niedziela, 15 września 2013

Rozdział 12



Rozdział 12 „Chce być przyjaciółmi? No to jej pokaże jak przyjaźni się Fred Weasley”

- Ooo! Weasleyowie! No was to się Nie spodziewałam! Wejdźcie, wejdźcie. – Ciotka Tessy zaprosiła ich gestem do środka odgradzając drogę. Jej głos był bardzo podobny do głosu Molly Weasley, a spod komicznie wyglądającego beretu wystały małe, rude loczki, jak to na Weasleya przystało.
- A kim jest ta młoda dama? – kobieta obdarowała Hermione promiennym uśmiechem, na co ta tylko nieśmiało bąknęła „Dzień Dobry”
- To jest Hermiona Granger – powiedziała Ginny podchodząc do szatynki. Stara czarownica przyłożyła palec do wargi.
- Granger… coś Nie kojarzę tego nazwiska, mieszkasz gdzieś za granicą kwiatuszku?
- Niee, ciociu, bo tak się składa że Hermiony rodzice są…
- Są mugolami – szatynka dokończyła za Ginny. Ciotka Tessy uśmiechnęła się jeszcze szczerzej i machnęła ręką.
- Aaaa, to wszystko wyjaśnia! Hmm… No tak! Znam przecież Grangerów! Spotkałam ich cztery lata temu na pokątnej! Ojej, wtedy byłyście jeszcze takie niziutkie moje słoneczka – kobieta przyłożyła rękę do swojego przedramienia ukazując szacowany wzrost nastolatek. Hermiona uśmiechnęła się serdecznie do niej. „U Weasleyów to Chyba jest rodzinne że są mili nawet dla dzieci z rodziny mugolskiej”  - pomyślała.
- Powiem ci skarbie, że gdybym Nie wiedziała, to bym w życiu! Jak boga kocham! W życiu bym Nie powiedziała że Nie są czarodziejami! – Ciotka Tessy pogłaskała szatynkę pieszczotliwie po głowie. Po kilku sekundach pomaszerowała chwiejnym krokiem w kierunku małego saloniku. Gryfonki poszły za nią i po chwili znalazły się w przytulnym pomieszczeniu z różowymi ścianami i wiktoriańskimi wzorami na meblach. Na uroczej kanapie zauważyła Freda i Georga próbującego wcisnąć ukradkiem Krwotoczka Truskawkowego siwiejącemu już kotu Ciotki Tessy. Ron siedział na podrapanym fotelu obok kanapy, a w ręku trzymał jakąś ramkę. Po jego minie widać było że Nie bawi się równie dobrze jak bracia. Staruszka podeszła do niego i spojrzała na zdjęcie.
- Widzę Ronaldzie, że spodobało ci się to zdjęcie, co? To jestem ja i wujek Harold podczas…
- TO JEST MOJA SZATA WYJŚCIOWA!? – przerwał jej krzykiem. Ginny i Hermiona też spojrzały zaciekawione na to zdjęcie. Rzeczywiście, pan Harold Weasley miał na sobie tę samą szatę wyjściową, którą na czwartym roku musiał założyć Ron podczas balu bożonarodzeniowego. Ciotka chciała coś powiedzieć, lecz Hermiona była szybsza.
- Ee.. Mogę skorzystać z toalety?
- Oh, Taak, naturalnie, w lewo, trzecie drzwi z dębu – szatynka skinęła głową i powędrowała wzdłuż wyznaczonej trasy. Po drodze mijała pełno ruchomych fotografii na których to tańczyli dorośli, to dzieci uśmiechały się, lub płakały, nawet na jednym zdjęciu czarownica poznała młodą panią Weasley trzymającą w objęciach małego Billa. Zaśmiała się duchu i poszła dalej.
  W łazience umyła ręce i poprawiła nieco fryzurę. Tak, nadal wyglądała ładnie. „Fred też to przyznał” – pomyślała. Po chwili jednak skarciła się za tą myśl. Nie chciała przejmować się nim, dopóki on jej Nie przeprosi. „Za co ma cię przeprosić?” – odezwał się głos w jej głowie, próbowała go Nie słuchać „Za to że chciał cię pocałować?”. Hermione przeszedł przyjemny dreszcz. Dziewczyna z lustra uśmiechnęła się do niej, a patrzyła na nią takim wzrokiem, jakim patrzyła na nią Ginny przy pierwszym pocałunku z Harrym. Szatynka przypomniała sobie jednak jego zachowanie w stosunku do Angeliny. Co to miało znaczyć? „Czas pokaże” – powiedziała sobie w myślach i szybko wyszła z łazienki. Kolejny raz szła przez korytarzyk pełen fotografii, lecz tym razem patrzyła na drugą stronę ściany. Gdy tak szła jedno zdjęcie tak przykuło jej uwagę że aż się zatrzymała. Na fotografii uśmiechało się dwoje czterolatków, tak samo ubranych, i niemalże o takich samych twarzach. Szatynka od razu ich poznała. W tle na małym łóżeczku leżał jeszcze jeden chłopczyk, o wiele młodszy od pierwszych. Jeden z bliźniaków podszedł do niego i dziwnym sposobem sprawił że zaczął płakać. Natomiast drugi bliźniak nadal stał przed obiektywem uśmiechając się i wymachując rękami. To było takie zabawne że Hermiona zaczęła się śmiać sama do siebie.
- Już od małego takie łobuzy – usłyszała miły głos za sobą. Odskoczyła przestraszona i przyłożyła rękę do klatki piersiowej.
- Oj, przestraszyłam cię? Przepraszam – powiedziała łagodnie ciotka Tessy przykładając jej rękę do ramienia. Hermiona uśmiechnęła się tylko i znowu spojrzała na fotografie.
- Nadal Nie umiem powiedzieć czy to Fred czy George – powiedziała kobieta wskazując palcem na czterolatka który teraz Nie dość że machał rękami, to jeszcze ruszał ustami, najprawdopodobniej coś śpiewając.
- To jest Fred, na pewno – Hermiona uśmiechnęła się ponownie, a wyraz twarzy ciotki Tessy wykazywał zdziwienie.
- Skąd… Skąd ty to wiesz?
- Przecież to widać, wszędzie poznam te jego zadziorne miny… i uśmiech – Przed jej twarzą momentalnie ukazał się obraz Freda. Tego Freda z łazienki Jęczącej Marty. Zarumienionego, opiekuńczego… i takiego ciepłego.
- Miej na niego oko – usłyszała za sobą jowialny głos starej czarownicy.
- Słucham?
- Dużo dziewczyn chciało by mieć go dla siebie – uśmiechnęła się do niej serdecznie – Nie daj go sobie zabrać – Hermiona już chciała przemówić tej Ciotce Tessy do rozsądku, lecz ta najnormalniej w świecie…. Sobie poszła. Jakby Nie liczyła na wyjaśnienia. Szatynka zrobiła się dzisiaj już po raz drugi purpurowa. „Co ona sobie myśli!? Zna mnie od góra dziesięciu minut i już śmie twierdzić takie rzeczy!?” – krzyczała do siebie w myśli, a jedna z jej rąk wyginała drugą. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. Postanowiła jednak Nie robić jej sceny. Przecież jeszcze tylko góra piętnaście minut i opuści tą czarownice raz na zawsze. Poszła więc energicznie do salonu zastając tam niecodzienny widok. Rodzeństwo Weasleyów stało jeden za drugim przed kominkiem, a Ciotka obdarowywała ich popiołem o nienaturalnej barwie.
- I jeszcze garść dla ciebie! – krzyknęła podekscytowana kobieta wsypując jej do ręki proszek. Hermiona spojrzała krzywo i niezrozumiale na Ginny.
- Nie ma się czego bać Miona, rób to co my! – powiedziała jej przyjaciółka. Ciotka Tessy lekko popchnęła szatynkę do reszty nastolatków. Ostatni stał Fred.
- Oj Fredryku, obowiązują cię jakieś maniery? Przepuść tę miłą damę – powiedziała sztucznie staruszka. Fred obrócił się i spojrzał Hermionie prosto w oczy, po czym uśmiechnął się przesadnie.
- Och rzeczywiście, Nie pomyślałem – Hermiona słyszała w jego głosie kpinę i złość. Czyli nadal był na nią zły? A ta Ciotka Tessy? Czyżby specjalnie ich tak ustawiła Nie wiedzieć czemu?
- George, ty idziesz pierwszy, bo jesteś najstarszy – kobieta powiedziała to tak stanowczo, że nikt nie śmiał protestować. Bliźniak wszedł do dużego kominka. Wyglądało to przezabawnie z punktu widzenia Hermiony. Jednak jej oczy rozwarły się z przerażenia gdy chłopak z okrzykiem „NORA!” rzucił w dół pyłem i po chwili zapłonął żywym, lecz zielonym ogniem. Po kilku sekundach zniknął. Tak samo było z Ginny i Ronem. Przyszła kolej Hermiony. Stanęła niepewnie w brudnym kominku i rzucając popiołem chciała wykrzyknąć adres, jednak zakrztusiła się dymem i wydała z siebie dziwne jęki próbując wymówić „Nora”. Zakręciło jej się w głowie. Poczuła się tak, jakby jakaś potężna siła wessała ją do otworu w gigantycznej wannie. Wydawało jej się, że obraca się z przerażającą prędkością. Uszy napełnił jej ogłuszający ryk. Starała się mieć oczy otwarte, ale od wirowania zielonych płomieni zrobiło jej się niedobrze. Coś uderzyło ją w kolano, więc odruchowo przyłożyła do niego rękę, wciąż obracając się i obracając. Potem jakby ktoś zaczął ją lać zimną wodą. Przed oczami zauważyła rozmazany rząd mijających jej szybko kominków i pokojów. Mimo woli Hermiona zamknęła ponownie oczy, a potem… spadła twarzą na drewnianą posadzkę. Podniosła się szybko otrzepując z popiołu i sadzy. Przed jej oczami ukazało się wnętrze urodziwego mieszkanka. Poznała że to salon. Obeszła pomieszczenie dwa razy próbując zweryfikować jego właścicieli, lecz nic Nie przychodziło jej do głowy. Po chwili usłyszała śmiech. Kobiecy śmiech. Dochodził zza drewnianych drzwi po prawej stronie saloniku. Po kilku sekundach damskiego chichotu, odezwał się grubszy, męski głos.
- Jesteś pewna że już pojechali Brit? – powiedział nosowym tonem.
- Taak, o co się martwisz Damon? Przecież nas Nie nakryją, są zbyt tępi! – krzyknął znowu damski, teraz nieco zalotny głos.
- No to co robimy? – zapytał Damon. Szeptał. Wiedział dobrze co będą robili. Brit najwyraźniej Nie czekała na odpowiedź. Szatynka usłyszała ciche cmokanie i kroki. Chciała się gdzieś schować. Lecz było już za późno. Do pokoju wpadła wysoka brunetka, która od razu skojarzyła się Hermionie z Pancy Parkinson. Jej głos doskonale odzwierciedlał jej wygląd. Zaczepliwy, pociągający, momentami nieco zdzirowaty. Chłopak natomiast wyglądał jak z rodziny Weasleyów. Także wysoki, krzepki, a jego włosy płonęły czerwienią. Oboje otworzyli usta ze zdziwienia odklejając się od siebie, a ich oczy były wybałuszone na czarownice.
- Jaa… ja wszystko wyjaśnię, to przypadek, Nie jestem złodziejką, mam piętnaście lat, prawie szesnaście, ja niechcący…
- Ddd…Damon – w głosie Brit już Nie było słychać dawnej seksowności. Teraz był zlękniony i zdziwiony. Złapała swojego chłopaka za rękę. Nic Nie powiedział.
- Naprawdę, przepraszam, już sobie idę, Nie przeszkadzajcie sobie – Nie czekając na odpowiedź wybiegła drzwiami przez które kilka sekund temu weszli młodzi mugole. Bez problemu odnalazła duże, dębowe drzwi frontowe przez które uciekła na zewnątrz. Biegła ile sił w nogach, aby znaleźć się jak najdalej „miejsca zbrodni” przystanęła dopiero dobre pół kilometra od tego domu. Oparła ręce na kolanach próbując złapać oddech który straciła zapewnie kilka alejek wcześniej. Znajdowała się teraz w opustoszałym parku. Był tam plac zabaw, który Nie był używany Chyba od pierwszej klęski Voldemorta, stare, bezbarwne ławki, na których widniały przekleństwa i sprośnie rysunki. Hermiona szła dalej. Była zrezygnowana. Od początku czuła że to się źle skończy. Gdzie teraz była? Nie wiedziała. Na jej szczęście George wziął już jej kufer, więc udało jej się szybko uciec. A różczka!? Szybko pomacała przednią kieszeń. Poczuła wąskie uwypuklenie. „Przynajmniej mam różczkę” – pocieszała się. Z rozmyślań wyrwał ją czyjś głos.
- No patrz Steven, kogo my tu mamy – obróciła się. Ku niej zmierzał łysy nastolatek, najprawdopodobniej wstawiony, a już obok czarodziejki szedł inny, tym razem z tłustymi włosami opadającymi na twarz. Spojrzała w drugą stronę. Niebezpiecznie wyglądający kolesie mnożyli się. W jej stronę szło jeszcze z trzech zbirów z uśmiechami od ucha do ucha.
- Sorry chłopaki, spieszę się – powiedziała szybko i przyspieszyła kroku. Zanim się obejrzała była już otoczona. Stanęła jak wryta w miejscu, oczekując ze strachem dalszego scenariusza.
- Takie ślicznotki Nie powinny się spieszyć co Nie chłopaki? – zapytał tym razem zakapturzony młodzieniec, z podejrzanym głosem.
- Zostawcie mnie – powiedziała stanowczo. Otuchy dodawał jej podłużny ucisk w przedniej kieszeni.
- Proszę, proszę, jaka groźna –powiedział łysol oplatając sobie jej włos wokół palca – ile masz lat skarbie?
- Gówno cię to obchodzi, lepiej mnie zostaw, bo będziesz żałował. – Różdżka już czekała na nią w pogotowiu. Tak. Mogła w każdej chwili ich oszołomić. Nie mieli z nią żadnych szans. Żadnych.
- Ojojojoj, a myślałem że się zakumulujemy nieco – Zakapturzony był coraz bliżej. Wszyscy byli coraz bliżej – Takie laleczki Nie powinny się błąkać same po North Down Street – Hermiona poczuła falę ciepła. Już przynajmniej wiedziała na jakiej ulicy się znajduje. To jeszcze bardziej dodało jej otuchy. Cieszyła się jednak na próżno. Zanim się obejrzała gość z tłustymi włosami i łysol złapali ją za nadgarstki. Nie mogła już sięgnąć po różczkę. Była bezbronna.
- Zostawcie mnie, proszę – powiedziała już trochę Nie pewniej. Wiedziała że to Nie poskutkuje. Chciała po prostu zyskać na czasie. Może zdoła coś wymyślić?
- Oj, laleczko, chętnie byśmy cię puścili, ale byłaś dla nas taka Nie miła…. – łysol dotknął jej policzka. Hermiona machnęła głową, spychając jego rękę.
- Co? Nadal się Nie nauczyłaś słońce, że takie śliczne dziewczynki powinny być miłe? – syknął zdenerwowany chłopak z kapturem. Złapał ją siłą za brodę, i bezlitośnie skierował tak, żeby na niego patrzyła. „Cholera, musiałam akurat dzisiaj przechodzić tą przemianę!?” – obwiniała się dziewczyna.
- No to cię nauczymy – ryknął zakapturzony, i wymierzył Hermionie siarczystego policzka – to tak na dobry początek – szatynka nawet się Nie skrzywiła. Nie bez powodu trafiła do Gryffindoru. Postanowiła że Nie będzie ich błagała o litość, nawet jeżeli mają zamiar ją kroić na kawałki.
- A teraz grzecznie powiedź „przepraszam” – powiedział łysol. Spojrzała na niego z kpiną i… napluła mu prosto w twarz. „Teraz tylko czekać na kolejny cios” – pomyślała spokojnie. Pogodziła się już z tym że zostanie pobita. Jedyne co chciała to zachować swoją gryfońską dumę. Nie da im satysfakcji. Nagle poczuła przerażająco bolesne pociągniecie za włosy. Była na to przygotowana. Mimo okropnego bólu, jej twarz[pozostała Nie wzruszona. Pięść łysego już celowała w brzuch Hermiony….
- ZOSTAW JĄ! – usłyszeli donośny krzyk. Hermiona rozpoznała że był pełen nienawiści… Ale dobrej nienawiści. Przez nieuwagę zbirów zdołała się obrócić. Serce zabiło jej mocniej a ciało wypełniła fala ciepła. „To Ron! Biegnie mi pomóc!” – krzyczała do siebie w myślach.
Była taka szczęśliwa, zaraz obydwoje pokażą tym mugolom że z czarodziejami się Nie zaczyna, chociażby kosztem sprawy w Ministerstwie. Ruda postać była coraz bliżej. Hermione zaczęły ogarniać wątpliwości, „Czy to na pewno Ron?” pomyślała. Z każdym krokiem rudzielca stawał się wyższy, i bardziej umięśniony. Myślała że serce Nie może bić szybciej, ale się co do tego myliła.
- FRED! – krzyknęła na cały głos. To był on. Wiedziała to. Biegł jej na ratunek, czyli już Nie jest zły. Przeciwnie. To puszczone oczko przy Angelinie, i wielki uśmiech w domu ciotki Tessy,  było w pozytywnej mierze. Czyli nadal chce ją pocałować. Nadal to wszystko jest aktualne. Nagle poczuła że coś ją ciągnie do tyłu, i zanim się obejrzała była w objęciach łysola. Ściskał ją tak, że brakowało jej tchu. Fred w końcu dobiegł do nich. Pierwsze co zrobił to uderzył łysego, który puścił z bólu Hermione. Szatynka natychmiast przylgnęła do Freda, a ten objął ją jedną ręką.
- Jakie szczęście, twój chłoptaś był w pobliżu – powiedział zakapturzony. Wszyscy otoczyli ich jeszcze bardziej. – szkoda tylko że jest sam… a nas jest? Och… aż pięciu
- Nie martw się frajerze, jakoś dam radę – Fred przytulił jeszcze mocniej szatynkę i wyjął z kieszeni różdżkę, celując w twarz bandziorowi. Ku jego zdziwieniu napastnicy ryknęli śmiechem.
- Patrzcie jaki kozak! Chce nas pobić tym patykiem! – krzyknął chłopak z tłustymi włosami a inni niemalże dusili się ze śmiechu. „No tak, mugole!” – przypomniał sobie Fred. Jak on mógł zapomnieć że są w poza magicznym mieście? Schował szybko różdżkę. 
- I co cwaniaczku? Nadal chcesz walczyć o te swoją cizię? – zapytał zbir w kapturze – jest już nasza! – powiedział, i bezlitośnie pociągnął Hermione za rękę. Fred zareagował błyskawicznie. Całą nienawiść przeniósł na swoją pięść, a z pięści na twarz zakapturzonego. Zbir ryknął z bólu i osunął się na ziemię. Reszta bandy momentalnie przestała się śmiać i zastygła nieruchomo. Nikt Nie śmiał zadrzeć z Fredem Weasleyem. Po kilu sekundach zakapturzony wstał przykładając rękę w okolicy policzka. Był cały napuchnięty. Ze strachem w oczach  rzucił się do ucieczki, a reszta za nim. Już nic Nie zagrażało szatynce. Nie przy nim.
- Merlinie… nawet Nie wiem jak ci dziękować – Hermiona Nie ruszyła się z miejsca, ciągle tuląc chłopaka. Fred upewnił się że ci mugole uciekli, i ją puścił. 
- Idziemy – powiedział chłodno i  odszedł w głąb alejki. Czarownica pognała za nim.
- Czyli już…. Już się na mnie Nie złościsz? – zapytała udając niepewność. Tak naprawdę wiedziała że Nie. Uratował ją, to Nie wystarczy?
- Nie powiedziałem tego – jego beznamiętny ton trochę ją zaniepokoił. Lecz Nie dawała za wygraną.
- No to czemu mnie uratowałeś?
- Nie miałem wyjścia – szedł hardo, ani razu na nią Nie spoglądając.
- Nieprawda. – uśmiechnęła się w duchu – mogłeś mnie zostawić, ale tego Nie zrobiłeś!
- Słuchaj! – Fred obrócił się do niej i stanęli twarzą w twarz. – Nawet Parkinson bym pomógł, więc Nie czuj się wyjątkowa! Od jakiegoś czasu ubzdurałaś sobie że między nami coś jest, ale to Nie prawda! Rozumiesz!? W ogóle mnie Nie obchodzisz dziewczyno! – Hermionie łzy podeszły do oczu. Te słowa tak ją raniły.
- Wiesz co? Zastanów się trochę, bo to TY kilka godzin temu mówiłeś że jestem ładna!
- Ładna?! – krzyknął tak, jakby usłyszał to słowo pierwszy raz w życiu. Podszedł do niej i wziął do ręki jej włosy – Dziewczynko, te twoje brązowe loczki i słodkie oczka mogą być co najwyżej urocze! Ty Chyba nigdy Nie widziałaś na oczy ładnej dziewczyny na oczy! Ale ja tak! I ma na imię Angelina Johnson, a Nie Hermiona Granger! – szatynka spojrzała mu w oczy i pokręciła głową. To był zdecydowanie najgorszy dzień w jej życiu. Chciała żeby to był zwykły koszmar, jednak to była tylko jawa. Wszystko co było wypowiedziane i zrobione, stawało się prawdą.
- Nienawidzę cię – powiedziała spokojnie – jak ty w ogóle mogłeś to powiedzieć?! Nic dla ciebie Nie znaczę, tak?! Możesz sobie tak rozkochiwać każdą dziewczynę a potem po prostu nic Nie znaczy! – popchnęła go i poszła przodem. Z każdym krokiem jedna łza wylatywała jej z oka. Fred jednak ciągnął dalej.
- Bo to ty Tutaj jesteś poszkodowana, tak!? Lepiej idź i wyżal się Ronowi, przecież tak to lubisz! – Hermiona po raz kolejny obróciła się i obdarowała go lodowatym wzrokiem.
- JA WCALE NIE CHCĘ BYĆ Z RONEM, KIEDY TO W KÓŃCU ZROZUMIESZ!? – westchnęła opanowując złość – Zresztą podobno cię to Nie obchodzi!
- Dobra! Chcesz naprawdę wiedzieć wszystko?! – zapytał łapiąc ją za ramiona – JESTEŚ ŚLICZNA, A NIE ŁADNA I NIE ŻAŁUJE ŻADNEJ CHWILI W KTÓREJ NA MNIE KRZYCZAŁŚ, BIŁAŚ MNIE I SZANTAŻOWAŁŚ! ZADOWOLONA?
- a…ale…
- możesz się w końcu zamknąć!?
- ale co to ma do chole… - Nie zdążyła dokończyć zdania, bo Fred pociągnął ją do siebie i pocałował z taką namiętnością, że prawie upadła. Naturalnie to by się od niego odkleiła, i strzeliła mu z liścia, ale Nie potrafiła tego zrobić. Nie, gdy to ON ją całuje. Dotyk jego warg był tak kojący. Ich języki idealnie harmonizowały ze sobą, a wargi niemalże toczyły walkę o każde czucie. Nie dało się opisać słowami jakie emocje współgrały z tym pocałunkiem. wszelki ruch napojony był nieopisaną przyjemnością. Hermionie zaczęło brakować tchu więc z wielkim staraniem odkleiła się od Freda. Patrzyli sobie w oczy.
- Jaa… ttoo… to Nie powinno się zdarzyć… - zająknęła się i spojrzała w dół.
- ale…  
- To było… Niee, tak być Nie powinno – zająknęła się i chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie. Zwariowała? Nie. Naprawdę on ją pocałował. Nie potrafiła zrozumieć czemu, ale kłóciła się sama ze sobą. Owszem, chciała żeby do tego w końcu doszło, ale na pewno Nie teraz. Nie kiedy on ją tak zranił.
- Hermiona! Zaczekaj! – usłyszała za sobą. To Nie był dobry moment. On Nie powinien robić tego teraz. Obróciła się niepewnie, a chłopak złapał ją delikatnie za rękę, a jego policzki poczerwieniały.
- Żałujesz? – zapytał niewyraźnie patrząc jej w oczy. To było jak dla niej za dużo.
- I co? Myślisz że jeden pocałunek i kilka miłych słów, a ja tak po prostu zapomnę o tym co powiedziałeś wcześniej?
- Noo… Chyba… no tak – bąknął i spuścił wzrok. Czuł że to co powiedział, jeszcze bardziej pogorszyło sprawę. Hermionie zaszkliły się oczy.
- Fred, ja Nie jestem skrzatem, żebyś mnie ranił, a ja i tak będę ci leciała w ramiona – łza popłynęła po jej twarzy. Rudzielec dotknął jej policzka.
- Hermiono, ja… przepraszam – szepnął. Ona jednak Nie kupowała tego. Jedno słowo Nie sprawi że mu wybaczy. To byłoby zbyt proste.
- Zostaw mnie w spokoju
- Jesteś tego pewna, tak? I to może ja jestem dziecinny?! Wiesz co? Ty po prostu Nie wiesz czego chcesz –Rudzielec puścił ją i przeczesał rękami włosy.
- Doskonale wiem czego chcę. – Kolejna łza popłynęła po jej policzku – chcę żebyśmy byli przyjaciółmi. I nic więcej. – Fred poczuł… Nie. Przeciwnie. Nic Nie poczuł. Cała energia i entuzjazm wyparowała z niego. Nigdy Nie sądził że słowa mogą tak boleć. Złapał ją szybko za rękę i w milczeniu deportowali się z powrotem do domu Ciotki Tessy. 

                                                              ***

- Ginny, spokojnie, oni zaraz wrócą – pocieszał siostrę George. Po powrocie do Nory Nie zastali mamy, a do tego jeszcze Fred i Hermiona się Nie pojawili. Rodzeństwo wrócili do domu swojej cioci z przekonaniem że oni dalej się tam znajdują, ale Nie zastali tu ani wysokiego rudzielca, ani drobnej szatynki. Ginny przeszła przez myśl wizja, że specjalnie to zrobili, bo chcieli zostać SAMI, jednak znała dobrze Hermione. Na pewno Nie zachowała by się w tak nieodpowiedzialny sposób.
- Ile trwa to zaraz!? – wędrowała w jedną i drugą stronę niemalże powstrzymując płacz. Nigdy Nie sądziła że będzie się tak martwić o Freda. Nawet czasami denerwowało ją, że to on jest nadopiekuńczy co do niej. Wszystkie złe scenariusze zaczęły układać jej się w głowie, gdy w głębi domu usłyszała znajome pyknięcie.
- TO ONI! – krzyknęła zbawiennie i pobiegła w stronę korytarza. Stali tam. Cali i zdrowi. Chociaż miny mieli nietęgie, to najważniejsze dla Ginny było to że w ogóle są. Pierwsze co to rzuciła się na szatynkę i przytuliła ją tak mocno jak jeszcze nigdy.
- Nigdy więcej tak Nie róbcie! Tak w ogóle to gdzie wy byliście?! – obrzuciła ich pytaniami najmłodsza Weasleyówna. Jednak żaden z nich Nie miał ochoty jej odpowiedzieć. Byli zbyt wstrząśnięci. Ginny zauważyła to po ich zachowaniach, jednak źle to zinterpretowała.
- Nie, Nie! Lepiej nic Nie mówcie, musicie odpocząć, i to jak najszybciej, George! Ron! Deportujemy się! – ruda podeszła do Georga i złapała go pod ramie. Ron zrobił to samo. Gdyby Fred Nie był w takim stanie, na pewno wymyślił by jakiś fajny żart na ten przezabawny widok. Jednak Nie teraz. Nie po tym co się stało. I znów bez jednego słowa, ani spojrzenia złapał Hermione i po chwili oboje poczuli znajome szarpnięcie w okolicach brzucha. Świat zaczął wirować w powietrzu, i po chwili znaleźli się nad jakimś jeziorem. Najpierw pojawili się George, Ron i Ginny, a dopiero po kilku sekundach Fred z Hermioną.
- Myślałam że chociaż jeden z was potrafi się dokładnie deportować w wyznaczone miejsce – powiedziała z wyrzutem ruda. George spojrzał na nią z pod byka.
- Ciesz się siostra, że w ogóle tu jesteś! Nawet Nie wiesz jak mnie korciło żeby cię „przez przypadek” puścić gdzieś w okolicach Doliny Godryka! – Ron zaśmiał się cicho, ale widząc spojrzenie młodszej siostry natychmiast zamilkł. Hermiona spojrzała w lewo. Z oddali dostrzegła przedziwny dom w nieformalnych kształtach. Nora.
- Dlaczego mi Nie powiedzieliście że tu niedaleko jest jezioro? – zapytała z lekkim oburzeniem. Przez tyle lat spędzała wakacje w Norze, i dopiero teraz dowiedziała się o tak istotnej rzeczy. Fred pierwszy raz od pocałunku spojrzał na szatynkę. „Chce być przyjaciółmi? No to jej pokaże jak przyjaźni się Fred Weasley” – pomyślał.
- A co? Masz ochotę się popluskać? Nie ma problemu! – złapał dziewczynę w pasie i przerzucił ramię. Podszedł z nią do granicy gruntu z wodą i w końcu zareagował jej krzyki protestu.
- Proś o litość Granger! – krzyknął naśladując głos Malfoya. Hermiona wpadła w furie. Zaczęła go bić po plecach, i kopać w brzuch.
- Masz mnie natychmiast puścić, ty… ty wredny rudzielcu!
- Brzydko prosisz – powiedział spokojnie, i wrzucił ją do wody. Hermiona poczuła momentalną zmianę temperatury, a jej ubrania stały się dwa razy cięższe. Wilgoć ogarnęła jej całe ciało. Jedynym plusem w tej beznadziejnej sytuacji było to że woda była ciepła.
- Ty jesteś jakiś nienormalny Fred! Wszystko powiem mamie! – krzyknęła Ginny podchodząc do brata. W desperacji z całej siły kopnęła go w nogę.
- A tylko piśniesz słówko, to wylądujesz obok swojej przyjaciółeczki – Fred poczuł nagle pulsujący ból w miejscy gdzie przed chwilą znalazł się but młodszej siostry – Cholera, po kim ty masz taką siłę? – Hermiona powoli wygrzebała się z jeziora stosując zaklęcie osuszające. Fred obserwował każdy jej ruch. Czekał tylko na jej lodowate spojrzenie. Dlaczego to zrobił? Proste. Chciał żeby choć w połowie poczuła się tak potwornie jak on pół godziny temu. A poza tym… uwielbiał jak się złościła. Robiła to tak słodko… „PRZYJACIÓŁKA” skarcił się w myśli, i znowu wyczekiwał jej ataku szału. Hermiona obróciła się, i ku jego zdziwieniu, zamiast wybuchnąć w amoku ona po prostu…. Uśmiechnęła się do niego.
- Miła kąpiel? – zapytał złośliwie. „Dlaczego ona się nie denerwuje!?” pomyślał. Role się odwróciły, i to teraz on niemal kipiał ze złości. Oczywiście Nie okazywał tego. Nie da jej za wygraną.
- Bardzo – powiedziała łagodnie i rześko podeszła do Ginny, która także stała jak wryta.
- I ty… i ty nic, w ogóle Nie walniesz go ani Nie kopniesz?! – wydukała z siebie. Fred gdyby mógł, to by teraz jej podziękował na kolanach. Nie mógł zrozumieć, czemu ta dziewczyna nie jest wściekła. Powinna być wściekła! Jak ona śmie robić inaczej!?
- Nie, czemu? – Hermiona spojrzała niewinnie na przyjaciółkę. Nawet Rona i Georga zatkało.
- Jak to!? – Ginny zmierzyła Freda wzrokiem. Nie zasłużył sobie na to, żeby mu uszło wszystko na sucho.
- A po co mam sobie piłować język? Dzisiaj niech sobie odpocznie, to był męczący dzień – spojrzała znacząco na bliźniaka. Dobrze wiedział o co jej chodziło. – Jednak zapewniam cię Fred żebyś od teraz miał się na baczności, bo zadarłeś Nie z byle kim – powiedziała łagodnie i poszła kierując się do Nory. Ron i Ginny bez słowa ruszyli za nią. Tylko bliźniacy zostali.
- No stary, ja ci szczerze współczuje – George poklepał go po plecach i ruszył w ślady rodzeństwa. Fred został sam. Zaczął żałować że wywinął jej takie coś. Bał się. On, Fred Weasley. Bał się dziewczyny która się z nim całowała, a potem złamała mu serce.
                                                         ***

Reszta drogi przeszła przyjaciołom w wesołej atmosferze. Po jakimś czasie Fred ich dogonił, i niewykluczone że specjalnie zagadał się z George’em, Nie chcąc myśleć o Hermionie. Dwie czarodziejki i Ron zawzięcie dyskutowali o planach wakacyjnych wymyślając przeróżne czarodziejskie, jak i również mugolskie sposoby ich spędzania. Z rozmowy wybił ich próg Nory. Pospiesznie weszli do środka spodziewając się aromatu pieczonego kurczaka i sałatki ze świeżych warzyw. O dziwo zamiast tego wchodząc do środka zastali ciemność. Wszystkie światła były pogaszone. Weszli salonu.
- Ee… cześć mamo – powiedziała Ginny. Pani Weasley siedziała w salonie ze szklanką ognistej whiskey. To był zły omen. Piła tylko gdy działo się coś naprawdę złego. Jedynym marnym źródłem światła była mała świeczka umieszczona na stole przy którym siedziała stara czarodziejka. Nie wyglądała najlepiej. Na jej twarzy panował czysty smutek, a oczy miała podpuchnięte i zaczerwienione.
- Co się stało? – zapytał łagodnie Ron podchodząc do swojej mamy. Wyglądała niemalże jak śmierć.
- George, zabierz dziewczynki na górę – powiedziała zachrypniętym głosem. Bliźniak posłusznie złapał je za ręce i poprowadził wzdłuż schodów ignorując protesty młodszej siostry wyrywającej się za wszelką cenę. Gdy odprowadził je do pokoju skierował się w stronę schodów.
- George czekaj! – krzyknęła cicho Ginny. Chłopak odwrócił się do niej ze zmieszaną miną.
- Powiesz mi potem o co chodzi? – zapytała takim tonem, jakim nigdy Nie zwracała się do swoich braci. George zrobił zamyśloną minę.
- Ja Nie… ja… pierwszy raz Nie wiem co odpowiedzieć – powiedział spokojnie i zszedł powoli po schodach. Ginny zaklęła cicho i podeszła do balustrady schodów. Jak na złość ich pokój był zbyt wysoko by usłyszeć słaby głos swojej mamy. Stała tak długo aż  po chwili usłyszała zduszony krzyk Rona i bliźniaków jednocześnie mówiących „CO!?”. usłyszała kroki. Szybko uciekła do pokoju w którym siedziała Hermiona. Szatynka czuła się niezręcznie. Przecież Nie powinna przebywać Tutaj,  gdy dzieje się coś takiego. Z daleka ujrzała biegnącą sylwetkę Rona. Oczy zakrywał rękami. Najprawdopodobniej łkał. Ginny wybiegła z pokoju natykając się na Freda. Jego oczy wyglądały teraz tak samo jak oczy ich mamy.
- Fred co Tutaj się dzieje!? – krzyknęła poddenerowana – O co tu chodzi!? W ogóle gdzie jest tata!? – Fred przytulił ją. Bardzo rzadko to robił.
- Taty Nie ma siostrzyczko – odgarnął jej kilka włosów z czoła. Po jego policzku poleciała łza – I… już Chyba Nie będzie – dokończył.  

                                                                  <3 <3 <3 

Jak to pisałam to miałam łzy wo oczach. Tak. Jestem potworem. Ale dodającym regularnie rozdziały potworem ^^ Miłego czytania, i proszę o opinie! :*

4 komentarze:

  1. Ok, to zakończenie... Tylko nie uśmiercaj Artura! Trochę szkoda.
    Czekam na następny rozdział, bo opowiadanie mnie wciągnęło :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie.. blog o Fremione, więc może zainteresować :)
    http://inna-rzeczywistosc-fremione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Już wiem, kto jest u Malfoy'ów! ( chyba xD )
    ARTUR ( o ja genialna..!! ;D )

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezuu :c
    Dziewczyno, rycze przez tw rozdział:c <33333333333

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham <3 xD Wspaniały rozdział, czekam na nn ^^

    /Mei

    OdpowiedzUsuń

Zanim dodasz komentarz, pamiętaj że jestem amatorką.
Twoja opinia, negatywna czy pozytywna jest dla mnie niezmiernie ważna.
JEŻELI OCZEKUJESZ SZYBKIEJ ODPOWIEDZI, ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI 'CZAT'