Rozdział 11 „Ooo, Ginny, włączył ci się syndrom Molly?”
W wielkiej Sali wreszcie zapanował spokój i wszyscy
uczniowie znowu siedzieli przy swoich stołach wyszukując przyjaciół. Tak też
zrobili Harry, Ginny i George.
- Gdzie Hermiona?
- Gdzie Fred?
- Gdzie Ron? – zapytali wszyscy jednocześnie. Rzeczywiście, od akcji z łajnobombą ta trójka gdzieś im zniknęła. Po skończonej uczcie dyrektor szkoły jak zwykle wyrecytował mowę pożegnalną, życząc im udanych wakacji, oraz przedstawił im nowych tegorocznych zdobywców Pucharu Domów którymi byli Krukoni. Ginny pospiesznie poszła do dormitorium. W środku zastała Hermione, która jak co roku gorączkowo sprawdzała czy Nie zapomniała jakiejś książki.
- Gdzie Ron? – zapytali wszyscy jednocześnie. Rzeczywiście, od akcji z łajnobombą ta trójka gdzieś im zniknęła. Po skończonej uczcie dyrektor szkoły jak zwykle wyrecytował mowę pożegnalną, życząc im udanych wakacji, oraz przedstawił im nowych tegorocznych zdobywców Pucharu Domów którymi byli Krukoni. Ginny pospiesznie poszła do dormitorium. W środku zastała Hermione, która jak co roku gorączkowo sprawdzała czy Nie zapomniała jakiejś książki.
- Gdzie byłaś? – zapytała ruda chowając do kufra rolki
pergaminu.
- Tutaj. – skłamała. Tym razem Nie miała ochoty powiedzieć
Ginny o tej sytuacji. Była zbyt wstrząśnięta. Zapięła kufer na dwa spusty i
poprawiła pościel na pustym łóżku.
- Ale czemu? – Ginny drążyła dalej.
- Po prostu Nie byłam już głodna, a i jeszcze musiałam coś
sprawdzić.
- Eee… no dobra – powiedziała ruda i dalsze pakowanie
spędziły w milczeniu.
***
Fred siedział na
łóżku oparty o ścianę. Jego rude włosy były rozczochrane, a na twarzy gościł
smutek. Dzisiejsza awantura wciąż zaprzątała mu głowę. Zresztą Nie tylko ona.
Hermiona. Ciągle myślał tylko o tym jak się zachowała. Był na nią taki
wściekły. Przecież ją znał, gdyby Nie było coś na rzeczy to od razu by
przemówiła temu Ronowi do rozsądku. „Fred, czy ty jesteś zazdrosny?” odezwał
się głos w jego głowie. „Tak! Może i jestem!” – odpowiedział sobie w myślach.
Od pewnego czasu ta dziewczyna Nie była mu obojętna, to mógł powiedzieć
spokojnie. Może i był zakochany, tego Nie wiedział na pewno… a przynajmniej Nie
chciał przyjmować tej myśli. W tym momencie Nie chciał jej widzieć. Zraniła go.
Myślał że jej zależy na nim. Całowała go. To Nie wystarczy?
- To koniec – powiedział cicho a jego oczy zapłonęły
nienawiścią. Koniec z zaprzątaniem sobie głowy tą dziewczyną. Po co on ma się
starać, i myśleć o niej jeżeli go Nie potrzebuje? Obiecał sobie że będzie dla
niej obojętny. A może nawet pogodzi się z Angeliną? Te wszystkie pomysły
przynajmniej tuszowały jego smutek. Po chwili do pokoju wszedł George. Pierwsze
na co zwrócił uwagę była mina brata.
- Nie mam pytań – powiedział tylko. Znał go na tyle dobrze,
by wiedzieć kiedy Nie chce o czymś gadać. Był przecież jego bliźniakiem. Fred
uśmiechnął się słabo okazując wdzięczność i wstał z łóżka podnosząc kufer.
- Idziemy? – spytał ponuro. George tylko skinął głową i się
obejrzał. Wszystko było puste. Chyba niczego Nie zapomnieli. Wyszli z
dormitorium pozostawiając w samotności swoją hogwardzką sypialnie.
***
Expres Hogwart przyjechał zadziwiająco szybko. Niektórzy
uczniowie nawet się na niego spóźnili i wlecieli do pociągu jak petarda gdy
maszyna wydała charakterystyczny dźwięk oznajmiający start podróży. Ginny,
Hermiona, Harry i Ron szybko znaleźli wolny przedział ponieważ byli jednymi z
pierwszych wchodzących do pojazdu. Gdy Hermiona wchodziła do przedziału czyjaś
ręka ją zatrzymała. Obróciła się.
- możemy pogadać? – zapytał Ron niemalże błagalnym tonem.
Szatynka położyła swój kufer na siedzeniu i spojrzała na przyjaciela.
- jasne – powiedziała uprzejmie i wyszła za rudzielcem.
Stanęli na pustym korytarzu.
- Hermiona ja cię chciałem przeprosić, to było głupie, wiem,
ale mnie poniosło, naprawdę! Jeżeli mi Nie wybaczysz to zrozumiem, bo
zachowałem się jak najgorszy kretyn, i to co zrobiłem było okrutne i chamskie
ale….
- Ron, spokojnie – przerwała mu szatynka i uśmiechnęła się
do niego. To Nie był dobry moment na gniewanie się. Już za dużo osób było na
nią złe. Nie miała ochoty tracić przez to przyjaciela.
- Ja… znaczy, wybaczasz mi?
- Taak, każdy popełnia błędy Ron, w porządku – Hermiona
przytuliła przyjaciela. Chłopak oddał uścisk z jeszcze większym entuzjazmem.
Szatynka zauważyła idącą z daleka grupkę, z której jedna osoba była podpierana
przez drugą. Nie odkleiła się od Rona, chcąc przyjrzeć się im bez dziwnych
podejrzeń. Gdy podeszli bliżej ich twarze były już wyraźne. Hermiona zamarła.
Mianowicie rzekoma grupa składała się z Georga który gadał zawzięcie z Lee
Jordanem, a obok niego szedł Fred obejmujący Angelinę która miała gips na
nodze. Po minach czarnoskórej i rudzielca Hermiona uznała że świetnie się razem
dogadują. To Nie było jednak jeszcze najgorsze. Gdy przechodzili obok Rona i
szatynki Fred obrócił się do niej i puścił jej oczko. Hermiona momentalnie
puściła rudzielca. Spojrzała się w tył. Widziała już tylko plecy gryfonów.
- Idziemy? – powiedziała pospiesznie kryjąc zaszklone oczy.
Było jej przykro, lecz Nie chciała by ktoś to zauważył.
- Ta, jasne – odpowiedział rozmarzony Ron i obydwoje weszli
do przedziału. Hermiona siadła przy samym oknie. I włożyła na uszy małe
słuchawki podłączone do komórki którą miała w kieszeni. Jednak Nie puściła
muzyki. Po prostu Nie miała ochoty rozmawiać z przyjaciółmi, a to był idealny pretekst.
Zaczęły nachodzić ją smutne myśli. Co to niby miało znaczyć? Puścił jej oczko,
okej, ale dlaczego jak szedł właśnie obejmując Angeline? To było dla niej
potwornie smutne. Jeszcze kilka godzin temu się prawie pocałowali, a teraz on
jej robi coś takiego. Łzy podeszły jej do oczu. „Te wszystkie momenty dla niego
nic Nie znaczyły” – pomyślała Hermiona. Zareagowała jednak zbyt późno.
Pojedyncza łza pociekła po jej policzku.
- Hermi, co ci jest? – zapytała zaniepokojona Ginny.
Szatynka udawała że wyłącza muzykę.
- Eee… smutna piosenka – „Smutna piosenka?! Hermiono, stać
cię na więcej” skarciła się w myśli. Z ubolewaniem czekała na reakcje rudej.
- No okej – powiedziała młodsza gryfonka i z powrotem
przytuliła się do Harrego.
„Łyknęła to” pomyślała. Westchnęła z ulgą. Postanowiła
jednak dalej się Nie smucić. Chwilę milczała rejestrując o czym dialogują jej
przyjaciele, a po chwili dołączyła do rozmowy. Reszta drogi minęła jej w
pogodnym nastroju. Przynajmniej na kilka godzin zapomniała o Fredzie.
- Patrzcie, widzę
King’s Cross! – powiedział Harry odsuwając się lekko od Ginny, na co ta
zareagowała niezadowolonym pomrukiem. Po chwili słowa wybrańca się sprawdziły.
Pociąg zatrzymał się gwałtownie i wszyscy poderwali się do góry. W przedziale
zapanował chaos. Każdy chciał ściągnąć swój kufer. Gdy wreszcie atmosfera się
trochę uspokoiła, przyjaciele wyszli z pociągu.
- Gdzie Fred i George? – zapytała Ginny rozglądając się
gorączkowo. Po chwili usłyszeli charakterystyczne śmiechy bliźniaków którzy
zmierzali ku nim z wesołymi minami.
- No to na razie chłopaki! – krzyknął Lee Jordan odchodząc z
Angeliną.
- Pa George! – krzyknęła Angelina machając promiennie do
rudzielców – Pa Fred! – Hermiona dałaby sobie odciąć rękę że ostatnie słowa
dziewczyna po prostu wyćwierkała. Fred obejrzał się za siebie i wysłał
czarnoskórej całusa, na co ta zachichotała cicho. George spojrzał ponuro na
brata. Tak szybko zapomniał o Hermione? Fred na to tylko wzruszył ramionami i
obydwaj podeszli do gromadki.
- Są wszyscy? – zapytała Ginny spoglądając na każdego po
kolei.
- Ooo, Ginny, włączył ci się syndrom Molly? – zażartował
Fred, za co został oblany morderczym spojrzeniem. Wszyscy wyszli na dworzec. Po
ministerskim aucie pana Weasleya Nie było ani śladu.
- Gdzie jest tata? – zapytał Ron rozglądając się po
parkingu.
- Ej, o co tu chodzi? Jak my wrócimy do domu? – Ginny
zmartwiła się. Jednak odpowiedź przyszła w ekspresowym tempie. Ku nim
poszybowała kruczoczarna sowa trzymająca jakąś kopertę w dziobie. Spoczęła na
ziemi tuż przed nogami młodej czarownicy.
- Au! Udziobała mnie! – krzyknęła ruda i machinalnie zaczęła
ssać zraniony palec.
- A tak w ogóle to co to za sowa? – zapytał George
przyglądając się nieznajomemu ptakowi. Miała ostry wyraz twarzy, niezbadane
pióra, a jej pazury były bardziej podobne do jastrzębich niż sowich. Zanim się
obejrzeli wypluła list i odleciała. Ginny dalej z palcem przy ustach podniosła
wiadomość. Jej treść była krótka:
Nie
dam rady po was przyjechać. Wymyślcie coś.
Artur Weasley
Ginny dwa razy obróciła pergamin w ręce. Tylko tyle? Nie
mogła uwierzyć własnym oczom. Ich tata nawet się Nie przejął ich powrotem.
Chciała się odwrócić żeby oznajmić wszystkim o co chodzi, lecz gdy tylko
odchyliła głowę zobaczyła że po jej prawej stronie niemalże Fred opiera się o
jej ramię. Spojrzała w drugą. W identycznej pozycji stał George.
- I co? Od kogo to? – zapytał Ron który jako jedyny nic Nie
wiedział.
- Ta.... Tata Nie przyjedzie po nas – zająknęła się Ginny,
nadal zszokowana postępowaniem swojego rodzica.
- Pokaż mi to! – krzyknął rudzielec i Nie czekając na
odpowiedź wyrwał list siostrze. Widać było jak jego oczy wędrują po linijkach.
Coraz niżej, i niżej. A przy tym jego neutralna mina zmieniła się w grymas.
- Ale jak to? – zapytał patrząc na rodzeństwo zrezygnowany.
W tym momencie ktoś niecierpliwie zatrąbił klaksonem samochodu. Wszyscy
obrócili się gwałtownie, a ich oczom okazał się nieskazitelnie czysty pojazd
Dursleyów a nim Dursleyowie z gniewnymi minami.
- To ja.. będę już leciał – powiedział pospiesznie Harry i
pocałował namiętnie Ginny, której zarumieniły się policzki, a uśmiech z
powrotem wparował na twarz – Do zobaczenia w sierpniu! – wybraniec pognał w
kierunku wujostwa a jego kufer podźwiękiwał uderzając o twardą kostkę. Gdy
wszedł do auta jego przyjaciele zauważyli jak pan Dursley oblewa go falami
pretensji, a Harry na próżno się broni. Hermiona sprowadziła wszystkich na
ziemię.
- Hej! Mamy ważniejsze sprawy niż obserwowanie jak ci mugole
karcą Harrego! – krzyknęła i pomachała im ręką przed twarzami.
- Już mam! – zawołał George. – Polecimy!
- Jak to polecimy!? – zapytała pretensjonalnie zirytowana
szatynka i oblała bliźniaka lodowatym spojrzeniem. Ten się nad nią
nachylił.
- A panna Wiem To Wszystko słyszała kiedyś o takim czymś jak
miotły? – Hermiona zrobiła się purpurowa na twarzy. Już chciała wybuchnąć lecz
jej głos stłumiła Ginny.
- ZWARIOWAŁEŚ!? Jesteś z nas najstarszy a mam dziwne
wrażenie że najgłupszy! Jak ty zamierzasz polecieć jeżeli masz ciężki kufer na
karku!? A i jeszcze zostaje nam Miona która Nie ma miotły! – ruda wymachiwała
do niego rękami, a Hermiona tylko potakiwała energicznie machając głową. George
demonstracyjnie podniósł ręce do piersi okazując klęskę.
- Masz jakiś lepszy pomysł Molly? – obronił brata Fred, na
co ten zarechotał cicho. Ginny zdała się Nie przejąć docinkami.
- Tak, żebyś wiedział że mam! - młoda czarownica zmierzyła
braci bliźniaków – tylko potrzebny będzie proszek Fiuu.
- Proszek Fuj? Co to takiego? – zapytała się zdezorientowana
Hermiona. Wszyscy wybuchli śmiechem. Szatynka pociemniała na policzkach. Ona
czegoś Nie wiedziała? Niemożliwe!
- Proszek Fiuu, nie słyszałaś o czymś takim? – zapytał Ron
tłumiąc rozbawienie. Hermiona tylko pomachała przecząco głową. I spojrzała
nieśmiało na rudzielca. Właściwie to skąd miała wiedzieć? Mieszkała w mugolskie
rodzinie!
- Trochę nam się spieszy, mama się będzie martwić, później
ci wyjaśnimy – odpowiedziała pospiesznie Ginny i poszła w stronę parkingu.
Wszyscy pognali za nią ze zdziwionymi minami.
- Gdzie ty idziesz?! – zapytał zaskoczony Fred, dotrzymując
kroku siostrze.
- No przecież musimy znaleźć jakiś kominek!
- Ee… no tak, ale skąd ty wiesz gdzie go znaleźć? – bliźniak
nadal zbity z tropu spojrzał na nią pytająco. Ta przystanęła, wyraźnie
zdenerwowana.
- Boże, czy ja mieszkam wśród debili? Ciotka Tessy mieszka
niedaleko! Byliśmy u niej tysiąc razy i dam sobie rękę uciąć że ma kominek! –
Przez dalszą drogę nikt już nic Nie powiedział.
***
Draco po powrocie do domu pierwsze co zrobił to było
opadnięcie na kanapę z butelką piwa kremowego. „To był wyczerpujący dzień” –
pomyślał. Miał w sumie racje. Rano wylał sok dyniowy na szatę, potem Pancy
próbowała go rozebrać, a i jeszcze ta przedziwna akcja z Granger. Od kiedy to
ona się go tak boi? Te dziwne sytuacje w ogóle nie nabierały sensu. Dzień
wcześniej dowiedział się że tak się napił że aż podszedł do wierzby bijącej, a
podobno uratował go… George Weasley. Już Chyba wolałby żeby to cholerne drzewo
urwało mu nogi, niż być ratowany przez tego zdrajcę krwi. Ale to spadało na
drugi plan. Najbardziej dziwiła go jednak ta Szlama. Co ona u licha sobie
myślała? Że weźmie i będzie panikowała za każdym razem gdy na nią spojrzy? Tak,
to prawda że ona już od dawna go intrygowała. Ale Nie było w tym ani procenta
miłości. Co to, to Nie! Po prostu był
ciekawy co trzyma pod szatą, czy w ogóle warto jest ją przelecieć, jak to przy
większej okazji by zrobił. Może i była ładna, ale brudna. Była tylko brudną
szlamą, nad którą politował się Bóg i dał jej w miarę normalną gębę. Dracona
zaczęły ogarniać wątpliwości. „A co jeżeli po pijaku wyznałem Blaise’owi co bym
chciał zrobić z tą szlamą?” – pomyślał. Przecież ten pieprzony kretyn mógł jej
o tym powiedzieć! Z myśli wyrwał go łagodny głos jego matki.
- Witaj Draconie, dlaczego mnie Nie poinformowałeś że już
jesteś? – powiedziała i pogłaskała go po niemalże białych włosach.
- Bo musiałem odpocząć. – bąknął i upił łyk piwa. Matka
spojrzała krzywo na butelkę. Jednak Nie śmiała zabronić mu spożywania alkoholu.
Jeżeli Lucjusz Nie miał nic przeciwko temu, to ona też Nie ma. Tak było od
zawsze. I tak będzie już zawsze. Jak na zawołanie do bogatego salonu wpadł
Lucjusz Malfoy, z tą samą, ponurą miną, którą miał w domu gdzie nikt oprócz
rodziny go nie widział. Uśmiechnął się spoglądając na swojego potomka.
- Synu, jak się cieszę że wróciłeś! – krzyknął i podszedł
dyscyplinarnie do Dracona.
- Ta… - powiedział znudzony Ślizgon nie obdarowując ojca
najmniejszym spojrzeniem. Lucjuszowi zrzedła nieco mina.
- Widzę że Nie jesteś zbyt pocieszony. – powiedział ze
sztucznym zmartwieniem – Nic nie szkodzi, mam dla ciebie coś, co na pewno cię
rozweseli – uśmiechnął się szyderczo i przeniósł wzrok na drzwi do korytarza.
- YAXLEY! DOŁOHOW! WPROWADŹCIE GO TU! – wrzasnął Lucjusz, a
z przed pokoju rozległy się znajome jęki. Nagle z drzwi wyłonili się dwaj
śmierciożercy z uśmiechami od ucha do ucha, a za grube węzły prowadzili
jakiegoś marnie wyglądającego skrępowanego mężczyznę z zaklejonymi ustami
Krzyczał. Wciąż krzyczał niezrozumiałe słowa. Był cały posiniaczony i
poraniony. Narcyza Nie chcąc oglądać tego widoku uśmiechnęła się uprzejmie do
„gości” i wyszła. Draco od razu rozpoznał kto jest ich niewolnikiem. Na jego
twarzy momentalnie pojawił się uśmiech. Rzeczywiście, to był pocieszający
widok. Niezwykle pocieszający.
<3 <3 <3
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ten rozdział aż się prosił o dodanie, jednak nie miałam internetu. ;c Już na szczęście ten problem został rozwiązany, i rozdziały będą się pojawiać regularnie ^^
Pierwsza? ^^
OdpowiedzUsuńWięc tak. Super rozdział. Zastanawiam sie teraz kogo mógł przyprowadzić Lucjusz... I mam dziwne przeczucie, że może to byc któryś Weasley ;c
Weny życzę. ;3
/Mei
Dziękuje, niedługo się wszystkiego dowiesz ^^
UsuńMam nadzieję, że to nie jest Artur:o
OdpowiedzUsuńale rozdział całkiem, całkiem:-)
Dzięki :)
Usuń~Meggie