amoku ona po
prostu…. Uśmiechnęła się do niego.
- Miła kąpiel? – zapytał złośliwie. „Dlaczego ona się nie
denerwuje!?” pomyślał. Role się odwróciły, i to teraz on niemal kipiał ze
złości. Oczywiście Nie okazywał tego. Nie da jej za wygraną.
- Bardzo – powiedziała łagodnie i rześko podeszła do Ginny,
która także stała jak wryta.
- I ty… i ty nic, w ogóle Nie walniesz go ani Nie kopniesz?!
– wydukała z siebie. Fred gdyby mógł, to by teraz jej podziękował na kolanach.
Nie mógł zrozumieć, czemu ta dziewczyna nie jest wściekła. Powinna być
wściekła! Jak ona śmie robić inaczej!?
- Nie, czemu? – Hermiona spojrzała niewinnie na
przyjaciółkę. Nawet Rona i Georga zatkało.
- Jak to!? – Ginny zmierzyła Freda wzrokiem. Nie zasłużył
sobie na to, żeby mu uszło wszystko na sucho.
- A po co mam sobie piłować język? Dzisiaj niech sobie
odpocznie, to był męczący dzień – spojrzała znacząco na bliźniaka. Dobrze
wiedział o co jej chodziło. – Jednak zapewniam cię Fred żebyś od teraz miał się
na baczności, bo zadarłeś Nie z byle kim – powiedziała łagodnie i poszła
kierując się do Nory. Ron i Ginny bez słowa ruszyli za nią. Tylko bliźniacy
zostali.
- No stary, ja ci szczerze współczuje – George poklepał go
po plecach i ruszył w ślady rodzeństwa. Fred został sam. Zaczął żałować że
wywinął jej takie coś. Bał się. On, Fred Weasley. Bał się dziewczyny która się
z nim całowała, a potem złamała mu serce.
***
Reszta drogi przeszła przyjaciołom w wesołej atmosferze. Po
jakimś czasie Fred ich dogonił, i niewykluczone że specjalnie zagadał się z
George’em, Nie chcąc myśleć o Hermionie. Dwie czarodziejki i Ron zawzięcie
dyskutowali o planach wakacyjnych wymyślając przeróżne czarodziejskie, jak i
również mugolskie sposoby ich spędzania. Z rozmowy wybił ich próg Nory.
Pospiesznie weszli do środka spodziewając się aromatu pieczonego kurczaka i
sałatki ze świeżych warzyw. O dziwo zamiast tego wchodząc do środka zastali
ciemność. Wszystkie światła były pogaszone. Weszli salonu.
- Ee… cześć mamo – powiedziała Ginny. Pani Weasley siedziała
w salonie ze szklanką ognistej whiskey. To był zły omen. Piła tylko gdy działo
się coś naprawdę złego. Jedynym marnym źródłem światła była mała świeczka
umieszczona na stole przy którym siedziała stara czarodziejka. Nie wyglądała
najlepiej. Na jej twarzy panował czysty smutek, a oczy miała podpuchnięte i
zaczerwienione.
- Co się stało? – zapytał łagodnie Ron podchodząc do swojej
mamy. Wyglądała niemalże jak śmierć.
- George, zabierz dziewczynki na górę – powiedziała
zachrypniętym głosem. Bliźniak posłusznie złapał je za ręce i poprowadził
wzdłuż schodów ignorując protesty młodszej siostry wyrywającej się za wszelką
cenę. Gdy odprowadził je do pokoju skierował się w stronę schodów.
- George czekaj! – krzyknęła cicho Ginny. Chłopak odwrócił
się do niej ze zmieszaną miną.
- Powiesz mi potem o co chodzi? – zapytała takim tonem,
jakim nigdy Nie zwracała się do swoich braci. George zrobił zamyśloną minę.
- Ja Nie… ja… pierwszy raz Nie wiem co odpowiedzieć –
powiedział spokojnie i zszedł powoli po schodach. Ginny zaklęła cicho i
podeszła do balustrady schodów. Jak na złość ich pokój był zbyt wysoko by
usłyszeć słaby głos swojej mamy. Stała tak długo aż po chwili usłyszała zduszony krzyk Rona i
bliźniaków jednocześnie mówiących „CO!?”. usłyszała kroki. Szybko uciekła do
pokoju w którym siedziała Hermiona. Szatynka czuła się niezręcznie. Przecież
Nie powinna przebywać Tutaj, gdy dzieje
się coś takiego. Z daleka ujrzała biegnącą sylwetkę Rona. Oczy zakrywał rękami.
Najprawdopodobniej łkał. Ginny wybiegła z pokoju natykając się na Freda. Jego
oczy wyglądały teraz tak samo jak oczy ich mamy.
- Fred co Tutaj się dzieje!? – krzyknęła poddenerowana – O
co tu chodzi!? W ogóle gdzie jest tata!? – Fred przytulił ją. Bardzo rzadko to
robił.
- Taty Nie ma siostrzyczko – odgarnął jej kilka włosów z
czoła. Po jego policzku poleciała łza – I… już Chyba Nie będzie –
dokończył.
<3 <3 <3
Jak to pisałam to miałam łzy wo oczach. Tak. Jestem potworem. Ale dodającym regularnie rozdziały potworem ^^ Miłego czytania, i proszę o opinie! :*
sobota, 14 września 2013
Rozdział 11
Rozdział 11 „Ooo, Ginny, włączył ci się syndrom Molly?”
W wielkiej Sali wreszcie zapanował spokój i wszyscy
uczniowie znowu siedzieli przy swoich stołach wyszukując przyjaciół. Tak też
zrobili Harry, Ginny i George.
- Gdzie Hermiona?
- Gdzie Fred?
- Gdzie Ron? – zapytali wszyscy jednocześnie. Rzeczywiście, od akcji z łajnobombą ta trójka gdzieś im zniknęła. Po skończonej uczcie dyrektor szkoły jak zwykle wyrecytował mowę pożegnalną, życząc im udanych wakacji, oraz przedstawił im nowych tegorocznych zdobywców Pucharu Domów którymi byli Krukoni. Ginny pospiesznie poszła do dormitorium. W środku zastała Hermione, która jak co roku gorączkowo sprawdzała czy Nie zapomniała jakiejś książki.
- Gdzie Ron? – zapytali wszyscy jednocześnie. Rzeczywiście, od akcji z łajnobombą ta trójka gdzieś im zniknęła. Po skończonej uczcie dyrektor szkoły jak zwykle wyrecytował mowę pożegnalną, życząc im udanych wakacji, oraz przedstawił im nowych tegorocznych zdobywców Pucharu Domów którymi byli Krukoni. Ginny pospiesznie poszła do dormitorium. W środku zastała Hermione, która jak co roku gorączkowo sprawdzała czy Nie zapomniała jakiejś książki.
- Gdzie byłaś? – zapytała ruda chowając do kufra rolki
pergaminu.
- Tutaj. – skłamała. Tym razem Nie miała ochoty powiedzieć
Ginny o tej sytuacji. Była zbyt wstrząśnięta. Zapięła kufer na dwa spusty i
poprawiła pościel na pustym łóżku.
- Ale czemu? – Ginny drążyła dalej.
- Po prostu Nie byłam już głodna, a i jeszcze musiałam coś
sprawdzić.
- Eee… no dobra – powiedziała ruda i dalsze pakowanie
spędziły w milczeniu.
***
Fred siedział na
łóżku oparty o ścianę. Jego rude włosy były rozczochrane, a na twarzy gościł
smutek. Dzisiejsza awantura wciąż zaprzątała mu głowę. Zresztą Nie tylko ona.
Hermiona. Ciągle myślał tylko o tym jak się zachowała. Był na nią taki
wściekły. Przecież ją znał, gdyby Nie było coś na rzeczy to od razu by
przemówiła temu Ronowi do rozsądku. „Fred, czy ty jesteś zazdrosny?” odezwał
się głos w jego głowie. „Tak! Może i jestem!” – odpowiedział sobie w myślach.
Od pewnego czasu ta dziewczyna Nie była mu obojętna, to mógł powiedzieć
spokojnie. Może i był zakochany, tego Nie wiedział na pewno… a przynajmniej Nie
chciał przyjmować tej myśli. W tym momencie Nie chciał jej widzieć. Zraniła go.
Myślał że jej zależy na nim. Całowała go. To Nie wystarczy?
- To koniec – powiedział cicho a jego oczy zapłonęły
nienawiścią. Koniec z zaprzątaniem sobie głowy tą dziewczyną. Po co on ma się
starać, i myśleć o niej jeżeli go Nie potrzebuje? Obiecał sobie że będzie dla
niej obojętny. A może nawet pogodzi się z Angeliną? Te wszystkie pomysły
przynajmniej tuszowały jego smutek. Po chwili do pokoju wszedł George. Pierwsze
na co zwrócił uwagę była mina brata.
- Nie mam pytań – powiedział tylko. Znał go na tyle dobrze,
by wiedzieć kiedy Nie chce o czymś gadać. Był przecież jego bliźniakiem. Fred
uśmiechnął się słabo okazując wdzięczność i wstał z łóżka podnosząc kufer.
- Idziemy? – spytał ponuro. George tylko skinął głową i się
obejrzał. Wszystko było puste. Chyba niczego Nie zapomnieli. Wyszli z
dormitorium pozostawiając w samotności swoją hogwardzką sypialnie.
***
Expres Hogwart przyjechał zadziwiająco szybko. Niektórzy
uczniowie nawet się na niego spóźnili i wlecieli do pociągu jak petarda gdy
maszyna wydała charakterystyczny dźwięk oznajmiający start podróży. Ginny,
Hermiona, Harry i Ron szybko znaleźli wolny przedział ponieważ byli jednymi z
pierwszych wchodzących do pojazdu. Gdy Hermiona wchodziła do przedziału czyjaś
ręka ją zatrzymała. Obróciła się.
- możemy pogadać? – zapytał Ron niemalże błagalnym tonem.
Szatynka położyła swój kufer na siedzeniu i spojrzała na przyjaciela.
- jasne – powiedziała uprzejmie i wyszła za rudzielcem.
Stanęli na pustym korytarzu.
- Hermiona ja cię chciałem przeprosić, to było głupie, wiem,
ale mnie poniosło, naprawdę! Jeżeli mi Nie wybaczysz to zrozumiem, bo
zachowałem się jak najgorszy kretyn, i to co zrobiłem było okrutne i chamskie
ale….
- Ron, spokojnie – przerwała mu szatynka i uśmiechnęła się
do niego. To Nie był dobry moment na gniewanie się. Już za dużo osób było na
nią złe. Nie miała ochoty tracić przez to przyjaciela.
- Ja… znaczy, wybaczasz mi?
- Taak, każdy popełnia błędy Ron, w porządku – Hermiona
przytuliła przyjaciela. Chłopak oddał uścisk z jeszcze większym entuzjazmem.
Szatynka zauważyła idącą z daleka grupkę, z której jedna osoba była podpierana
przez drugą. Nie odkleiła się od Rona, chcąc przyjrzeć się im bez dziwnych
podejrzeń. Gdy podeszli bliżej ich twarze były już wyraźne. Hermiona zamarła.
Mianowicie rzekoma grupa składała się z Georga który gadał zawzięcie z Lee
Jordanem, a obok niego szedł Fred obejmujący Angelinę która miała gips na
nodze. Po minach czarnoskórej i rudzielca Hermiona uznała że świetnie się razem
dogadują. To Nie było jednak jeszcze najgorsze. Gdy przechodzili obok Rona i
szatynki Fred obrócił się do niej i puścił jej oczko. Hermiona momentalnie
puściła rudzielca. Spojrzała się w tył. Widziała już tylko plecy gryfonów.
- Idziemy? – powiedziała pospiesznie kryjąc zaszklone oczy.
Było jej przykro, lecz Nie chciała by ktoś to zauważył.
- Ta, jasne – odpowiedział rozmarzony Ron i obydwoje weszli
do przedziału. Hermiona siadła przy samym oknie. I włożyła na uszy małe
słuchawki podłączone do komórki którą miała w kieszeni. Jednak Nie puściła
muzyki. Po prostu Nie miała ochoty rozmawiać z przyjaciółmi, a to był idealny pretekst.
Zaczęły nachodzić ją smutne myśli. Co to niby miało znaczyć? Puścił jej oczko,
okej, ale dlaczego jak szedł właśnie obejmując Angeline? To było dla niej
potwornie smutne. Jeszcze kilka godzin temu się prawie pocałowali, a teraz on
jej robi coś takiego. Łzy podeszły jej do oczu. „Te wszystkie momenty dla niego
nic Nie znaczyły” – pomyślała Hermiona. Zareagowała jednak zbyt późno.
Pojedyncza łza pociekła po jej policzku.
- Hermi, co ci jest? – zapytała zaniepokojona Ginny.
Szatynka udawała że wyłącza muzykę.
- Eee… smutna piosenka – „Smutna piosenka?! Hermiono, stać
cię na więcej” skarciła się w myśli. Z ubolewaniem czekała na reakcje rudej.
- No okej – powiedziała młodsza gryfonka i z powrotem
przytuliła się do Harrego.
„Łyknęła to” pomyślała. Westchnęła z ulgą. Postanowiła
jednak dalej się Nie smucić. Chwilę milczała rejestrując o czym dialogują jej
przyjaciele, a po chwili dołączyła do rozmowy. Reszta drogi minęła jej w
pogodnym nastroju. Przynajmniej na kilka godzin zapomniała o Fredzie.
- Patrzcie, widzę
King’s Cross! – powiedział Harry odsuwając się lekko od Ginny, na co ta
zareagowała niezadowolonym pomrukiem. Po chwili słowa wybrańca się sprawdziły.
Pociąg zatrzymał się gwałtownie i wszyscy poderwali się do góry. W przedziale
zapanował chaos. Każdy chciał ściągnąć swój kufer. Gdy wreszcie atmosfera się
trochę uspokoiła, przyjaciele wyszli z pociągu.
- Gdzie Fred i George? – zapytała Ginny rozglądając się
gorączkowo. Po chwili usłyszeli charakterystyczne śmiechy bliźniaków którzy
zmierzali ku nim z wesołymi minami.
- No to na razie chłopaki! – krzyknął Lee Jordan odchodząc z
Angeliną.
- Pa George! – krzyknęła Angelina machając promiennie do
rudzielców – Pa Fred! – Hermiona dałaby sobie odciąć rękę że ostatnie słowa
dziewczyna po prostu wyćwierkała. Fred obejrzał się za siebie i wysłał
czarnoskórej całusa, na co ta zachichotała cicho. George spojrzał ponuro na
brata. Tak szybko zapomniał o Hermione? Fred na to tylko wzruszył ramionami i
obydwaj podeszli do gromadki.
- Są wszyscy? – zapytała Ginny spoglądając na każdego po
kolei.
- Ooo, Ginny, włączył ci się syndrom Molly? – zażartował
Fred, za co został oblany morderczym spojrzeniem. Wszyscy wyszli na dworzec. Po
ministerskim aucie pana Weasleya Nie było ani śladu.
- Gdzie jest tata? – zapytał Ron rozglądając się po
parkingu.
- Ej, o co tu chodzi? Jak my wrócimy do domu? – Ginny
zmartwiła się. Jednak odpowiedź przyszła w ekspresowym tempie. Ku nim
poszybowała kruczoczarna sowa trzymająca jakąś kopertę w dziobie. Spoczęła na
ziemi tuż przed nogami młodej czarownicy.
- Au! Udziobała mnie! – krzyknęła ruda i machinalnie zaczęła
ssać zraniony palec.
- A tak w ogóle to co to za sowa? – zapytał George
przyglądając się nieznajomemu ptakowi. Miała ostry wyraz twarzy, niezbadane
pióra, a jej pazury były bardziej podobne do jastrzębich niż sowich. Zanim się
obejrzeli wypluła list i odleciała. Ginny dalej z palcem przy ustach podniosła
wiadomość. Jej treść była krótka:
Nie
dam rady po was przyjechać. Wymyślcie coś.
Artur Weasley
Ginny dwa razy obróciła pergamin w ręce. Tylko tyle? Nie
mogła uwierzyć własnym oczom. Ich tata nawet się Nie przejął ich powrotem.
Chciała się odwrócić żeby oznajmić wszystkim o co chodzi, lecz gdy tylko
odchyliła głowę zobaczyła że po jej prawej stronie niemalże Fred opiera się o
jej ramię. Spojrzała w drugą. W identycznej pozycji stał George.
- I co? Od kogo to? – zapytał Ron który jako jedyny nic Nie
wiedział.
- Ta.... Tata Nie przyjedzie po nas – zająknęła się Ginny,
nadal zszokowana postępowaniem swojego rodzica.
- Pokaż mi to! – krzyknął rudzielec i Nie czekając na
odpowiedź wyrwał list siostrze. Widać było jak jego oczy wędrują po linijkach.
Coraz niżej, i niżej. A przy tym jego neutralna mina zmieniła się w grymas.
- Ale jak to? – zapytał patrząc na rodzeństwo zrezygnowany.
W tym momencie ktoś niecierpliwie zatrąbił klaksonem samochodu. Wszyscy
obrócili się gwałtownie, a ich oczom okazał się nieskazitelnie czysty pojazd
Dursleyów a nim Dursleyowie z gniewnymi minami.
- To ja.. będę już leciał – powiedział pospiesznie Harry i
pocałował namiętnie Ginny, której zarumieniły się policzki, a uśmiech z
powrotem wparował na twarz – Do zobaczenia w sierpniu! – wybraniec pognał w
kierunku wujostwa a jego kufer podźwiękiwał uderzając o twardą kostkę. Gdy
wszedł do auta jego przyjaciele zauważyli jak pan Dursley oblewa go falami
pretensji, a Harry na próżno się broni. Hermiona sprowadziła wszystkich na
ziemię.
- Hej! Mamy ważniejsze sprawy niż obserwowanie jak ci mugole
karcą Harrego! – krzyknęła i pomachała im ręką przed twarzami.
- Już mam! – zawołał George. – Polecimy!
- Jak to polecimy!? – zapytała pretensjonalnie zirytowana
szatynka i oblała bliźniaka lodowatym spojrzeniem. Ten się nad nią
nachylił.
- A panna Wiem To Wszystko słyszała kiedyś o takim czymś jak
miotły? – Hermiona zrobiła się purpurowa na twarzy. Już chciała wybuchnąć lecz
jej głos stłumiła Ginny.
- ZWARIOWAŁEŚ!? Jesteś z nas najstarszy a mam dziwne
wrażenie że najgłupszy! Jak ty zamierzasz polecieć jeżeli masz ciężki kufer na
karku!? A i jeszcze zostaje nam Miona która Nie ma miotły! – ruda wymachiwała
do niego rękami, a Hermiona tylko potakiwała energicznie machając głową. George
demonstracyjnie podniósł ręce do piersi okazując klęskę.
- Masz jakiś lepszy pomysł Molly? – obronił brata Fred, na
co ten zarechotał cicho. Ginny zdała się Nie przejąć docinkami.
- Tak, żebyś wiedział że mam! - młoda czarownica zmierzyła
braci bliźniaków – tylko potrzebny będzie proszek Fiuu.
- Proszek Fuj? Co to takiego? – zapytała się zdezorientowana
Hermiona. Wszyscy wybuchli śmiechem. Szatynka pociemniała na policzkach. Ona
czegoś Nie wiedziała? Niemożliwe!
- Proszek Fiuu, nie słyszałaś o czymś takim? – zapytał Ron
tłumiąc rozbawienie. Hermiona tylko pomachała przecząco głową. I spojrzała
nieśmiało na rudzielca. Właściwie to skąd miała wiedzieć? Mieszkała w mugolskie
rodzinie!
- Trochę nam się spieszy, mama się będzie martwić, później
ci wyjaśnimy – odpowiedziała pospiesznie Ginny i poszła w stronę parkingu.
Wszyscy pognali za nią ze zdziwionymi minami.
- Gdzie ty idziesz?! – zapytał zaskoczony Fred, dotrzymując
kroku siostrze.
- No przecież musimy znaleźć jakiś kominek!
- Ee… no tak, ale skąd ty wiesz gdzie go znaleźć? – bliźniak
nadal zbity z tropu spojrzał na nią pytająco. Ta przystanęła, wyraźnie
zdenerwowana.
- Boże, czy ja mieszkam wśród debili? Ciotka Tessy mieszka
niedaleko! Byliśmy u niej tysiąc razy i dam sobie rękę uciąć że ma kominek! –
Przez dalszą drogę nikt już nic Nie powiedział.
***
Draco po powrocie do domu pierwsze co zrobił to było
opadnięcie na kanapę z butelką piwa kremowego. „To był wyczerpujący dzień” –
pomyślał. Miał w sumie racje. Rano wylał sok dyniowy na szatę, potem Pancy
próbowała go rozebrać, a i jeszcze ta przedziwna akcja z Granger. Od kiedy to
ona się go tak boi? Te dziwne sytuacje w ogóle nie nabierały sensu. Dzień
wcześniej dowiedział się że tak się napił że aż podszedł do wierzby bijącej, a
podobno uratował go… George Weasley. Już Chyba wolałby żeby to cholerne drzewo
urwało mu nogi, niż być ratowany przez tego zdrajcę krwi. Ale to spadało na
drugi plan. Najbardziej dziwiła go jednak ta Szlama. Co ona u licha sobie
myślała? Że weźmie i będzie panikowała za każdym razem gdy na nią spojrzy? Tak,
to prawda że ona już od dawna go intrygowała. Ale Nie było w tym ani procenta
miłości. Co to, to Nie! Po prostu był
ciekawy co trzyma pod szatą, czy w ogóle warto jest ją przelecieć, jak to przy
większej okazji by zrobił. Może i była ładna, ale brudna. Była tylko brudną
szlamą, nad którą politował się Bóg i dał jej w miarę normalną gębę. Dracona
zaczęły ogarniać wątpliwości. „A co jeżeli po pijaku wyznałem Blaise’owi co bym
chciał zrobić z tą szlamą?” – pomyślał. Przecież ten pieprzony kretyn mógł jej
o tym powiedzieć! Z myśli wyrwał go łagodny głos jego matki.
- Witaj Draconie, dlaczego mnie Nie poinformowałeś że już
jesteś? – powiedziała i pogłaskała go po niemalże białych włosach.
- Bo musiałem odpocząć. – bąknął i upił łyk piwa. Matka
spojrzała krzywo na butelkę. Jednak Nie śmiała zabronić mu spożywania alkoholu.
Jeżeli Lucjusz Nie miał nic przeciwko temu, to ona też Nie ma. Tak było od
zawsze. I tak będzie już zawsze. Jak na zawołanie do bogatego salonu wpadł
Lucjusz Malfoy, z tą samą, ponurą miną, którą miał w domu gdzie nikt oprócz
rodziny go nie widział. Uśmiechnął się spoglądając na swojego potomka.
- Synu, jak się cieszę że wróciłeś! – krzyknął i podszedł
dyscyplinarnie do Dracona.
- Ta… - powiedział znudzony Ślizgon nie obdarowując ojca
najmniejszym spojrzeniem. Lucjuszowi zrzedła nieco mina.
- Widzę że Nie jesteś zbyt pocieszony. – powiedział ze
sztucznym zmartwieniem – Nic nie szkodzi, mam dla ciebie coś, co na pewno cię
rozweseli – uśmiechnął się szyderczo i przeniósł wzrok na drzwi do korytarza.
- YAXLEY! DOŁOHOW! WPROWADŹCIE GO TU! – wrzasnął Lucjusz, a
z przed pokoju rozległy się znajome jęki. Nagle z drzwi wyłonili się dwaj
śmierciożercy z uśmiechami od ucha do ucha, a za grube węzły prowadzili
jakiegoś marnie wyglądającego skrępowanego mężczyznę z zaklejonymi ustami
Krzyczał. Wciąż krzyczał niezrozumiałe słowa. Był cały posiniaczony i
poraniony. Narcyza Nie chcąc oglądać tego widoku uśmiechnęła się uprzejmie do
„gości” i wyszła. Draco od razu rozpoznał kto jest ich niewolnikiem. Na jego
twarzy momentalnie pojawił się uśmiech. Rzeczywiście, to był pocieszający
widok. Niezwykle pocieszający.
<3 <3 <3
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ten rozdział aż się prosił o dodanie, jednak nie miałam internetu. ;c Już na szczęście ten problem został rozwiązany, i rozdziały będą się pojawiać regularnie ^^
niedziela, 1 września 2013
Rozdział 10 „No i co? Może mnie uderzysz? Wtedy to TY będziesz dla niej nikim!”
Rozdział 10 „No i co? Może mnie uderzysz? Wtedy to TY
będziesz dla niej nikim!”
- Trzymaj plakietkę – George z wrażenia otworzył buzię.
Owszem, kiedy uciekł z salonu widział jak Hermiona napastowała pięściami Freda,
ale żeby go zmusić do takiego czegoś? Jego? Freda? Jak!? To się w ogóle Nie
trzymało kupy.
- Hermiona rozumiem że lubisz się uczyć, ale użycie mojego
brata jako królika doświadczalnego na eliksir wielosokowy to lekkie przegięcie
– młodszy brat tylko popatrzył smętnie na Georga i przewrócił oczami. To Nie
był dobry moment na żarty.
- Ale czemu?! – wybuchnął brat. i wskazał palcem na pudło z
ulotkami i plakietkami.
Fred Nie mógł dłużej ukrywać swojej porażki. Nie przed
własnym bliźniakiem. Musiał w końcu to komuś powiedzieć, a jemu najbardziej może
zaufać.
- Wykiwała mnie, rozumiesz?! ONA! – gryfon Nie krył goryczy.
Czuł że jego policzki stały się bardziej różowe niż kiedykolwiek. To przecież
normalne, Fred Weasley jeszcze nigdy Nie odniósł porażki. „Fred Weasley to też
jest zwykły facet” – usprawiedliwił go głos w jego głowie. To była racja. Który
facet Nie odmówił by pięknej kobiecie, która w dodatku się do niego klei?
„ŻADEN” – pomyślał.
- Miona? Ale jak? – George zarechotał. W jego głowie pojawił
się obraz na którym Hermiona przykłada mu nożyczki do włosów i siłą wpina mu tą
WESZ na sweter.
- No weź w ogóle! Zaczęła te swoje Och i Ach i jeszcze tak
robiła! – bliźniak demonstracyjnie wydął wargi i zatrzepotał rzęsami – I ja Nie
świadom niczego się zgodziłem! No skąd miałem wiedzieć że ona mi z tymi wszami
wyjedzie?! – George ponownie otworzył z wrażenia usta. Hermiona? I takie coś?
No Nie spodziewał się takiego ciągu wydarzeń. Liczył na bardziej brutalny
koniec tej historii.
- Czyli zadziałała w typowy dla większości dziewczyn, lecz
Nie dla niej babski sposób – bliźniak smętnie pokręcił głową i położył mu rękę
na ramieniu – Nie przejmuj się stary, one tak działają, żaden by się Nie oparł
zwłaszcza że Miona wyglądała dzisiaj dziko – Fred na dźwięk ostatnich słów
podniósł szybko głowę i zmierzył brata lodowatym spojrzeniem. George widząc
jego manewr wiedział już wszystko. Dobrze znał to spojrzenie. Ron robił
niemalże identycznie gdy któryś z nich powiedział coś miłego o szatynce.
- Łoo, widzę że tu kobiece wdzięki spadły na drugi plan co?
– chłopak puścił mu oczko – Tu chodzi o coś znacznie więcej zazdrośniku! – Fred
zaśmiał się histerycznie i położył na ziemi ciężące już pudło.
- Jaki zazdrośniku? O co ci znowu chodzi? – zapytał
nienaturalnie wysokim głosem. Szybko opuścił głowę i zaczął grzebać butem w
płytkach. Zaczął żałować tego nagłego impulsu. George wiedział że jego brat
zacznie się wypierać. Postanowił zadziałać w sprawdzony sposób.
- Uff, to dobrze. Już się bałem że ty z Hermioną, no wiesz…
- brat bliźniak ułożył rąk serce i
wystawił w stronę Freda. Chłopakowi mimowolnie podniosły się kąciki ust. Po
chwili się otrząsnął i euforycznie zaczął machać przecząco głową.
- No to widzę że już nic Nie stoi mi na przeszkodzie –
George spojrzał w bok, lecz kątem oka co chwila spoglądał na brata. Miał
zdziwiony wyraz twarzy. Łyknął haczyk.
- Jak to?
- No wiesz, jak ją dziś rano zobaczyłem to aż mi szczęka
opadła. Myślałem że ty coś do niej masz więc nawet Nie próbowałem, ale jak
widzę że ona wolna, to co szkodzi żebym z nią trochę poflirtował – George
uśmiechnął się łobuzersko – może trochę poobściskiwał...
- A W ZĘBY CHCESZ?! – Fred gwałtownie jedną ręką złapał go
za mankiet, a drugą złożył w pięść i przyłożył do twarzy. Plusk. Fred złowiony.
- Ha! I co Fredryk? Zazdrosny o naszą Hermionkę, He? –
George uwolnił się z ataku brata i poprawił kołnierz koszuli. Fred natychmiast
spoważniał. „Jak ja dałem się tak oszukać? I to drugi raz!” – pomyślał. Nie
wiedział jeszcze dokładnie czy mu się tylko podobała, tak zupełnie niewinnie,
czy to coś więcej. Bliźniak starał się milczeć, Nie chcąc dać satysfakcji
bratu. Niestety. George osiągnął już swój cel. Dosłownie pławił się w
satysfakcji.
- Oj no weź, co w tym złego że jesteś zakochany? –
powiedział znienacka gryfon.
- Ja… jeszcze do końca Nie wiem – powiedział Fred. Zakochany. To takie wielkie słowo. Nigdy
jeszcze Nie czuł takie podniecenia całując kogoś w policzek. A usta Hermiony?
Jak smakują? To wszystko go tak intrygowało. Tak, z pewnością był już
zauroczony gryfonką, ale czy to jest zakochanie?
- Fred, stary, to widać. No pomyśl, rzuciłeś się z pięściami
na swojego druha, to dla ciebie Nie jest wystarczający dowód? – George spojrzał
na niego troskliwie. Bardzo się martwił o brata. Gryfon jeszcze nigdy Nie
widział u niego takiej furii w oczach, nawet gdy Ron zżarł mu kawałek popisowej
szarlotki Molly Weasley. Obiecał sobie w duchu, że zrobi wszystko aby rozkochać
w nim Hermione. Był zdolny być w jednej bandzie z Ginny jeżeli to pomoże.
- Nie, Nie wystarczy – z zamyśleń wyrwał go głos bliźniaka.
„Uparty jak osioł” – pomyślał.
- Aha, czyli mam wymieniać dalej: Na przykład twoje
wparowanie do łazienki jęczącej. Jak do niej przylgnąłeś to myślałem że ją
udusisz! – Fred spuścił wzrok. Jej, naprawdę to było aż tak widać?
- To też Nie jest tłumaczenie!
- No to idziemy dalej, a wtedy jak….
- Słuchaj! – przerwał mu – chętnie słuchał bym dalej twojej
pogadanki, ale jak widzisz mam to całe pudło z wszami które muszę rozdać
ludziom – Fred zrobił przerażoną minę – o cholera, jak to zabrzmiało…
- Okej – powiedział bliźniak. Bez słowa podniósł pudełko i
wyjął jedną ulotkę.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał, gdy George z tekstem
„Wspieraj WESZ mały!” przypiął przestraszonemu pierwszoroczniakowi plakietkę.
- A co? Myślisz że cię z tym zostawię samego? – zapytał pretensjonalnie.
- No raczej.
- No to RACZEJ się pomyliłeś, bo bracia bliźniacy powinni
się trzymać razem – kolejny Puchon otrzymał od Georga plakietkę.
- Ale…
- Żadne ale! Kurcze Fred, jak ty wspierasz coś takiego to
trochę wiocha, ale jak my, najpopularniejsi bliźniacy w szkole, to jest furora!
– powiedział z entuzjazmem i podniósł pudło do góry. Fred był mu bardzo
wdzięczny, który brat zgodziłby się na totalne ośmieszenie żeby tylko pomóc
drugiemu? „Brat bliźniak! – pomyślał gryfon. Zanim się obejrzał George był już
daleko z przodu. Wesołym tonem wykrzykiwał tak znane chwyty reklamowe, tylko że
zamiast „TYLKO U NAS! BOMBARDIERKI LESERA!” jest „WSPIERAJCIE WESZ! NO DALEJ!”.
Fred Nie czekając długo podbiegł do brata i zanurzyli się w głąb zamku.
***
- Waniliowa żaba – powiedziała Ginny do portretu Grubej
Damy. Ta niechętnie ją przepuściła przerywając swój sen. Ostatnimi czasy bardzo
długo spała. Portrety mogą się starzeć?
- Miona! – zawołała ruda gdy wchodząc niespodziewanie na nią
wpadła. Hermiona od wyjścia bliźniaka Nie ruszyła się z miejsca. Jej wzrok
spoczywał ciągle w miejscu przez które piętnaście minut temu wyszedł. –
przestraszyłaś mnie!
- Gin, ja…. – zająknęła się. Była nieco zachrypnięta, jakby
nic Nie mówiła od wieków.
- No dalej – ponaglała ją przyjaciółka. Na wszelki wypadek
przyłożyła jej rękę do czoła. Było ciepłe, ale Nie gorące.
- Ja się zakochałam – wciąż mówiła słabo, lecz tym razem
stanowczo. Była pewna.
- Przecież wiem słonko – Ginny pieszczotliwie pogłaskała ją
po głowie. Hermiona nie zareagowała. Nie mogła pozbyć się wrażenia jakby na jej
policzku dalej spoczywały wargi rudzielca. Po chwili wybuchła.
- GINNY JA SIĘ ZAKOCHAŁAM! – krzyknęła. – W NIM!
- Spokojnie, Nie musisz się tym tak chwalić – Ginny
uśmiechnęła się do szatynki lecz ta dalej była w szoku. Była zakochana. Doszło to do niej z takim
hukiem że dostała momentalnego paraliżu.
- ON MNIE POCAŁOWAŁ! – tym razem ruda wytrzeszczyła oczy z
niedowierzania.
- CO?!
- W POLICZEK! ON! ROZUMIESZ TO?! – Hermiona złapała ją za
ramiona i zaczęła gwałtownie potrząsać – ROZUMIESZ?!
- Uspokój się! Hermi! Pocałował cię w policzek, o boże!
Uważaj bo będziesz w ciąży! – powiedziała spokojnie uwalniając się z uścisku
przyjaciółki. Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk i nagle…. Nagle
uśmiechnęła się jakby nigdy nic.
- To co idziemy na ucztę? – zapytała wesoło. Ruda spojrzała
na nią zdziwiona.
- Co się tak gapisz jakbyś Voldemorta zauważyła? – zapytała
z kpiną. Ginny przeszedł dreszcz na dźwięk słowa „Voldemort”. Po chwili jednak
popatrzyła na szatynkę podejrzliwym spojrzeniem.
- Jesteś wredną wariatką, wiesz? – zapytała z powagą w
głosie, która w ogóle Nie pasowała do treści słów. Obie gryfonki zaczęły się
śmiać.
- Dobra, to idziemy? – zapytała w końcu Hermiona.
- Okej. – obie gryfonki wyszły z przytulnego saloniku
zostawiając samotnie echo swoich kroków.
Szły w milczeniu.
Dobrze wiedziały że jedynym tematem do rozmów było teraz zakochanie Hermiony.
Jednak z bólem serca musiały odwlec to aż do momentu gdy będą same, a jak
zaczną rozmowę to i tak wszystko na to zejdzie. Tak więc wolały sobie to
ułatwić. Były już na pierwszym piętrze gdy z naprzeciwka zauważyły najmniej
oczekiwaną osobę. Dracona Malfoya. Hermione przeszedł dreszcz przerażenia.
Gdyby była Harrym pewnie zapiekła by ją teraz blizna. Ginny złapała ją
ukradkiem za rękę dając do zrozumienia że myśli o tym samym. Ten drobny gest
bardzo podbudował szatynkę. Malfoy patrzył się wprost na nią. Zachowywał się bardzo
naturalnie, jak to na Malfoya przystało. Wyraz twarzy pełen kpiny, a głowa
lekko podniesiona uświadamiająca jej że sądzi iż jest o wiele lepszy. Jednak
Hermiona widziała w jego oczach, że coś się zmieniło. Gdyby umiały mówić
zapewne powiedziałyby „Jeszcze to zrobię”. Gdy był bliżej dostrzegła na jego
twarzy ledwie dostrzegalne blizny. Pani Pomfrey zrobiła swoje. Gdy tak na niego
patrzyła to każdy kawałek jej ciała przypominał sobie tamtejsze popołudnie.
Jego wstrętny wzrok pełen pożądania, jego ręce zdolne do okrutnych rzeczy, smak
alkoholu na jego ustach. I nagle stało się coś, co sparaliżowało ją po raz
drugi. Gdy Ślizgon mijał gryfonkę „przez przypadek” otarł ręką o jej biodro.
Hermione obleciał strach znowu czując jego dotyk. Pod działaniem impulsu krzyknęła.
Ginny jeszcze mocniej zacisnęła rękę. Szatynka obejrzała się za siebie i
usłyszała jego jadowity ton mówiący „Te szlamy to są już naprawdę nienormalne,
szczególnie Granger, ta to wszędzie sceny robi idiotka jedna” – dalszych słów
już Nie usłyszała. Malfoy był już daleko. Bezpiecznie daleko.
- Spokojnie skarbie, już poszedł – szepnęła jej Ginny do
ucha. Wiedziała że te słowa Nie pomogą przyjaciółce, ale przynajmniej tyle
mogła zrobić. Hermiona uśmiechnęła się lekko do rudej i znów szły w milczeniu.
Szatynka idąc przez korytarz co chwila zauważała u poszczególnych osób
plakietkę WESZ. Poczuła ciepło w okolicy serca. „To JEGO zasługa” – pomyślała.
***
Harry rozglądnął się niespokojnie po Sali. Niegdzie Nie
zauważył pięknej gryfonki o rudych włosach. Miał wyrzuty sumienia że dzisiaj na
nią Nie zaczekał. Nie mógł wytrzymać skomlenia Rona, który był wiecznie głodny.
Gdy tak się rozglądał zatrzymał wzrok przy stole krukonów. Ktoś na niego patrzył.
Harry przyjrzał się tej osobie. To Cho Chang tak na niego patrzyła. Była
dziewczyna wybrańca. Gdy chwilę na nią patrzył dostrzegł jak się zmieniła.
Pełno lakieru na włosach, ostry makijaż i kuse ubranie. To do niej w ogóle Nie
pasowało. Owszem, Ginny też się malowała, ale o wiele delikatniej. Również jej
włosy Nie miały ani grama sztucznego sprayu. Harry porównując tak dziewczyny
doszedł do wniosku że jego decyzja była właściwa. Zerwał z Cho po tym jak
wydała Gwardię Dumbledora. Jakiś czas później związał się z Ginny, i był z nią
naprawdę szczęśliwy. Z rozmyślań wyrwał go marzycielski głos Luny Lovegood.
- Witaj Harry, cześć Ron – powiedziała pogodnie i usiadła
pomiędzy chłopakami. Ron pochłonięty delektowaniem się kurczaka nic Nie
odpowiedział, a nawet na nią Nie spojrzał.
- Hej Luna… eee, wspierasz WESZ? – Harry dopiero teraz
zauważył na klatce piersiowej przyjaciółki plakietkę, którą tak często widywał
u Hermiony.
- Och tak, moim zdaniem to bardzo miłe, że bracia Rona mi to
dali – wzkazała palcem na przypinkę.
- Jak to bracia Rona? – zapytał wybraniec.
- Jak to moy bacia? – odezwał się Ron z buzią pełną
jedzenia. Luna skrzywiła się widząc rudzielca w takiej sytuacji.
- Oczywiście Fred i George. Są bardzo zabawni,
wiedzieliście? – powiedziała spoglądając to na Rona, to na Harrego – Ron, masz
zamiar jeść tego kurczaka? – zapytała wysokim tonem.
- Ta, a bo So? – zapytał powoli przeżuwając. Luna spojrzała
na jego talerz a potem gdzieś w okolicy jego czoła.
- Jest w nim pełno nargli – zmrużyła oczy jakby chciała
zobaczyć coś wyraźniej.
- W takim razie uwiężę je! – krzyknął połknąwszy ostatni
kawałek. Luna wyglądała na podekscytowaną.
- Naprawdę? To fantastycznie! A gdzie?
- W moim brzuchu – Ron wziął kolejny nienaturalnie wielki
kęs kurczaka. Luna obróciła się do
Harrego z zawiedzioną miną. Ten jednak Nie wiedząc co powiedzieć
wzruszył ramionami i zajął się spożywaniem sałatki. Nie brał na poważnie słów
blondynki. Fred i George? Wspierający WESZ? To do siebie Nie pasowało. Lecz
przyzwyczaił się do zwariowanego charakteru Luny. Momentami bywała naprawdę
zabawna. Zwłaszcza komentując mecz quidittcha za Lee Jordana.
- Cześć wam! – krzyknął promiennie zmierzający ku nim
Neville. Harremu opadła szczęka. Na jego torsie także widniała plakietka WESZ.
Wybrańca ogarnęły wątpliwości. A może Luna ma rację?
- Hej Neville! Hermiona ci to wcisnęła czy jak? – zapytał
rozbawiony Ron wskazując palcem na plakietkę. Gryfon zrobił taką minę, jakby
widział rudzielca pierwszy raz w życiu.
- Ojej Ron, to ty Nie wiesz? – zapytał sceptycznie.
- O czym?
- Akcja WESZ robi furorę! Odkąd Fred i George przejęli
inicjatywę to mało kto w zamku Nie ma plakietki! – Neville rozejrzał się po
Sali. – No, oprócz tych z Wielkiej Sali.
- Mówiłam wam! A wy mi Nie wierzyliście. – krzyknęła
radośnie Luna i spojrzała z uśmiechem na Neville’a. Chłopaka natychmiast oblał
rumieniec.
- Ee… no pewnie że ci wierzyliśmy Luno – próbował wesprzeć
ją Harry.
- Nie mówisz prawdy żeby Nie było mi przykro. To miło z
twojej strony Harry. – Luna uśmiechnęła się do wybrańca. Na jego szczęście z
jej oczu Nie wyczytał ani grama urazy. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale jego
wzrok przykuły dwie gryfonki wchodzące do Wielkiej Sali. Pomachał do nich.
Musiały zauważyć bo zaczęły się kierować w jego stronę.
- No cześć skarbie, jeżeli w ogóle pamiętasz! – powiedziała
jedna z nich udając złość. Harry roześmiał się i posadził ją sobie na kolanach.
- Hej wszystkim – powiedziała ciepło Hermiona i usiadła
pomiędzy Harrym a Ronem. Wszyscy popatrzyli na nią ze zdziwieniem. Słyszała
nawet szepty innych typu „To ona? Hermiona Granger?”. Szatynka spostrzegła że
kilka gryfonów puszcza jej oczko, a starsze czarownice patrzą na nią jadowicie.
Napotkała po drodze wzrok Ginny mówiący „a Nie mówiłam?”. Hermiona uśmiechnęła
się do niej. „Teraz” – pomyślał Ron.
- Hej Miona, chcesz trochę soku? – Nie czekając na odpowiedź
podniósł dzbanek i zaczął powoli lać sok dyniowy do pustej szklanki.
- Może jeszcze pokroisz mi ziemniaki? – zapytała chłodno i
zabrała mu dzbanek. Ron strasznie się zdziwił. Przez jakiś czas milczał
zgaszony. Gdy Hermiona była zajęta rozmową z Neville’m o właściwościach
leczniczych mandragor nagle usłyszała przeraźliwy huk. Instynktownie spojrzała
na drzwi. Wszyscy robili to samo.
- WSPIERAJCIE WESZ! TYLKO TERAZ!
- NAKLEJKI!
- PLAKIETKI!
- ULOTKI!
- A DO KOMPLETÓW JEDNA ŁAJNOBOMBA GRATIS! – w mgnieniu oka
pół sali nosiła na koszulkach plakietki WESZ. Coś buchnęło i całą przestrzeń
zapełnił okropny odór. Widocznie ktoś z uczniów szybko pozbył się obiecanej
łajnobomby w zamian za komplet produktów WESZ. Hermiona – prefekt naczelny –
jednym zaklęciem zlikwidowała ten problem. Nie miała jednak sumienia obwiniać
za to bliźniaków. Tym razem psocili w dobrej mierze. Dobrze wiedziała że George
wesprze Freda, przecież wszystko robią razem, ale nie sądziła że aż tak się w
to wkręcę. Będzie im Chyba wdzięczna do końca życia. Gdy większy tłum się
rozszedł podbiegła do nich radośnie i przytuliła obydwóch. Dopiero teraz
dostrzegła że twarze braci były całe w naklejkach.
- Jesteście kochani! – krzyknęła i uśmiechnęła się ukazując
bliźniakom rząd białych zębów.
- Słyszysz to George? Teraz jesteśmy cudowni – chłopaki
wymienili rozbawione spojrzenia.
- Ooo, a rano jacy byliśmy? Dziecinni?
- Okropni?
- Oj dajcie już spokój! – krzyknęła i pocałowała Georga w
policzek wolny od naklejek. Chciała zrobić to samo z Fredem lecz ten jak na
złość i jeden policzek miał oklejony, i drugi. Jedyny wolny kawałek pozostał na
czole bliźniaka, lecz tam nawet gdyby stanęła na palcach Nie dosięgła by. A
szkoda, chciałaby mieć pretekst by przynajmniej na chwilę poczuć jego policzek
na wargach. Fred jakby czytał jej w myślach spojrzał na nią zalotnie.
- Ze mną Nie będzie ci tak łatwo – powiedział uśmiechając
się. George w jakiś tajemniczy sposób zniknął z pola widzenia. Znowu stali
sami.
- W czym niby? – powiedziała udając zaskoczenie. Fred
zaśmiał się cicho.
- Musisz najpierw odkleić naklejkę – powiedział lekko się
chyląc i nastawiając prawy policzek. Hermiona Nie spodziewała się takiego
zachowania z jego strony.
- Co? Ja? Rękami? – zdziwiła się i uniosła brwi.
- Chyba że wolisz zębami – Fred puścił oczko dziewczynie i
wyszczerzył się do niej. Ta zbulwersowana wzięła do ręki koniuszek naklejki i z
całej siły pociągnęła zostawiając na jego skórze czerwoną plamę. Bliźniak
syknął i spojrzał na szatynkę z goryczą.
- Ty mała sadystko – wziął ją na ręce. Hermiona teraz była z
nim twarzą w twarz. Mogła dosięgnąć do wszystkiego. Fred wskazał palcem swój
policzek, jakby domagał się czegoś. Hermiona przyłożyła usta do policzka
chłopaka. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Bliźniak pod wpływem emocji
przekierował twarz do Hermiony sprawiając że jej usta dotykały teraz jej ust.
Hermiona Nie odsunęła się. Oplotła rękami jego szyje. Lecz gdy chciała oddać
pocałunek coś huknęło i Wielką Salę znów ogarnął okropny smród i zielona para.
Coś pociągnęło szatynkę do tyłu odklejając od Freda. Upadła na ziemię.
***
- CHOLERA! – krzyknął rudzielec. Był taki wściekły. Zielona
para zasłoniła wszystko dookoła. Próbował rękami złapać szatynkę, lecz trafiał
tylko na zatrute powietrze. Gdzieś z oddali słychać było zagłuszające krzyki
przestraszonych pierwszorocznych. Jak on mógł ją puścić? Nie wybaczy sobie
tego. Inne pytanie nurtowało go bardziej. KTO ją pociągnął. Odpowiedź przyszła
w ekspresowym tempie. Ktoś chwycił go za tył swetra. Błyskawicznie się obrócił.
Zanim zdołał zobaczyć twarz oberwał z całej siły w dolną wargę. Poczuł na
ustach smak krwi. Zawirowało mu w głowie. Sprawca Nie dał za wygraną. Znów go
pociągnął i Fred zauważył niewyraźną twarz swojego brata. Wyszli z Wielkiej
Sali i Ron przygwoździł go do ściany. Fred dalej Nie mógł dojść do siebie.
- Jak to miło braciszku, że pamiętasz o naszej umowie! –
kolejny cios wylądował na brzuchu Freda. Zgiął się w pół. Nie miał siły nic
odpowiedzieć.
- Fajnie się całuje tą szlamę? – Fred dostał nagłej energii.
Złapał Rona za fraki i obrócił tak. Że teraz to on był oparty o ścianę. W
oczach bliźniaka panowała furia.
- Jak możesz! – krzyknął i pchnął Rona cały czas trzymając
go za ubrania – jak śmiałeś ją tak nazwać! – młodszy brat zamiast mieć
zlęknioną minę, wykazywał znudzenie. Na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
- No i co? Może mnie uderzysz? Wtedy to TY będziesz dla niej
nikim!
- Zamknij się! – Fred Nie mógł znieść myśli że mógłby być
nic Nie wart dla gryfonki. Miał ochotę zabić Rona. Tryskał do niego czystą
nienawiścią.
- Spójrz na siebie! Komu ona bardziej uwierzy? Tobie, czy
swojemu przyjacielowi?
- Myślałem że z nią jesteś!
- Nie! Nie jest! – Hermiona szła w ich kierunku z przerażoną
miną. Oczy miała zaczerwienione.
- Ty oszuście - Fred
już chciał wymierzyć cios Ronowi gdy na jego nadgarstku spoczęła trzęsąca się
dłoń gryfonki.
- Fred, proszę – powiedziała. W jej głosie było słychać
strach, ale i również przebaczenie. „Jak ona może!?” zapieklił się bliźniak.
Nie mógł pojąć czemu Hermiona okazuje litość Ronowi. „Nazwał ją szlamą!”.
Szlama. To określenie doprowadzało ją do łez wypowiedziane z ust niejednego
ślizgona. Ron był jej przyjacielem, to powinno ją jeszcze bardziej zaboleć.
Dlaczego tak więc Nie było? Dlaczego ona patrzyła oczami pełnymi wyrzutów na
niego, Freda? Ogarnęła go momentalna złość. Puścił Rona, lecz ten Nie śmiał się
ruszyć. Pełne nienawiści spojrzenie bliźniaka powędrowało na jego oczy, a potem
na oczy Hermiony.
- Wiedziałaś o tym, tak? – powiedziała zupełnie
zrezygnowanym tonem. – wiedziałaś że on to wymyślił, jednak milczałaś!
- Fred, ja…
- A może to ci było na rękę, co?! – przerwał jej. – Może już
od dawna, coś się kroiło, a ja…
- Fred nieprawda! Jak możesz! – tym razem ona mu przerwała.
W jej oczach pojawiły łzy. Z bezsilności położyła mu rękę na ramieniu. Nie
chciała tego. Nie chciała by to tak się skończyło.
- Freddie… - szepnęła. Bliźniak natychmiast się spiął. To
słowo z ust Hermiony było jak ukojenie. Dla niego to słowo znaczyło więcej niż
milion innych pięknych słów. „Ona woli Rona” – pomyślał. Momentalnie się wzdrygnął
spychając jej rękę. Złość powróciła na nowo.
- Nie nazywaj mnie tak! Jak TY mogłaś! Jak mogłaś mi nic Nie
powiedzieć!?
- A po co ci do cholery miałam mówić! No po co!? – Hermione
ogarnęła złość. Fred zachowywał się jakby zrobiła coś tak okropnego, że powinna
trafić do Azkabanu – Podaj mi chociaż jeden powód dla którego miałabym co
powiedzieć! – Fred spojrzał na nią takim wzrokiem, że po jej ciele przeszły
ciarki.
- Och, z chęcią bym to zrobił, ale Nie chce ubrudzić twoich
warg krwią – jego wzrok przeniósł się na młodszego brata – przecież muszą być
idealne dla Ronusia – Fred poszedł drastycznie w kierunku schodów. Hermiona
odprowadziła go wzrokiem. Jej ciało sparaliżowały te słowa. Jeszcze nigdy nic Nie
było dla niej tak przejrzyste jak teraz. Ron także się Nie ruszał. Wiedział że
postąpił źle. Naprawdę tego żałował. Miał ochotę przytulić i przeprosić
gryfonkę, jednak Nie posiadał na tyle odwagi. Odszedł więc w zupełnie innym
kierunku. Jak najdalej od ludzi. Jak najdalej od Hermiony. Jak najdalej od Freda.
<3 <3 <3
POWRÓCIŁAM. CAŁA I ZDROWA. ~Meggie
Subskrybuj:
Posty (Atom)