Rozdział 12 „Chce być przyjaciółmi? No to jej pokaże jak
przyjaźni się Fred Weasley”
- Ooo! Weasleyowie! No was to się Nie spodziewałam!
Wejdźcie, wejdźcie. – Ciotka Tessy zaprosiła ich gestem do środka odgradzając
drogę. Jej głos był bardzo podobny do głosu Molly Weasley, a spod komicznie
wyglądającego beretu wystały małe, rude loczki, jak to na Weasleya przystało.
- A kim jest ta młoda dama? – kobieta obdarowała Hermione
promiennym uśmiechem, na co ta tylko nieśmiało bąknęła „Dzień Dobry”
- To jest Hermiona Granger – powiedziała Ginny podchodząc do
szatynki. Stara czarownica przyłożyła palec do wargi.
- Granger… coś Nie kojarzę tego nazwiska, mieszkasz gdzieś
za granicą kwiatuszku?
- Niee, ciociu, bo tak się składa że Hermiony rodzice są…
- Są mugolami – szatynka dokończyła za Ginny. Ciotka Tessy
uśmiechnęła się jeszcze szczerzej i machnęła ręką.
- Aaaa, to wszystko wyjaśnia! Hmm… No tak! Znam przecież
Grangerów! Spotkałam ich cztery lata temu na pokątnej! Ojej, wtedy byłyście
jeszcze takie niziutkie moje słoneczka – kobieta przyłożyła rękę do swojego
przedramienia ukazując szacowany wzrost nastolatek. Hermiona uśmiechnęła się
serdecznie do niej. „U Weasleyów to Chyba jest rodzinne że są mili nawet dla
dzieci z rodziny mugolskiej” -
pomyślała.
- Powiem ci skarbie, że gdybym Nie wiedziała, to bym w
życiu! Jak boga kocham! W życiu bym Nie powiedziała że Nie są czarodziejami! –
Ciotka Tessy pogłaskała szatynkę pieszczotliwie po głowie. Po kilku sekundach
pomaszerowała chwiejnym krokiem w kierunku małego saloniku. Gryfonki poszły za
nią i po chwili znalazły się w przytulnym pomieszczeniu z różowymi ścianami i
wiktoriańskimi wzorami na meblach. Na uroczej kanapie zauważyła Freda i Georga
próbującego wcisnąć ukradkiem Krwotoczka Truskawkowego siwiejącemu już kotu
Ciotki Tessy. Ron siedział na podrapanym fotelu obok kanapy, a w ręku trzymał
jakąś ramkę. Po jego minie widać było że Nie bawi się równie dobrze jak bracia.
Staruszka podeszła do niego i spojrzała na zdjęcie.
- Widzę Ronaldzie, że spodobało ci się to zdjęcie, co? To
jestem ja i wujek Harold podczas…
- TO JEST MOJA SZATA WYJŚCIOWA!? – przerwał jej krzykiem.
Ginny i Hermiona też spojrzały zaciekawione na to zdjęcie. Rzeczywiście, pan
Harold Weasley miał na sobie tę samą szatę wyjściową, którą na czwartym roku
musiał założyć Ron podczas balu bożonarodzeniowego. Ciotka chciała coś
powiedzieć, lecz Hermiona była szybsza.
- Ee.. Mogę skorzystać z toalety?
- Oh, Taak, naturalnie, w lewo, trzecie drzwi z dębu –
szatynka skinęła głową i powędrowała wzdłuż wyznaczonej trasy. Po drodze mijała
pełno ruchomych fotografii na których to tańczyli dorośli, to dzieci uśmiechały
się, lub płakały, nawet na jednym zdjęciu czarownica poznała młodą panią
Weasley trzymającą w objęciach małego Billa. Zaśmiała się duchu i poszła dalej.
W łazience umyła
ręce i poprawiła nieco fryzurę. Tak, nadal wyglądała ładnie. „Fred też to
przyznał” – pomyślała. Po chwili jednak skarciła się za tą myśl. Nie chciała
przejmować się nim, dopóki on jej Nie przeprosi. „Za co ma cię przeprosić?” –
odezwał się głos w jej głowie, próbowała go Nie słuchać „Za to że chciał cię
pocałować?”. Hermione przeszedł przyjemny dreszcz. Dziewczyna z lustra
uśmiechnęła się do niej, a patrzyła na nią takim wzrokiem, jakim patrzyła na
nią Ginny przy pierwszym pocałunku z Harrym. Szatynka przypomniała sobie jednak
jego zachowanie w stosunku do Angeliny. Co to miało znaczyć? „Czas pokaże” –
powiedziała sobie w myślach i szybko wyszła z łazienki. Kolejny raz szła przez
korytarzyk pełen fotografii, lecz tym razem patrzyła na drugą stronę ściany.
Gdy tak szła jedno zdjęcie tak przykuło jej uwagę że aż się zatrzymała. Na
fotografii uśmiechało się dwoje czterolatków, tak samo ubranych, i niemalże o
takich samych twarzach. Szatynka od razu ich poznała. W tle na małym łóżeczku
leżał jeszcze jeden chłopczyk, o wiele młodszy od pierwszych. Jeden z
bliźniaków podszedł do niego i dziwnym sposobem sprawił że zaczął płakać.
Natomiast drugi bliźniak nadal stał przed obiektywem uśmiechając się i
wymachując rękami. To było takie zabawne że Hermiona zaczęła się śmiać sama do
siebie.
- Już od małego takie łobuzy – usłyszała miły głos za sobą.
Odskoczyła przestraszona i przyłożyła rękę do klatki piersiowej.
- Oj, przestraszyłam cię? Przepraszam – powiedziała łagodnie
ciotka Tessy przykładając jej rękę do ramienia. Hermiona uśmiechnęła się tylko
i znowu spojrzała na fotografie.
- Nadal Nie umiem powiedzieć czy to Fred czy George –
powiedziała kobieta wskazując palcem na czterolatka który teraz Nie dość że
machał rękami, to jeszcze ruszał ustami, najprawdopodobniej coś śpiewając.
- To jest Fred, na pewno – Hermiona uśmiechnęła się
ponownie, a wyraz twarzy ciotki Tessy wykazywał zdziwienie.
- Skąd… Skąd ty to wiesz?
- Przecież to widać, wszędzie poznam te jego zadziorne miny…
i uśmiech – Przed jej twarzą momentalnie ukazał się obraz Freda. Tego Freda z
łazienki Jęczącej Marty. Zarumienionego, opiekuńczego… i takiego ciepłego.
- Miej na niego oko – usłyszała za sobą jowialny głos starej
czarownicy.
- Słucham?
- Dużo dziewczyn chciało by mieć go dla siebie – uśmiechnęła
się do niej serdecznie – Nie daj go sobie zabrać – Hermiona już chciała
przemówić tej Ciotce Tessy do rozsądku, lecz ta najnormalniej w świecie…. Sobie
poszła. Jakby Nie liczyła na wyjaśnienia. Szatynka zrobiła się dzisiaj już po
raz drugi purpurowa. „Co ona sobie myśli!? Zna mnie od góra dziesięciu minut i
już śmie twierdzić takie rzeczy!?” – krzyczała do siebie w myśli, a jedna z jej
rąk wyginała drugą. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. Postanowiła jednak
Nie robić jej sceny. Przecież jeszcze tylko góra piętnaście minut i opuści tą
czarownice raz na zawsze. Poszła więc energicznie do salonu zastając tam
niecodzienny widok. Rodzeństwo Weasleyów stało jeden za drugim przed kominkiem,
a Ciotka obdarowywała ich popiołem o nienaturalnej barwie.
- I jeszcze garść dla ciebie! – krzyknęła podekscytowana
kobieta wsypując jej do ręki proszek. Hermiona spojrzała krzywo i niezrozumiale
na Ginny.
- Nie ma się czego bać Miona, rób to co my! – powiedziała
jej przyjaciółka. Ciotka Tessy lekko popchnęła szatynkę do reszty nastolatków.
Ostatni stał Fred.
- Oj Fredryku, obowiązują cię jakieś maniery? Przepuść tę
miłą damę – powiedziała sztucznie staruszka. Fred obrócił się i spojrzał
Hermionie prosto w oczy, po czym uśmiechnął się przesadnie.
- Och rzeczywiście, Nie pomyślałem – Hermiona słyszała w
jego głosie kpinę i złość. Czyli nadal był na nią zły? A ta Ciotka Tessy?
Czyżby specjalnie ich tak ustawiła Nie wiedzieć czemu?
- George, ty idziesz pierwszy, bo jesteś najstarszy – kobieta
powiedziała to tak stanowczo, że nikt nie śmiał protestować. Bliźniak wszedł do
dużego kominka. Wyglądało to przezabawnie z punktu widzenia Hermiony. Jednak
jej oczy rozwarły się z przerażenia gdy chłopak z okrzykiem „NORA!” rzucił w
dół pyłem i po chwili zapłonął żywym, lecz zielonym ogniem. Po kilku sekundach
zniknął. Tak samo było z Ginny i Ronem. Przyszła kolej Hermiony. Stanęła
niepewnie w brudnym kominku i rzucając popiołem chciała wykrzyknąć adres,
jednak zakrztusiła się dymem i wydała z siebie dziwne jęki próbując wymówić
„Nora”. Zakręciło jej się w głowie. Poczuła się tak, jakby jakaś potężna siła
wessała ją do otworu w gigantycznej wannie. Wydawało jej się, że obraca się z
przerażającą prędkością. Uszy napełnił jej ogłuszający ryk. Starała się mieć
oczy otwarte, ale od wirowania zielonych płomieni zrobiło jej się niedobrze.
Coś uderzyło ją w kolano, więc odruchowo przyłożyła do niego rękę, wciąż
obracając się i obracając. Potem jakby ktoś zaczął ją lać zimną wodą. Przed
oczami zauważyła rozmazany rząd mijających jej szybko kominków i pokojów. Mimo
woli Hermiona zamknęła ponownie oczy, a potem… spadła twarzą na drewnianą
posadzkę. Podniosła się szybko otrzepując z popiołu i sadzy. Przed jej oczami
ukazało się wnętrze urodziwego mieszkanka. Poznała że to salon. Obeszła
pomieszczenie dwa razy próbując zweryfikować jego właścicieli, lecz nic Nie
przychodziło jej do głowy. Po chwili usłyszała śmiech. Kobiecy śmiech.
Dochodził zza drewnianych drzwi po prawej stronie saloniku. Po kilku sekundach
damskiego chichotu, odezwał się grubszy, męski głos.
- Jesteś pewna że już pojechali Brit? – powiedział nosowym
tonem.
- Taak, o co się martwisz Damon? Przecież nas Nie nakryją,
są zbyt tępi! – krzyknął znowu damski, teraz nieco zalotny głos.
- No to co robimy? – zapytał Damon. Szeptał. Wiedział dobrze
co będą robili. Brit najwyraźniej Nie czekała na odpowiedź. Szatynka usłyszała
ciche cmokanie i kroki. Chciała się gdzieś schować. Lecz było już za późno. Do
pokoju wpadła wysoka brunetka, która od razu skojarzyła się Hermionie z Pancy
Parkinson. Jej głos doskonale odzwierciedlał jej wygląd. Zaczepliwy,
pociągający, momentami nieco zdzirowaty. Chłopak natomiast wyglądał jak z
rodziny Weasleyów. Także wysoki, krzepki, a jego włosy płonęły czerwienią.
Oboje otworzyli usta ze zdziwienia odklejając się od siebie, a ich oczy były
wybałuszone na czarownice.
- Jaa… ja wszystko wyjaśnię, to przypadek, Nie jestem
złodziejką, mam piętnaście lat, prawie szesnaście, ja niechcący…
- Ddd…Damon – w głosie Brit już Nie było słychać dawnej
seksowności. Teraz był zlękniony i zdziwiony. Złapała swojego chłopaka za rękę.
Nic Nie powiedział.
- Naprawdę, przepraszam, już sobie idę, Nie przeszkadzajcie
sobie – Nie czekając na odpowiedź wybiegła drzwiami przez które kilka sekund
temu weszli młodzi mugole. Bez problemu odnalazła duże, dębowe drzwi frontowe
przez które uciekła na zewnątrz. Biegła ile sił w nogach, aby znaleźć się jak
najdalej „miejsca zbrodni” przystanęła dopiero dobre pół kilometra od tego
domu. Oparła ręce na kolanach próbując złapać oddech który straciła zapewnie
kilka alejek wcześniej. Znajdowała się teraz w opustoszałym parku. Był tam plac
zabaw, który Nie był używany Chyba od pierwszej klęski Voldemorta, stare,
bezbarwne ławki, na których widniały przekleństwa i sprośnie rysunki. Hermiona
szła dalej. Była zrezygnowana. Od początku czuła że to się źle skończy. Gdzie
teraz była? Nie wiedziała. Na jej szczęście George wziął już jej kufer, więc
udało jej się szybko uciec. A różczka!? Szybko pomacała przednią kieszeń. Poczuła
wąskie uwypuklenie. „Przynajmniej mam różczkę” – pocieszała się. Z rozmyślań
wyrwał ją czyjś głos.
- No patrz Steven, kogo my tu mamy – obróciła się. Ku niej
zmierzał łysy nastolatek, najprawdopodobniej wstawiony, a już obok czarodziejki
szedł inny, tym razem z tłustymi włosami opadającymi na twarz. Spojrzała w
drugą stronę. Niebezpiecznie wyglądający kolesie mnożyli się. W jej stronę szło
jeszcze z trzech zbirów z uśmiechami od ucha do ucha.
- Sorry chłopaki, spieszę się – powiedziała szybko i przyspieszyła
kroku. Zanim się obejrzała była już otoczona. Stanęła jak wryta w miejscu,
oczekując ze strachem dalszego scenariusza.
- Takie ślicznotki Nie powinny się spieszyć co Nie chłopaki?
– zapytał tym razem zakapturzony młodzieniec, z podejrzanym głosem.
- Zostawcie mnie – powiedziała stanowczo. Otuchy dodawał jej
podłużny ucisk w przedniej kieszeni.
- Proszę, proszę, jaka groźna –powiedział łysol oplatając
sobie jej włos wokół palca – ile masz lat skarbie?
- Gówno cię to obchodzi, lepiej mnie zostaw, bo będziesz
żałował. – Różdżka już czekała na nią w pogotowiu. Tak. Mogła w każdej chwili
ich oszołomić. Nie mieli z nią żadnych szans. Żadnych.
- Ojojojoj, a myślałem że się zakumulujemy nieco –
Zakapturzony był coraz bliżej. Wszyscy byli coraz bliżej – Takie laleczki Nie
powinny się błąkać same po North Down Street – Hermiona poczuła falę ciepła.
Już przynajmniej wiedziała na jakiej ulicy się znajduje. To jeszcze bardziej
dodało jej otuchy. Cieszyła się jednak na próżno. Zanim się obejrzała gość z
tłustymi włosami i łysol złapali ją za nadgarstki. Nie mogła już sięgnąć po
różczkę. Była bezbronna.
- Zostawcie mnie, proszę – powiedziała już trochę Nie
pewniej. Wiedziała że to Nie poskutkuje. Chciała po prostu zyskać na czasie.
Może zdoła coś wymyślić?
- Oj, laleczko, chętnie byśmy cię puścili, ale byłaś dla nas
taka Nie miła…. – łysol dotknął jej policzka. Hermiona machnęła głową,
spychając jego rękę.
- Co? Nadal się Nie nauczyłaś słońce, że takie śliczne
dziewczynki powinny być miłe? – syknął zdenerwowany chłopak z kapturem. Złapał
ją siłą za brodę, i bezlitośnie skierował tak, żeby na niego patrzyła.
„Cholera, musiałam akurat dzisiaj przechodzić tą przemianę!?” – obwiniała się
dziewczyna.
- No to cię nauczymy – ryknął zakapturzony, i wymierzył
Hermionie siarczystego policzka – to tak na dobry początek – szatynka nawet się
Nie skrzywiła. Nie bez powodu trafiła do Gryffindoru. Postanowiła że Nie będzie
ich błagała o litość, nawet jeżeli mają zamiar ją kroić na kawałki.
- A teraz grzecznie powiedź „przepraszam” – powiedział
łysol. Spojrzała na niego z kpiną i… napluła mu prosto w twarz. „Teraz tylko
czekać na kolejny cios” – pomyślała spokojnie. Pogodziła się już z tym że
zostanie pobita. Jedyne co chciała to zachować swoją gryfońską dumę. Nie da im
satysfakcji. Nagle poczuła przerażająco bolesne pociągniecie za włosy. Była na
to przygotowana. Mimo okropnego bólu, jej twarz[pozostała Nie wzruszona. Pięść
łysego już celowała w brzuch Hermiony….
- ZOSTAW JĄ! – usłyszeli donośny krzyk. Hermiona rozpoznała
że był pełen nienawiści… Ale dobrej nienawiści. Przez nieuwagę zbirów zdołała
się obrócić. Serce zabiło jej mocniej a ciało wypełniła fala ciepła. „To Ron!
Biegnie mi pomóc!” – krzyczała do siebie w myślach.
Była taka szczęśliwa, zaraz obydwoje pokażą tym mugolom że z
czarodziejami się Nie zaczyna, chociażby kosztem sprawy w Ministerstwie. Ruda
postać była coraz bliżej. Hermione zaczęły ogarniać wątpliwości, „Czy to na
pewno Ron?” pomyślała. Z każdym krokiem rudzielca stawał się wyższy, i bardziej
umięśniony. Myślała że serce Nie może bić szybciej, ale się co do tego myliła.
- FRED! – krzyknęła na cały głos. To był on. Wiedziała to.
Biegł jej na ratunek, czyli już Nie jest zły. Przeciwnie. To puszczone oczko
przy Angelinie, i wielki uśmiech w domu ciotki Tessy, było w pozytywnej mierze. Czyli nadal chce ją
pocałować. Nadal to wszystko jest aktualne. Nagle poczuła że coś ją ciągnie do
tyłu, i zanim się obejrzała była w objęciach łysola. Ściskał ją tak, że
brakowało jej tchu. Fred w końcu dobiegł do nich. Pierwsze co zrobił to uderzył
łysego, który puścił z bólu Hermione. Szatynka natychmiast przylgnęła do Freda,
a ten objął ją jedną ręką.
- Jakie szczęście, twój chłoptaś był w pobliżu – powiedział
zakapturzony. Wszyscy otoczyli ich jeszcze bardziej. – szkoda tylko że jest
sam… a nas jest? Och… aż pięciu
- Nie martw się frajerze, jakoś dam
radę – Fred przytulił jeszcze mocniej szatynkę i wyjął z kieszeni różdżkę,
celując w twarz bandziorowi. Ku jego zdziwieniu napastnicy ryknęli śmiechem.
- Patrzcie jaki kozak! Chce nas pobić tym patykiem! –
krzyknął chłopak z tłustymi włosami a inni niemalże dusili się ze śmiechu. „No
tak, mugole!” – przypomniał sobie Fred. Jak on mógł zapomnieć że są w poza
magicznym mieście? Schował szybko różdżkę.
- I co cwaniaczku? Nadal chcesz walczyć o te swoją cizię? –
zapytał zbir w kapturze – jest już nasza! – powiedział, i bezlitośnie pociągnął
Hermione za rękę. Fred zareagował błyskawicznie. Całą nienawiść przeniósł na
swoją pięść, a z pięści na twarz zakapturzonego. Zbir ryknął z bólu i osunął
się na ziemię. Reszta bandy momentalnie przestała się śmiać i zastygła
nieruchomo. Nikt Nie śmiał zadrzeć z Fredem Weasleyem. Po kilu sekundach
zakapturzony wstał przykładając rękę w okolicy policzka. Był cały napuchnięty.
Ze strachem w oczach rzucił się do
ucieczki, a reszta za nim. Już nic Nie zagrażało szatynce. Nie przy nim.
- Merlinie… nawet Nie wiem jak ci dziękować – Hermiona Nie
ruszyła się z miejsca, ciągle tuląc chłopaka. Fred upewnił się że ci mugole
uciekli, i ją puścił.
- Idziemy – powiedział chłodno i odszedł w głąb alejki. Czarownica pognała za
nim.
- Czyli już…. Już się na mnie Nie złościsz? – zapytała
udając niepewność. Tak naprawdę wiedziała że Nie. Uratował ją, to Nie
wystarczy?
- Nie powiedziałem tego – jego beznamiętny ton trochę ją
zaniepokoił. Lecz Nie dawała za wygraną.
- No to czemu mnie uratowałeś?
- Nie miałem wyjścia – szedł hardo, ani razu na nią Nie
spoglądając.
- Nieprawda. – uśmiechnęła się w duchu – mogłeś mnie
zostawić, ale tego Nie zrobiłeś!
- Słuchaj! – Fred obrócił się do niej i stanęli twarzą w
twarz. – Nawet Parkinson bym pomógł, więc Nie czuj się wyjątkowa! Od jakiegoś
czasu ubzdurałaś sobie że między nami coś jest, ale to Nie prawda! Rozumiesz!?
W ogóle mnie Nie obchodzisz dziewczyno! – Hermionie łzy podeszły do oczu. Te
słowa tak ją raniły.
- Wiesz co? Zastanów się trochę, bo to TY kilka godzin temu
mówiłeś że jestem ładna!
- Ładna?! – krzyknął tak, jakby usłyszał to słowo pierwszy
raz w życiu. Podszedł do niej i wziął do ręki jej włosy – Dziewczynko, te twoje
brązowe loczki i słodkie oczka mogą być co najwyżej urocze! Ty Chyba nigdy Nie
widziałaś na oczy ładnej dziewczyny na oczy! Ale ja tak! I ma na imię Angelina
Johnson, a Nie Hermiona Granger! – szatynka spojrzała mu w oczy i pokręciła
głową. To był zdecydowanie najgorszy dzień w jej życiu. Chciała żeby to był
zwykły koszmar, jednak to była tylko jawa. Wszystko co było wypowiedziane i
zrobione, stawało się prawdą.
- Nienawidzę cię – powiedziała spokojnie – jak ty w ogóle
mogłeś to powiedzieć?! Nic dla ciebie Nie znaczę, tak?! Możesz sobie tak
rozkochiwać każdą dziewczynę a potem po prostu nic Nie znaczy! – popchnęła go i
poszła przodem. Z każdym krokiem jedna łza wylatywała jej z oka. Fred jednak
ciągnął dalej.
- Bo to ty Tutaj jesteś poszkodowana, tak!? Lepiej idź i
wyżal się Ronowi, przecież tak to lubisz! – Hermiona po raz kolejny obróciła
się i obdarowała go lodowatym wzrokiem.
- JA WCALE NIE CHCĘ BYĆ Z RONEM, KIEDY TO W KÓŃCU
ZROZUMIESZ!? – westchnęła opanowując złość – Zresztą podobno cię to Nie
obchodzi!
- Dobra! Chcesz naprawdę wiedzieć wszystko?! – zapytał
łapiąc ją za ramiona – JESTEŚ ŚLICZNA, A NIE ŁADNA I NIE ŻAŁUJE ŻADNEJ CHWILI W
KTÓREJ NA MNIE KRZYCZAŁŚ, BIŁAŚ MNIE I SZANTAŻOWAŁŚ! ZADOWOLONA?
- a…ale…
- możesz się w końcu zamknąć!?
- ale co to ma do chole… - Nie zdążyła dokończyć zdania, bo
Fred pociągnął ją do siebie i pocałował z taką namiętnością, że prawie upadła.
Naturalnie to by się od niego odkleiła, i strzeliła mu z liścia, ale Nie
potrafiła tego zrobić. Nie, gdy to ON ją całuje. Dotyk jego warg był tak
kojący. Ich języki idealnie harmonizowały ze sobą, a wargi niemalże toczyły
walkę o każde czucie. Nie dało się opisać słowami jakie emocje współgrały z tym
pocałunkiem. wszelki ruch napojony był nieopisaną przyjemnością. Hermionie
zaczęło brakować tchu więc z wielkim staraniem odkleiła się od Freda. Patrzyli
sobie w oczy.
- Jaa… ttoo… to Nie powinno się zdarzyć… - zająknęła się i
spojrzała w dół.
- ale…
- To było… Niee, tak być Nie powinno – zająknęła się i
chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie. Zwariowała? Nie. Naprawdę on ją pocałował. Nie potrafiła zrozumieć
czemu, ale kłóciła się sama ze sobą. Owszem, chciała żeby do tego w końcu
doszło, ale na pewno Nie teraz. Nie kiedy on ją tak zranił.
- Hermiona! Zaczekaj! – usłyszała za sobą. To Nie był dobry
moment. On Nie powinien robić tego teraz. Obróciła się niepewnie, a chłopak
złapał ją delikatnie za rękę, a jego policzki poczerwieniały.
- Żałujesz? – zapytał niewyraźnie patrząc jej w oczy. To
było jak dla niej za dużo.
- I co? Myślisz że jeden pocałunek i kilka miłych słów, a ja
tak po prostu zapomnę o tym co powiedziałeś wcześniej?
- Noo… Chyba… no tak – bąknął i spuścił wzrok. Czuł że to co
powiedział, jeszcze bardziej pogorszyło sprawę. Hermionie zaszkliły się oczy.
- Fred, ja Nie jestem skrzatem, żebyś mnie ranił, a ja i tak
będę ci leciała w ramiona – łza popłynęła po jej twarzy. Rudzielec dotknął jej
policzka.
- Hermiono, ja… przepraszam – szepnął. Ona jednak Nie
kupowała tego. Jedno słowo Nie sprawi że mu wybaczy. To byłoby zbyt proste.
- Zostaw mnie w spokoju
- Jesteś tego pewna, tak? I to może ja jestem dziecinny?!
Wiesz co? Ty po prostu Nie wiesz czego chcesz –Rudzielec puścił ją i przeczesał
rękami włosy.
- Doskonale wiem czego chcę. – Kolejna łza popłynęła po jej
policzku – chcę żebyśmy byli przyjaciółmi. I nic więcej. – Fred poczuł… Nie.
Przeciwnie. Nic Nie poczuł. Cała energia i entuzjazm wyparowała z niego. Nigdy
Nie sądził że słowa mogą tak boleć. Złapał ją szybko za rękę i w milczeniu
deportowali się z powrotem do domu Ciotki Tessy.
***
- Ginny, spokojnie, oni zaraz wrócą – pocieszał siostrę
George. Po powrocie do Nory Nie zastali mamy, a do tego jeszcze Fred i Hermiona
się Nie pojawili. Rodzeństwo wrócili do domu swojej cioci z przekonaniem że oni
dalej się tam znajdują, ale Nie zastali tu ani wysokiego rudzielca, ani drobnej
szatynki. Ginny przeszła przez myśl wizja, że specjalnie to zrobili, bo chcieli
zostać SAMI, jednak znała dobrze Hermione. Na pewno Nie zachowała by się w tak
nieodpowiedzialny sposób.
- Ile trwa to zaraz!? – wędrowała w jedną i drugą stronę
niemalże powstrzymując płacz. Nigdy Nie sądziła że będzie się tak martwić o
Freda. Nawet czasami denerwowało ją, że to on jest nadopiekuńczy co do niej.
Wszystkie złe scenariusze zaczęły układać jej się w głowie, gdy w głębi domu
usłyszała znajome pyknięcie.
- TO ONI! – krzyknęła zbawiennie i pobiegła w stronę
korytarza. Stali tam. Cali i zdrowi. Chociaż miny mieli nietęgie, to
najważniejsze dla Ginny było to że w ogóle są. Pierwsze co to rzuciła się na
szatynkę i przytuliła ją tak mocno jak jeszcze nigdy.
- Nigdy więcej tak Nie róbcie! Tak w ogóle to gdzie wy
byliście?! – obrzuciła ich pytaniami najmłodsza Weasleyówna. Jednak żaden z
nich Nie miał ochoty jej odpowiedzieć. Byli zbyt wstrząśnięci. Ginny zauważyła
to po ich zachowaniach, jednak źle to zinterpretowała.
- Nie, Nie! Lepiej nic Nie mówcie, musicie odpocząć, i to
jak najszybciej, George! Ron! Deportujemy się! – ruda podeszła do Georga i
złapała go pod ramie. Ron zrobił to samo. Gdyby Fred Nie był w takim stanie, na
pewno wymyślił by jakiś fajny żart na ten przezabawny widok. Jednak Nie teraz.
Nie po tym co się stało. I znów bez jednego słowa, ani spojrzenia złapał
Hermione i po chwili oboje poczuli znajome szarpnięcie w okolicach brzucha.
Świat zaczął wirować w powietrzu, i po chwili znaleźli się nad jakimś jeziorem.
Najpierw pojawili się George, Ron i Ginny, a dopiero po kilku sekundach Fred z
Hermioną.
- Myślałam że chociaż jeden z was potrafi się dokładnie
deportować w wyznaczone miejsce – powiedziała z wyrzutem ruda. George spojrzał
na nią z pod byka.
- Ciesz się siostra, że w ogóle tu jesteś! Nawet Nie wiesz
jak mnie korciło żeby cię „przez przypadek” puścić gdzieś w okolicach Doliny
Godryka! – Ron zaśmiał się cicho, ale widząc spojrzenie młodszej siostry
natychmiast zamilkł. Hermiona spojrzała w lewo. Z oddali dostrzegła przedziwny
dom w nieformalnych kształtach. Nora.
- Dlaczego mi Nie powiedzieliście że tu niedaleko jest
jezioro? – zapytała z lekkim oburzeniem. Przez tyle lat spędzała wakacje w
Norze, i dopiero teraz dowiedziała się o tak istotnej rzeczy. Fred pierwszy raz
od pocałunku spojrzał na szatynkę. „Chce być przyjaciółmi? No to jej pokaże jak
przyjaźni się Fred Weasley” – pomyślał.
- A co? Masz ochotę się popluskać? Nie ma problemu! – złapał
dziewczynę w pasie i przerzucił ramię. Podszedł z nią do granicy gruntu z wodą
i w końcu zareagował jej krzyki protestu.
- Proś o litość Granger! – krzyknął naśladując głos Malfoya.
Hermiona wpadła w furie. Zaczęła go bić po plecach, i kopać w brzuch.
- Masz mnie natychmiast puścić, ty… ty wredny rudzielcu!
- Brzydko prosisz – powiedział spokojnie, i wrzucił ją do
wody. Hermiona poczuła momentalną zmianę temperatury, a jej ubrania stały się
dwa razy cięższe. Wilgoć ogarnęła jej całe ciało. Jedynym plusem w tej
beznadziejnej sytuacji było to że woda była ciepła.
- Ty jesteś jakiś nienormalny Fred! Wszystko powiem mamie! –
krzyknęła Ginny podchodząc do brata. W desperacji z całej siły kopnęła go w
nogę.
- A tylko piśniesz słówko, to wylądujesz obok swojej
przyjaciółeczki – Fred poczuł nagle pulsujący ból w miejscy gdzie przed chwilą
znalazł się but młodszej siostry – Cholera, po kim ty masz taką siłę? –
Hermiona powoli wygrzebała się z jeziora stosując zaklęcie osuszające. Fred
obserwował każdy jej ruch. Czekał tylko na jej lodowate spojrzenie. Dlaczego to
zrobił? Proste. Chciał żeby choć w połowie poczuła się tak potwornie jak on pół
godziny temu. A poza tym… uwielbiał jak się złościła. Robiła to tak słodko…
„PRZYJACIÓŁKA” skarcił się w myśli, i znowu wyczekiwał jej ataku szału.
Hermiona obróciła się, i ku jego zdziwieniu, zamiast wybuchnąć w amoku ona po
prostu…. Uśmiechnęła się do niego.
- Miła kąpiel? – zapytał złośliwie. „Dlaczego ona się nie
denerwuje!?” pomyślał. Role się odwróciły, i to teraz on niemal kipiał ze
złości. Oczywiście Nie okazywał tego. Nie da jej za wygraną.
- Bardzo – powiedziała łagodnie i rześko podeszła do Ginny,
która także stała jak wryta.
- I ty… i ty nic, w ogóle Nie walniesz go ani Nie kopniesz?!
– wydukała z siebie. Fred gdyby mógł, to by teraz jej podziękował na kolanach.
Nie mógł zrozumieć, czemu ta dziewczyna nie jest wściekła. Powinna być
wściekła! Jak ona śmie robić inaczej!?
- Nie, czemu? – Hermiona spojrzała niewinnie na
przyjaciółkę. Nawet Rona i Georga zatkało.
- Jak to!? – Ginny zmierzyła Freda wzrokiem. Nie zasłużył
sobie na to, żeby mu uszło wszystko na sucho.
- A po co mam sobie piłować język? Dzisiaj niech sobie
odpocznie, to był męczący dzień – spojrzała znacząco na bliźniaka. Dobrze
wiedział o co jej chodziło. – Jednak zapewniam cię Fred żebyś od teraz miał się
na baczności, bo zadarłeś Nie z byle kim – powiedziała łagodnie i poszła
kierując się do Nory. Ron i Ginny bez słowa ruszyli za nią. Tylko bliźniacy
zostali.
- No stary, ja ci szczerze współczuje – George poklepał go
po plecach i ruszył w ślady rodzeństwa. Fred został sam. Zaczął żałować że
wywinął jej takie coś. Bał się. On, Fred Weasley. Bał się dziewczyny która się
z nim całowała, a potem złamała mu serce.
***
Reszta drogi przeszła przyjaciołom w wesołej atmosferze. Po
jakimś czasie Fred ich dogonił, i niewykluczone że specjalnie zagadał się z
George’em, Nie chcąc myśleć o Hermionie. Dwie czarodziejki i Ron zawzięcie
dyskutowali o planach wakacyjnych wymyślając przeróżne czarodziejskie, jak i
również mugolskie sposoby ich spędzania. Z rozmowy wybił ich próg Nory.
Pospiesznie weszli do środka spodziewając się aromatu pieczonego kurczaka i
sałatki ze świeżych warzyw. O dziwo zamiast tego wchodząc do środka zastali
ciemność. Wszystkie światła były pogaszone. Weszli salonu.
- Ee… cześć mamo – powiedziała Ginny. Pani Weasley siedziała
w salonie ze szklanką ognistej whiskey. To był zły omen. Piła tylko gdy działo
się coś naprawdę złego. Jedynym marnym źródłem światła była mała świeczka
umieszczona na stole przy którym siedziała stara czarodziejka. Nie wyglądała
najlepiej. Na jej twarzy panował czysty smutek, a oczy miała podpuchnięte i
zaczerwienione.
- Co się stało? – zapytał łagodnie Ron podchodząc do swojej
mamy. Wyglądała niemalże jak śmierć.
- George, zabierz dziewczynki na górę – powiedziała
zachrypniętym głosem. Bliźniak posłusznie złapał je za ręce i poprowadził
wzdłuż schodów ignorując protesty młodszej siostry wyrywającej się za wszelką
cenę. Gdy odprowadził je do pokoju skierował się w stronę schodów.
- George czekaj! – krzyknęła cicho Ginny. Chłopak odwrócił
się do niej ze zmieszaną miną.
- Powiesz mi potem o co chodzi? – zapytała takim tonem,
jakim nigdy Nie zwracała się do swoich braci. George zrobił zamyśloną minę.
- Ja Nie… ja… pierwszy raz Nie wiem co odpowiedzieć –
powiedział spokojnie i zszedł powoli po schodach. Ginny zaklęła cicho i
podeszła do balustrady schodów. Jak na złość ich pokój był zbyt wysoko by
usłyszeć słaby głos swojej mamy. Stała tak długo aż po chwili usłyszała zduszony krzyk Rona i
bliźniaków jednocześnie mówiących „CO!?”. usłyszała kroki. Szybko uciekła do
pokoju w którym siedziała Hermiona. Szatynka czuła się niezręcznie. Przecież
Nie powinna przebywać Tutaj, gdy dzieje
się coś takiego. Z daleka ujrzała biegnącą sylwetkę Rona. Oczy zakrywał rękami.
Najprawdopodobniej łkał. Ginny wybiegła z pokoju natykając się na Freda. Jego
oczy wyglądały teraz tak samo jak oczy ich mamy.
- Fred co Tutaj się dzieje!? – krzyknęła poddenerowana – O
co tu chodzi!? W ogóle gdzie jest tata!? – Fred przytulił ją. Bardzo rzadko to
robił.
- Taty Nie ma siostrzyczko – odgarnął jej kilka włosów z
czoła. Po jego policzku poleciała łza – I… już Chyba Nie będzie –
dokończył.
<3 <3 <3
Jak to pisałam to miałam łzy wo oczach. Tak. Jestem potworem. Ale dodającym regularnie rozdziały potworem ^^ Miłego czytania, i proszę o opinie! :*